ZGARNĘLI C
To właśnie w Rosji Polacy zanotowali zdecydowanie najlepszy występ w historii zimowych igrzysk olimpijskich, dostarczając kibicom niezapomnianych emocji i wzruszeń. Przed imprezą w Soczi mieliśmy w dorobku zaledwie dwa złote medale ZIO: Wojciecha Fortuny z Sapporo z 1972 roku oraz Justyny Kowalczyk z Vancouver z 2010. Z Kanady polscy olimpijczycy wracali z sześcioma krążkami i rekordowym wynikiem, który poprawili już po czterech latach. W Soczi na podium Biało-czerwoni ponownie stawali sześciokrotnie, tyle że aż cztery razy na najwyższym jego stopniu, czyli dwa razy częściej niż wcześniej na przestrzeni 90 lat.
– Zgarnęliśmy całe złoto, proszę państwa! Cztery złote medale! Męczyliśmy się 90 lat, czekając na takie sukcesy. A teraz dzień po dniu, tak jakby to było rutyną. Jakbyśmy byli potęgą sportową! – zachwycał się legendarny komentator TVP Włodzimierz Szaranowicz. Każdy z tych triumfów odniesiony był w niezwykłych, dramatycznych okolicznościach, co sprawiało, że miały one wyjątkowo słodki smak. Olimpijski sukces powtórzyła Kowalczyk, a po raz pierwszy zasmakowali go Zbigniew Bródka i Kamil Stoch. To właśnie skoczek był największym polskim bohaterem imprezy czterolecia. Jako trzeci zawodnik w historii dyscypliny zwyciężył na obu obiektach olimpijskich oraz jako pierwszy i na razie jedyny Polak sięgnął po dwa złote medale podczas jednych zimowych igrzysk.
Przebił nawet Małysza
Imprezy w Soczi fani nad Wisłą oczekiwali z ogromnymi nadziejami, bo wyniki tamtej zimy pozwalały wierzyć, że zwłaszcza Stoch, Kowalczyk czy Bródka mogą zawalczyć o podium. Ich wyniki w Rosji przeszły jednak najśmielsze oczekiwania. Historia, która została napisana na naszych oczach, była tak niezwykła, że momentami można było zwątpić, czy była prawdziwa. Nasi sportowcy polecieli do Soczi w wysokiej formie, ale musieli zmagać się z przeciwnościami losu, które dla wielu mogłyby okazać się przeszkodami nie do pokonania. Ale nie dla nich. Stoch udał się do Rosji w roli lidera Pucharu Świata i mistrza świata na dużej skoczni z poprzedniego roku z Val di Fiemme. Kibice skoków mieli jednak pełną świadomość, jak trudne czeka go zadanie. Bardzo dobrze pamiętali przecież, że nawet odnoszący przez dekadę gigantyczne sukcesy Adam Małysz nie był w stanie sięgnąć olimpijskiego szczytu. Fani mieli też świeżo w pamięci Turniej Czterech Skoczni, do którego Stoch przystępował w żółtym plastronie i w roli faworyta, a imprezę ukończył poza podium.
Polskie nadzieje mocno podgrzały za to ostatnie przedolimpijskie zawody Pucharu Świata. Tydzień przed startem w Soczi Stoch w świetnym stylu wygrał oba konkursy w Willingen. A biorąc pod uwagę historię i to, jakie przełożenie na igrzyska miały w przeszłości bezpośrednio poprzedzające je pucharowe zawody, stanowiło to dla nas bardzo obiecującą zapowiedź.
Entuzjazm ten nieco stłumiły pierwsze treningi na olimpijskiej skoczni normalnej. Stoch zajmował w nich odległe miejsca i dobitnie wyraził swój stosunek do obiektu, nazywając go francowatym. W kolejnych dniach wraz z kolejnymi próbami skoczek zaprzyjaźniał się jednak ze skocznią, by w konkursie pokazać pełnię gigantycznych wówczas możliwości. W pierwszej serii Polak odpalił prawdziwą petardę, uzyskując 105,5 m i ustanawiając rekord obiektu. Już na półmetku przewaga Stocha była na tyle wyraźna (6,2 punktu), że przy jego ówczesnej formie tylko kataklizm mógł stanąć na drodze do upragnionego złota. W finale nasz zawodnik dokończył dzieła, skacząc 103,5 m, znowu o kilka metrów dalej od rywali. Wygrał z przewagą 12,7 punktu i śmiało można było mówić o jednym z najbardziej spektakularnych triumfów w historii konkursów olimpijskich w skokach narciarskich! – Czuję się fantastycznie, chociaż nie do końca to do mnie dociera. Może za kilka dni albo kiedy powieszą mi na szyi medal. Nie wierzę, że mam ten medal, że moje wielkie marzenie właśnie się ziściło. Konkurs był niesamowity, na bardzo wysokim poziomie. Gratulacje dla Andersa Bardala i Petera Prevca za powieszenie wysoko poprzeczki. Wspiąłem się na jakieś wyżyny, bo oddałem najlepsze skoki w Soczi i jedne z najlepszych tej zimy. Łatwo nie było, rywale skakali daleko i słyszałem to u góry – komentował na gorąco Stoch. – Myślę, że wielkie brawa należą się trenerom i całemu sztabowi. To oni przygotowują plan treningowy i myślą nad tym, jaki trening przygotować, żeby dobra dyspozycja przyszła kiedy trzeba i utrzymywała się tak długo jak trzeba – dodał.
