BÓL ZACZĄŁ SIĘ W ROSJI
Reprezentant Polski trzy lata zmagał się z kontuzją, wierząc, że wróci do futbolu, ale w końcu musiał się poddać. Marcin Komorowski kończy 40 lat i z tej okazji opowiada nam o swojej karierze. Wyjaśnia, za co cenił w Legii Macieja Skorżę i dlaczego był og
Tak się złożyło, że ostatni oficjalny mecz w karierze zagrałem w reprezentacji Polski. 16 czerwca 2015 roku mierzyliśmy się w Gdańsku w spotkaniu towarzyskim z Grecją (0:0). A trzy dni wcześniej na PGE Narodowym w kwalifikacjach do EURO 2016 pokonaliśmy Gruzję 4:0 i wtedy wszedłem na końcówkę. Miałem za sobą bardzo dobry sezon w Tereku Grozny. Grałem regularnie, jako obrońca strzeliłem osiem goli. Obiecująco to dla mnie wyglądało także w perspektywie kadry narodowej, bo Adam Nawałka dawał mi szanse, czułem się pełnoprawnym zawodnikiem jego drużyny, rysowała się przed nami coraz większa możliwość wyjazdu na mistrzostwa Europy. Do głowy mi nie przyszło, że to już zupełny koniec z graniem. Miałem dopiero 31 lat, no kto coś takiego mógłby wymyślić? Ja się dopiero rozkręcałem...
Nacisk był ogromny
Duży dyskomfort odczuwałem już wcześniej, prawy Achilles dawał o sobie znać, ból zaczynał mi przeszkadzać. Z perspektywy czasu wszytko widzę lepiej. Nawarstwiały się skutki wcześniejszych urazów, skręceń, podkręceń stawu skokowego. Presja czasu nigdy nie pozwalała, żeby się tym porządnie zająć. Zawsze to było tylko zaleczone, przez co powstawały zrosty powodujące większą sztywność Achillesa. Dotkliwie to odczuwałem, gdy rano wstawałem z łóżka albo po dużym wysiłku, po meczu, gdy już ostygłem. Strasznie to było upierdliwe, doskwierało coraz mocniej.
Po meczu z Grecją poprosiłem pracującego w kadrze narodowej doktora Jacka Jaroszewskiego, żeby coś z tym zrobił. Akurat zaczynała się letnia przerwa, więc była dobra okazja. Dostałem blokadę, lek przeciwzapalny. Poczułem się lepiej, pojechałem na okres przygotowawczy z Terekiem, przepracowałem go bez przeszkód. Pierwszy ligowy mecz w lidze rosyjskiej mieliśmy z FK Rostów (1:1). Przesiedziałem go na ławce, bo po tej czerwcowej kadrze do klubu dołączyłem trochę później. Następnego dnia był trening wyrównawczy i po zajęciach poczułem ból w Achillesie. Bardzo mnie to zaniepokoiło, wróciłem do Polski na badania. Wyszło, że są zrosty, ale bez większego uszkodzenia. Ciągle liczyłem, że to jakoś przejdzie. Nacisk, żebym grał, był ogromny, nie chciałem na dłużej wypaść ze składu w klubowej drużynie, tym bardziej że szansa występu na EURO 2016 też bardzo mnie pociągała.
Rosła we mnie złość Zdecydowałem się na zabieg operacyjny. Miałem propozycję leczenia u wybitnego specjalisty w Finlandii, ale uznałem, że logistycznie trudne byłoby to do zorganizowania, bo musiałbym się tam również rehabilitować. Klub zgodził się na leczenie w Polsce, operował mnie doktor reprezentacji. Ciężko mi powiedzieć, czy operacja się nie powiodła w wyniku jakiegoś błędu, czy może mój przypadek był wyjątkowo skomplikowany. W każdym razie po pierwszej operacji były kolejne, lecz ból nie ustępował, a we mnie rosła złość, że nie mogę wrócić na boisko i nawet normalnie funkcjonować.
Czwarty zabieg wykonał Holender Niek van Dijk, bardzo ceniony ortopeda, który leczył między innymi piłkarzy Realu Madryt. Operację miałem już po EURO 2016. Turniej życia przeszedł mi koło nosa tak samo jak EURO 2012, na które też nie miałem szans z powodu kontuzji. Tym razem problem stał się nieporównywalnie poważniejszy, bo nie grałem już od ponad roku, na szali była cała moja kariera. Desperacko szukałem rozwiązania i stąd ta wizyta u holenderskiego fachowca. Operację miałem w Madrycie i potem rehabilitowałem się w Polsce pod kierunkiem naprawdę wysokiej klasy specjalistów i… noga ciągle bolała.
