NERWOWO W CHORZOWIE
To nie jest czas, kiedy można chwalić beniaminka za to, że nie sprzedał tanio skóry w starciu z wicemistrzem Polski. Szukanie w porażce pozytywów w przypadku Ruchu Chorzów byłoby tylko próbą przykrycia problemów grubą warstwą pudru, a jedynym skutecznym i wystarczającym lekarstwem są zwycięstwa w kolejnych meczach.
W piątym spotkaniu po październikowym powrocie Ruchu do Chorzowa drużynę prowadził już trzeci szkoleniowiec i jako pierwszy poległ na legendarnym Stadionie Śląskim. Poprzednicy też nie potrafili wygrać, ale przynajmniej remisowali. Te proste fakty pokazują, jak skomplikowana jest sytuacja w chorzowskim klubie. Po porażce z Legią (0:1) nikt nie ma tam zamiaru prosić o cierpliwość, a jeżeli takie apele się zdarzają, to na pewno nie w gabinetach ludzi mających największy wpływ na losy 14-krotnego mistrza Polski. Tam z pewnością trwa nerwowe analizowanie ligowego terminarza i rozważanie, co jeszcze można zrobić, zanim będzie za późno.
Drużynie ciągle brakuje skutecznego snajpera i wcale nie musi być tak, że kłopot zniknie, gdy do gry po urazie wróci Daniel Szczepan, bo nie mówimy o typowym łowcy goli. Jego największe walory są inne. Jest dynamiczny, mocny, sprytny, umie przepychać się z rywalami, w każdej chwili jest gotowy na atakowanie bramki, czym mobilizuje też kolegów. Ruchowi trzeba jednak snajpera, który tę jego aktywność umiałby spożytkować. Za dobrymi strzelcami rzecz jasna tęskni niemal cała liga, to stan permanentny niczym refren oklepanej piosenki, ale jesienią i w pierwszym tegorocznym meczu Ruchu przekonywaliśmy się, że tu idzie o jego ligowy byt. Że jeżeli nie uda się tej snajperskiej sprawy załatwić, należy spodziewać się kolejnych, choćby i minimalnych porażek oraz pechowych remisów, a jedno i drugie nieuchronnie będzie przybliżać drużynę do degradacji.
Prezes Seweryn Siemianowski czuje piłkę bardziej niż klasyczny szef ligowego klubu, który o niebo lepiej niż piłkarską grę czyta tabelki w Excelu. Siemianowski nie dość, że sam był ligowcem i zagrał w Ruchu ponad 50 meczów w ekstraklasie, to doświadczał z nim spadku i awansu. Gdy więc teraz wsłuchuje się w dyskusje o potrzebach kadrowych zespołu, do takich rozmów potrafi wnieść merytoryczne uwagi i sensownie je uzasadniać. A poza tym jest człowiekiem stąd, wychowankiem Ruchu Chorzów, któremu poświęcił już wiele energii i nadal zamierza to robić. Jeżeli nawet popełnia błędy, nikt nie może zarzucić mu działania w złej wierze, a aspekt tożsamościowy przybliża go do rodziny kibiców Niebieskich. Tutaj nie ma hipokryzji i udawania, Siemianowski nie jest typem prezesa-najemnika.
Taki status sprawia, że jego odpowiedzialność za Ruch jest wyjątkowa, ponieważ dotyka kwestii osobistych i emocjonalnych. Czasem emocje przeszkadzają i wytwarzają złą presję, ale niewątpliwe zawsze mobilizują i każą szukać pozytywnych rozwiązań nawet w ekstremalnie ciężkich sytuacjach. Dlatego teraz kierownictwo Ruchu też nie będzie biernie czekać na kolejne mecze. Póki jest taka możliwość, będą rozważane transferowe opcje ze szczególnym uwzględnieniem napastnika.
Ruch i tak musiał się nieźle nagimnastykować, by dokonać dotychczasowych zmian. Oszczędności szukał na odejściach kilku zawodników, pomogły też pieniądze z kontraktów sponsorskich, ale to wszystko może się okazać niewystarczające. Najgorsze, że jeżeli teraz miałby pojawić się nowy napastnik, to taki, który nie potrzebuje kilku miesięcy, aby złapać snajperski rytm, więc tym bardziej trzeba gruntownie rozważyć każdą decyzję.
Spekuluje się, że z Ruchem mógłby się związać były piłkarz tego klubu Jarosław Niezgoda, ale nawet jeżeli miałoby dojść do takiego głośnego powrotu, nie ma mowy, by pomógł drużynie wiosną. Były zawodnik Portland Timbers w sierpniu ubiegłego roku zerwał więzadła krzyżowe w kolanie i na boisku może się pojawić najwcześniej w nowym sezonie. Zatrudnienie go byłoby sympatycznym sygnałem w kwestii dalszej przyszłości, ale umówmy się – jeżeli gracz tego formatu powodowany także sentymentem do dawnego klubu – miałby odbudowywać formę w Ruchu, zapewne chciałby to robić w Ekstraklasie.
Zanim rozstrzygną się losy Niezgody i spełni nawet sensacyjny chorzowski scenariusz, w Ruchu muszą jeszcze raz przemyśleć i być może zweryfikować strategię na wiosnę. To już naprawdę ostatni dzwonek, a jeżeli w najbliższej kolejce nie uda się pokonać Warty Poznań, realne szanse na utrzymanie zostaną zastąpione przez teoretyczne kalkulacje i wyliczankę, ile jeszcze jest możliwych punktów do zdobycia. Oczywiście można zakładać, że zespół pod wodzą Janusza Niedźwiedzia odpali, że to tylko kwestia czasu. Kłopot polega na tym, że tego czasu w Chorzowie dramatycznie brakuje. Z tego powodu działacze zapewne nie ograniczają się tylko do wiary w siłę zmienionej drużyny, bo mecz z Legią pokazał, że może to nie wystarczyć. W najbliższych dniach muszą się poważnie i szczerze zastanowić, w jaki jeszcze sposób są w stanie trenerowi Niedźwiedziowi pomóc. Bo jeżeli by tego nie uczynili, za chwilę będzie już za późno na jakąkolwiek skuteczną reakcję.