Nie jestem konfliktowy
Żaden z zawodników, który do nas przyjdzie zimą, nie będzie miał najwyższego kontraktu w drużynie. Pod tym względem będziemy średnią w Ekstraklasie – mówi nowy prezes Cracovii Mateusz Dróżdż.
GRZEGORZ RUDYNEK: Nawiązując do filmu Stanisława Barei „Poszukiwany, poszukiwana”, pana żona mogłaby powiedzieć: „Mój mąż jest z zawodu prezesem”. Było Zagłębie Lubin, Widzew Łódź, teraz Cracovia.
MATEUSZ DRÓŻDŻ (PREZES CRACOVII): To mój czwarty klub, bo byłem jeszcze tylko albo aż przewodniczącym rady nadzorczej Górnika Polkowice, z którym awansowaliśmy do I ligi. Faktycznie, rzadko się zdarza, by jedna osoba była prezesem w tylu klubach. Ale nie uważam, że „z zawodu jestem prezesem”. Przede wszystkim jestem radcą prawnym, od dwunastu lat wykładowcą akademickim. Prezesurę traktuję bardziej w kategoriach wyzwań, w których się realizuję.
To pan zgłosił się do Cracovii czy Cracovia do pana? Rozpisano konkurs na stanowisko prezesa i normalnie w nim uczestniczyłem, nie było żadnej drogi na skróty.
Na pewno swoimi kanałami dowiadywał się pan, czego spodziewać się w Cracovii, gdzie kryją się pułapki, co jest mocną stroną. Oczekiwania są zgodne z rzeczywistością?
Oczywiście dużo słyszałem o Cracovii, w tym o rzeczach negatywnych. Było też wiele pozytywnych sygnałów, zwłaszcza jeśli chodzi o infrastrukturę. Pewne rzeczy mnie zaskoczyły, wiem, że będą one wymagały naprawy. Ale też zadania wyznaczone przez właściciela zmierzają do tego, aby Cracovia była klubem w pełni profesjonalnym i rozwijającym się, m.in. dzięki infrastrukturze, która już powstała. A że są sprawy, które wymagają wielu wyrzeczeń i pracy organicznej, to spotyka się w Polsce w większości klubów. Ważne, by mieć określoną strategię, którą będzie się realizować i która pozwoli się rozwijać.
W trakcie pierwszej konferencji prasowej mówił pan o potrzebie budowania struktur, nie tylko pionu sportowego.
Dokładnie chodzi o profesjonalizację struktur, działalność pionu sportowego, kwestię wprowadzenia pewnych mechanizmów budżetowych typowych dla klubów sportowych. Docelowo – by mieć całkowitą kontrolę nad wszystkimi aspektami klubu, które umożliwiają jego rozwój.
Brzmi to tak, jakby pion sportowy nie istniał. A był i jest dyrektor sportowy Stefan Majewski, jego zastępca Filip Trubalski.
Ale nie było działu analiz czy skautingu z prawdziwego zdarzenia. W tym elemencie trochę się poprawiło, ale de facto będziemy to dopiero tworzyć.
Ludzie, którzy się tym zajmują, są już wybrani?
Co do osób, mamy pewne pomysły i plany. Do tego niektórzy sami zgłaszają się do pracy. Pamiętajmy jednak, że obowiązują nas odpowiednie procedury, w tym konkursowe. Chodzi o osoby z innych klubów?
Większości przypadków tak jest. Między innymi ze względu na okresy wypowiedzenia kandydatów, którzy się do nas zgłaszają, liczymy się z tym, że niektóre osoby przyjdą do nas później.
Pan też będzie miał coś do powiedzenia w pionie sportowym? Czy tylko zajmie się kwestią zarządczą? Ja pilnuję finansów i to jest dla mnie najważniejsze. Nie wyobrażam sobie, żebym wybierał zawodników, to nie jest rola prezesa. Ja mogę coś sprawdzić albo doradzić, ale tym tematem mają zajmować się odpowiedni ludzie i z tego będą rozliczani.
Ale na końcu może pan powiedzieć „nie”?
