Optymizm nagle uleciał
Po fatalnym występie w prekwalifikacjach olimpijskich Polacy muszą szybko się pozbierać. Już w maju MŚ elity w Czechach.
Rozczarowanie – tym słowem najłatwiej opisać to, co wydarzyło się w ubiegłym tygodniu w Sosnowcu. Polacy mieli wygrać turniej prekwalifikacyjny do igrzysk w 2026 roku i wejść do ostatniej rundy eliminacji. Zawodnicy wiedzieli, że przystępują do rywalizacji w roli faworytów, bo przecież w zeszłym sezonie w Nottingham w pięknym stylu wywalczyli awans do MŚ elity. Po słabym, choć wygranym 4:0 meczu z Estonią przyszły porażki z Ukrainą (2:3 po karnych) oraz Koreą Płd. (2:3 po dogrywce). To oznacza, że nasi hokeiści nie mają już szans na pierwszy od 1992 roku start w turnieju olimpijskim.
Trener przyznał się do błędów
Paradoksalnie mimo słabej gry i braku zwycięstwa w turnieju Polacy i tak mogli znaleźć się w ostatniej rundzie kwalifikacji. Już przed meczem z Koreą plotkowano, że Białoruś prawdopodobnie zostanie wykluczona z finałowej fazy eliminacji i w jej miejsce wskoczy najlepsza ekipa z drugich miejsc z prekwalifikacji. Biało-czerwoni byliby tą najlepszą drużyną z drugich miejsc, gdyby wygrali z Koreą w regulaminowym czasie. Teraz można tylko „gdybać”, zwłaszcza że Białoruś faktycznie wykluczono.
Tuż przed rozpoczęciem zmagań w Sosnowcu nasz zespół wziął udział w warsztatach kulinarnych, podczas których hokeiści przygotowywali burrito. To potrawa ciężkostrawna, więc można było żartować, że ponosiła winę za słabe wejście w turniej i przeciętny występ na otwarcie. Po konfrontacji z Estonią wszyscy byli w dobrych humorach, ale później już nikomu nie było do śmiechu, bo podopiecznym Roberta Kalabera nadal brakowało dynamiki i skuteczności.
Na szczęście fatalny wynik nie popsuł atmosfery w drużynie. Nawet w prywatnych rozmowach nikt na nikogo nie zrzuca winy. Wszyscy zawodnicy biją się w pierś, rozumiejąc, że zawiedli i muszą się zrehabilitować. Co ważne, w podobnym tonie wypowiada się selekcjoner. – Jesteśmy zawiedzeni. Oczekiwaliśmy innych rezultatów i innej gry. Słabo się poruszaliśmy, ciągle brakowało nam metra, jednego kroku. Do tego doszły kontuzje. W składzie nie było pięciu podstawowych zawodników. Być może z nimi wyglądałoby to inaczej. Zgubił nas sparing z Koreą trzy dni przed turniejem. Wygraliśmy 6:0, ale przeciwnicy wyszli na lód prosto z samolotu. Łatwo strzelaliśmy gole, wydawało się, że wszystko wygląda tak jak na MŚ Dywizji IA w Nottingham – mówi słowacki trener i dodaje: – Nie trafiłem z powołaniami. Do Sosnowca przyjechało kilku zmęczonych zawodników, niektórzy walczyli z urazami lub nie grali zbyt dużo w swoich klubach. A przecież trzeba było rozegrać trzy trudne mecze w cztery dni. Jednak nie chciałem eksperymentować. Wziąłem pod uwagę doświadczenie i zaufałem tym graczom, z którymi do tej pory pracowałem. Nie miałem powodu, by im nie ufać. To, co się wydarzyło, pokazało, że musimy inaczej reagować i nie możemy patrzeć tylko na nazwiska. Trzeba brać pod uwagę wiele czynników, w tym formę. W Sosnowcu byliśmy faworytem. Dla tej ekipy to było coś nowego i nie udźwignęliśmy tego mentalnie. Brakowało też skuteczności w przewagach, a to był nasz atut w Nottingham. Dostaliśmy zimny prysznic, ale wyciągniemy wnioski. Przed MŚ elity będziemy mieli kilka tygodni na przygotowania. Jestem pewien, że w Ostrawie nasza gra będzie wyglądać inaczej.
Skazani na pożarcie
Kilka dni temu można było odnieść wrażenie, że Kalaber właściwie zakończył selekcję. Gdyby nie kontuzje Alana Łyszczarczyka i Filipa Starzyńskiego, w Sosnowcu zagrałoby tych samych 12 napastników podzielonych na identyczne cztery formacje jak w Nottingham. Ostatnie porażki każą się jednak zastanowić, czy nie warto sięgnąć po zawodników, na których Słowak do tej pory za bardzo nie chciał stawiać. Mowa m.in. o Patryku Krężołku z Zagłębia Sosnowiec (najlepszy w tej chwili strzelec Tauron Hokej Ligi), doświadczonym Aronie Chmielewskim (od lat gra w czeskiej ekstralidze, w tym sezonie występuje w HC Ołomuniec, choć ostatnio zmagał się z urazem nadgarstka), czy 19-letnim Krzysztofie Maciasiu, który świetnie rozwija się w kanadyjskim klubie Prince Albert Raiders w WHL – jednej z najlepszych juniorskich lig na świecie. Doskonały występ w Nottingham sprawił, że z optymizmem czekaliśmy na tegoroczne mecze Polaków i wierzyliśmy, że utrzymanie w elicie jest realne. Po tym, co wydarzyło się w Sosnowcu, ten optymizm uleciał. Na szczęście do MŚ jeszcze trzy miesiące. Zaraz w polskiej lidze zacznie się play-off i gracze wejdą na wyższe obroty. Ci, którzy teraz zawiedli, będą chcieli udowodnić, że nadal zasługują na powołania do kadry. Ci, którzy ostatnio w reprezentacji nie grali, spróbują przekonać trenera, że powinni się w niej pojawić. Do tego dojdzie długi okres przygotowawczy, połączony z wartościowymi sparingami. Wreszcie w maju Polacy spotkają się w Ostrawie m.in. ze Szwecją czy USA, a z tak mocnymi rywalami nie mierzyli się od lat. Będą skazywani na pożarcie i spadek. Ale to chyba dobra informacja, bo dzięki temu nie będzie na nich ciążyć presja. W Sosnowcu byli faworytem i źle się to skończyło…