Dziękuję za takie leczenie
Jeszcze raz umówiłem się z van Dijkiem, tym razem w Amsterdamie. Poleciałem w towarzystwie doktora Jaroszewskiego, żeby mógł z nim przedyskutować diagnozę i zalecenia. Ku mojemu osłupieniu od holenderskiego ortopedy najpierw usłyszałem pytanie, czy wziąłem ze sobą komputer, bo na jego sprzęcie nie otworzymy badań, które ze sobą przywiozłem. A wiedział przecież, że przyjedziemy i w jakiej sprawie…
Położyłem się na leżance, obejrzał moją nogę. Był chyba poniedziałek, a on mówi: „No to w piątek operacja. W Lizbonie”. Skoro zrobił już jedną operację i teraz zalecał drugą, rozumiałem, że to w ramach tego, co już wcześniej zapłaciłem, a wierzcie mi, że koszty były spore. Szybko rozwiał moje złudzenia, podając kolejną robiącą wrażenie kwotę… Podziękowałem mu za takie leczenie. Potem Jacek Jaroszewski tłumaczył mi, że gdyby van Dijk nie wziął pieniędzy za ten drugi zabieg, to tak jakby się przyznał, że w pierwszym coś jednak schrzanił, a on oczywiście uważał, że wszystko zrobił, jak należy.
Ścięgno było coraz słabsze
Po tej drugiej bardzo rozczarowującej wizycie u van Dijka przestałem wierzyć, że wrócę do wyczynowej piłki. Znowu zwróciłem się z prośbą do Jacka Jaroszewskiego o przeprowadzenie jeszcze jednego zabiegu. Wyczyścił mi nogę ze wszystkich zwapnień, odpuściłem już nawet rehabilitację dla zawodowego piłkarza, która zawsze jest pod presją czasu. Zależało mi już tylko na tym, żeby móc na co dzień normalnie funkcjonować, pobiegać z synem albo z córką, zajmować się jakąkolwiek aktywnością fizyczną, rekreacyjnie.
A dodam, że po trzeciej operacji doszło nawet do zerwania ścięgna, bo u mnie była tendencja do szybkiego gojenia się rany, co wcale nie musi być dobre. Od razu wchodziliśmy w pracę manualną, żeby noga jak najszybciej funkcjonowała, aby nie powstawały zrosty i nie wracał dobrze znany dyskomfort. Taka szybka praca sprzyjała niestety zerwaniu ścięgna, które po każdym zabiegu było coraz słabsze.
Ból zaczął się w Rosji
Musiałem odpocząć psychicznie, spokojnie dochodzić do siebie, bez przyspieszania czegokolwiek. Wtedy za wszystko płaciłem już z własnej kieszeni, ale muszę przyznać, że wcześniej Terek Grozny zachował się bardzo fair. Jest przepis, że jeżeli piłkarz przez pół roku jest niezdolny do gry, klub może rozwiązać kontrakt, lecz Terek nie skorzystał z tej możliwości. Gdy byłem jego piłkarzem, pokrywał koszty leczenia.
Z drugiej strony, w klubie dobrze wiedzieli, że zawsze mogli na mnie liczyć, że ta kontuzja przytrafiła mi się u nich, zresztą często graliśmy i trenowaliśmy na bardzo twardych nawierzchniach, kiedy Achillesy były szczególnie narażone na urazy. Gdy jeszcze grałem w Polsce, nic podobnego mi nie dolegało.
Hat trick w Bytomiu
Do Tereka trafiłem dlatego, że miałem za sobą bardzo dobry czas w Legii, ale ta droga w polskiej lidze też wcale nie była dla mnie łatwa. Na środku obrony regularnie zacząłem grać u trenera Macieja Skorży, bo wcześniej byłem lewym obrońcą. W tej roli w barwach Polonii Bytom w meczu z Lechią Gdańsk (4:1) w sierpniu 2008 roku ustrzeliłem nawet hat tricka.
Gdy przychodziłem do Legii, drużynę prowadził Jan Urban, złapałem kontuzję, długo nie mogłem się po niej odkręcić. Potem były eksperymenty z trenerem Stefanem Białasem, ale to taki niewypał, że szkoda gadać. Był moment, że dyrektor sportowy Legii Marek Jóźwiak chciał mnie oddać do Arki Gdynia w ramach wymiany za Joela Tshibambę. Nie bardzo mi się to podobało, a że przyszedł do nas Maciej Skorża, uznałem, że z czystą kartą u nowego szkoleniowca spróbuję powalczyć o miejsce w drużynie.
Trzech legionistów do rezerw Akurat były problemy w obronie, bo kontuzjowany był Dickson Choto, Inaki Astiz też leczył uraz, więc Kuba Wawrzyniak z lewej obrony został przesunięty na środek, a ja wskoczyłem na jego miejsce. Skorża uznał, że musi mnie zabrać na obóz do Francji, bo brakuje mu zdrowych defensorów, więc tym bardziej do wymiany z Arką Gdynia nie doszło. Na zgrupowaniu pokazałem się z naprawdę dobrej strony.
Zaczęła się liga, w starciu z Cracovią (2:1) strzeliłem gola, zagrałem też w dwóch kolejnych spotkaniach i nagle w ogóle nie załapałem się do drużyny na wyjazdowe spotkanie z Ruchem (1:0). Zapytałem wtedy trenera Skorżę, co się takiego stało, że nie ma mnie w osiemnastce, przecież grałem nieźle, złapałem gaz, strzeliłem gola. Odpowiedział mi, żebym się nie przejmował, bo on to