Tak, ale jak osiem lat pracuję w klubach, zdarzyło mi się to tylko raz.
Dzięki tym ośmiu latom pracy jest pan w stanie ocenić, że ten zawodnik nadaje się do klubu Ekstraklasy, a tamten nie?
Wydaje mi się, że w pewnym stopniu to umiem. W Zagłębiu Lubin nauczyli mnie tego Holendrzy pracujący w tamtejszej akademii, w Widzewie patrzeć na zawodników nauczył mnie Maciej Szymański (dziś wiceprezes łódzkiego klubu – przyp. red.). Potrafię coś dostrzec, ale powtórzę: chcę się otoczyć pracownikami, którzy zrobią to lepiej ode mnie.
W Zagłębiu Lubin była biurokracja i przeciągające się procedury, w Widzewie mocno angażujący się właściciel. Już wie pan, jak jest w Cracovii?
W Lubinie było wiele elementów niezwiązanych stricte z zarządzaniem w futbolu. Nie ma się co oszukiwać, niektóre decyzje były polityczne. W Widzewie właściciel rzeczywiście mocno się angażował w działania klubu, także bieżące. W Cracovii jest potężny właściciel z wiele większym kapitałem, ale nieingerujący w moją pracę. Słyszę, że jestem profesjonalistą i mam się wykazywać. Jeśli pojawiają się jakieś sprawy nurtujące właściciela, są one do mnie zgłaszane, ale kultura organizacyjna jest tu zupełnie inna niż w klubach, w których dotychczas pracowałem. Po prostu jest to klub z olbrzymim prywatnym właścicielem, niezależny politycznie, więc warunki pracy mam tutaj o wiele bardziej komfortowe.
Ma pan bezpośredni kontakt z Elżbietą Filipiak? W razie czego może pan wybrać numer i wie, że telefon zostanie odebrany?
Tak, i nie mówię tego dlatego, że tu jestem. Czuję, że nadajemy na podobnych falach, ja od pani prezes dużo czerpię, korzystam z jej doświadczenia biznesowego. Razem odwiedziliśmy w Turcji drużynę, mieliśmy więcej czasu, by porozmawiać na temat koncepcji klubu. Życzyłbym każdemu, żeby miał takiego szefa.
Opinia o Cracovii była taka, że dużo płaci.
W polskiej piłce generalnie płaci się bardzo dużo. Pewne zmiany w Cracovii są już wprowadzane. Żaden z zawodników, który przyjdzie do nas zimą, nie będzie miał najwyższego kontraktu w drużynie. Pod tym względem będziemy średnią w Ekstraklasie.
To znaczy, że jednym z zadań, które przed panem postawiono, jest ścięcie kosztów?
Koszty są duże, jak w większości klubów w Polsce, ale musimy nad nimi panować. Jeśli ktoś płaci jakieś pieniądze, w zamian oczekuje określonej jakości. To nie dotyczy tylko sportu, ale i komunikacji, marketingu, sprzedaży. Tutaj jest duże pole manewru.
Przed podpisaniem umowy z Cracovią rozmawiał pan z Comarchem o celach krótko- i długoterminowych?
Tak, trzeba jeszcze je doprecyzować. Teraz muszę wejść „operacyjnie” w klub, bo za dziesięć dni mamy pierwszy mecz. Patrząc trochę dalej, chcę, by Cracovia wygrywała mecze i dobrze weszła w sezon, bo to da nam podstawę do spokojnej pracy nad elementami systemowymi.
Nad strefą spadkową macie tylko trzy punkty przewagi.
I trzy zespoły będące pod nami mają zaległy mecz.
Gdzieś z tyłu głowy musi być myśl: a co, jeśli się nie uda?
Jest, ale widziałem drużynę w Turcji i wydaje mi się, że ma odpowiednią jakość. Mam nadzieję, że budując kulturę organizacyjną klubu, też wpłynę to na to, że Cracovia szybko zapewni sobie utrzymanie i będzie walczyć o wyższe cele. Wiemy przy tym, że trzeba działać z pokorą oraz ciężko pracować, utrzymania nikt nie da nam za darmo. Jeszcze niedawno, przed pana przyjściem, spekulowano, że zwolniony z funkcji trenera może zostać Jacek Zieliński, mówiono, że zastąpi go Janusz Niedźwiedź, który dziś jest w Ruchu Chorzów.