Styl wygranej budził zachwyt, tym bardziej gdy okazało się, że Polak musiał mierzyć się nie tylko z presją i rywalami, ale również… z chorobą. – Obudziłem się z wielkim bólem głowy i podwyższoną temperaturą, ale nasz doktor przywrócił mnie do świata żywych i mogłem skakać. Dziękuję mu! Ale rano faktycznie bałem się o to, czy w ogóle wystartuję. Czułem się fatalnie i zastanawiałem się, czy nie zrezygnować i nie wyleczyć się na konkurs na dużej skoczni. Poszedłem na trening, poruszałem się i było w porządku – przyznawał świeżo upieczony mistrz olimpijski.
Trzeci w historii
W kolejnych dniach dziennikarze przytaczali statystyki dotyczące występów na dużej skoczni triumfatora z obiektu normalnego. Zastanawiano się, czy Polaka stać na drugie zwycięstwo. Przez moment mocno zadrżały nam serca, gdy podczas jednego z treningów Stoch upadł po wylądowaniu i opuszczał zeskok z ręką na temblaku. Na szczęście skończyło się na strachu i nasz zawodnik mógł przystąpić do rywalizacji na dużej skoczni, o której miał lepsze zdanie niż o normalnej. – Większa siostra małej francy okazała się całkiem przyjemna – wyznał. A serie treningowe wyraźnie wskazywały, że szansa na powtórzenie wyczynów Mattiego Nykänena z Calgary (1988) oraz Simona Ammanna z Salt Lake City (2002) i Vancouver (2010), którzy wygrywali na obu obiektach podczas jednych igrzysk, jest naprawdę spora.
Na półmetku zawodów wydawało się, że historyczny wyczyn Polak ma już na wyciągnięcie ręki. Po locie na 139 m Stoch prowadził z przewagą 2,8 punktu nad Noriakim Kasaim. Japończyka wyprzedzał głównie za sprawą kapitalnych not za niepowtarzalny styl oraz większej rekompensaty za wiatr. Przed konkursem za najgroźniejszych rywali Polaka uważano srebrnego medalistę ze skoczni normalnej Petera Prevca, a także Niemca Severina Freunda. Największe wyzwanie Stochowi rzucił jednak 42-letni Kasai. W finale uzyskał 133,5 m i był już pewny przynajmniej srebra. Polscy fani czekali, aż ich ulubieniec postawi kropkę nad i, ale gdy wylądował, zamiast wybuchu radości było nerwowe wyczekiwanie na ostateczny rezultat. Wyczekiwanie, które zdawało się nie mieć końca. Stoch lądował metr bliżej od Japończyka, ale przewaga z pierwszej kolejki i ponownie wysokie noty za styl pozwoliły mu po raz drugi zatriumfować, tym razem o 1,3 punktu przed rywalem.
– To jest naprawdę niesamowite. Teraz nie myślę o tym, czy jestem trzeci w historii. Na razie dla mnie to jest szok, bo ten drugi skok to była katastrofa – komentował Stoch. A trener Łukasz Kruczek nie ukrywał wzruszenia. – Zakręciła się łezka w oku. Złoty medal to zawsze szczególny moment. Jeden tytuł mistrza olimpijskiego to fajna sprawa, ale dwukrotny mistrz olimpijski to już coś niewiarygodnego. Kamil jest trzecim zawodnikiem w historii, któremu to się udało. Było jednak nerwowo. Szybko liczyliśmy punkty. W momencie kiedy wyskoczyły współczynniki za wiatr, wyliczyliśmy, że powinien wygrać, ale minimalnie. Mimo wszystko więcej nerwów było w pierwszej serii. Ta miała naprawdę dramatyczny przebieg. Wiatr bardzo kręcił. Mógł się przytrafić jakiś pech. Na szczęście wszystko dobrze się poukładało. Cała trójka medalistów jechała w bardzo podobnych warunkach. A skok Kamila z pierwszej serii był naprawdę znakomity – opowiadał Kruczek.
Złoty strażak podbił serca
Dzień 15 lutego 2014 roku, w którym Stoch sięgał po swoje drugie złoto, zapisał się w historii polskiego sportu z jeszcze jednego powodu. Kilka godzin przed rozpoczęciem konkursu skoków o medale na 1500 metrów walczyli panczeniści. Największe nadzieje Polacy wiązali ze startem Zbigniewa Bródki. Sezon wcześniej na tym dystansie strażak z Domaniewic wygrał Puchar Świata. W Soczi wystąpił najpierw na 1000 metrów, zajmując 14. miejsce.
– Nie mogłem spać po 1000 metrów. Tak naprawdę nie wiedziałem, co się dokładnie dzieje, bo wszystko robiłem wedle procedur, jak mówią u nas w straży. Wszystko było w porządku, tylko coś nie jechało. Szukałem szczegółu, który będzie można wykorzystać