Sprawdziłem i nie było tematu Janusza Niedźwiedzia w Cracovii. Jeśli chodzi o Jacka Zielińskiego, ma moje pełne wsparcie. Dobrze mi się z nim rozmawia, współpraca wygląda obiecująco.
Kiedy w organizacji pojawia się nowy szef, ma „zbójeckie prawo” dobierać sobie współpracowników i zwalniać.
To prawda, tutaj jeszcze przed moim przyjściem pani prezes zdiagnozowała pewne problemy. Nie unikniemy zmian personalnych, ale tu już pewna część pracy została wykonana przez panią prezes. Nie da się zarządzać klubem sportowym na zasadzie „suchej stopy”, chociaż najlepiej, aby zmian było jak najmniej.
Zaraz po informacji, że zostanie pan prezesem Cracovii, pojawił się komentarz: „O, to ciekawe, kiedy i z kim Dróżdż popadnie w pierwszy konflikt?”.
Wiem, że w ten sposób nawiązano do mojego konfliktu z miastem w Łodzi. Tam wynikał on z tego, że dobro Widzewa było dla mnie najważniejsze, tak jak teraz liczy się tylko dobro Cracovii. W pewnych aspektach jestem osobą zdecydowaną, nie pozwalam na niektóre rzeczy i może stąd bierze się opinia, że jestem konfliktowy, choć siebie za takiego nie uważam. Bardziej za uczciwego, a tym samym stanowczego człowieka.
Na jakim etapie jest sprawa, w której sądzi się pan z miastem? 21 lutego odbędzie kolejna rozprawa, podczas której mam nadzieję, że będę wysłuchany. Chcę to jak najszybciej skończyć, bo sprawa jest absurdalna. Chodzi w niej o film, na którym rzekomo niszczę znaki i inne mienie miejskie, generalnie utrudniam przebieg imprezy masowej. A naprawdę nic takiego nie robiłem, dostałem już przeprosiny od autora filmu, od osoby, która była podpisana pod wiadomością z filmem rozesłaną do dziennikarzy. Kończąc wątek konfliktowości, jest pan dziś innym prezesem i człowiekiem niż w Zagłębiu? Tam lont miał pan krótki, że wspomnimy tylko niesławną porażkę w Pucharze Polski z Huraganem Morąg. Potrafię przyznać się do błędu, wtedy udzielając na gorąco wywiadu, źle postąpiłem (jako prezes Zagłębia Mateusz Dróżdż zapowiedział kary finansowe dla piłkarzy i obciążenie sztabu kosztami organizacji przedmeczowego zgrupowania – przyp. red.). Dziś wiem, że w piłce ma się większe szanse, jeśli potrafi się trzymać ciśnienie. Piłka budzi duże emocje, ważne, żeby nimi zarządzać, co myślę, że wychodzi mi coraz lepiej.
Pracę w Cracovii może pan łączyć z orzekaniem w Piłkarskim Sądzie Polubownym?
Mogę i cieszę się z tego, bo to pomaga mi się rozwijać i daje dużo spełnienia. Bycie arbitrem, rozstrzyganie sporów to kwintesencja zawodu prawnika, który specjalizuje się w prawie sportowym.
Pracy na uczelni też pan nie zawiesza?
Nie, dzień na wykładach powoduje, że mogę pozałatwiać w Warszawie pewne sprawy związane z Cracovią. To daje też pewien oddech pracownikom, bo prawda jest taka, że w klubie takim jak Cracovia pracuje się siedem dni w tygodniu. W poświęceniu pracy łatwo się zatracić, a czasem trzeba znaleźć dystans i na spokojnie się nad czymś zastanowić. Bo – jak powiedziałem – jedną z najważniejszych rzeczy w piłce jest zarządzanie emocjami. Łatwiej o to, kiedy myśli się racjonalnie.