Jestem uzależniona od sportu
TOMASZ MOCZERNIUK: Przede wszystkim życzę wszystkiego dobrego z okazji niedawnych 35. urodzin. W jaki sposób je pani świętowała?
IGA BAUMGART-WITAN: Dziękuję za życzenia! Jako że przebywałam wtedy w Spale, były to takie „obozowe” urodziny. Spędziłam je w gronie rodzinnym oraz z moją grupą treningową. Szaleństw nie było, ale kolację zjedliśmy. Był nawet tort.
O czym pani marzyła, zdmuchując świeczki?
Tego nie zdradzę, bo się nie spełni!
Czy przy okazji pojawiły się jakiegokolwiek rodzaju podsumowania?
Nie. Nie jestem tego typu osobą. Nie robię ani podsumowań, ani rozliczeń. Nie czynię też żadnych dalekosiężnych planów. Nawet w sylwestra nie pracuję nad noworocznymi postanowieniami. Nic w tym kierunku.
Ale fakt jest taki, że gdy podsumuje się pani dotychczasową karierę, to widać, że składa się ona z wielu sukcesów. Od 2011 kolekcjonuje pani bowiem medale – najpierw mistrzostw Polski, potem od 2017 roku mistrzostw Europy, świata i wreszcie olimpijskie. Co pani z nimi robi?
Większość zdobytych pucharów i statuetek stoi u moich rodziców, ale na medale nie mam na razie specjalnego miejsca. Choć oczywiście wszystkie swoje osiągnięcia mam i w pamięci, i w serduszku, to nie przywiązuję zbytniej uwagi do tego typu rzeczy. Nawet nie wiem, gdzie są moje medale olimpijskie! Pewnie gdzieś w jednym z nieopróżnionych kartonów po przeprowadzce. Teraz są gdzieś schowane, ale prędzej czy później – jak już zakończę karierę, a na razie tego nie planuję – znajdzie się na nie miejsce.
Czy krążki olimpijskie uważa pani za najcenniejsze?
Każdy sportowiec marzy o medalu igrzysk, bo wiadomo, że to zwieńczenie kariery. Ale nie mam swojego ulubionego, bo każdy medal z ME, MŚ czy igrzysk to świetna nagroda. Na pewno te z Tokio są najcięższe i z ich powodu wracałam do Polski z nadbagażem. (śmiech) Fajne było też to, że na szyi brzęczały tam u mnie aż dwa medale. To był jeden z najprzyjemniejszych momentów w mojej karierze.
A jest coś, czego pani brakuje? Skoro dalej biegam i wciąż chce mi się stawać na bieżni, to chyba jednak czegoś braminu (śmiech) Tak na poważnie to myślę, że u zawodowego sportowca nigdy nie ma uczucia stuprocentowego spełnienia. Zawsze chce się więcej i więcej. Z jednej strony już wszystko mam, ale brakuje mi czegoś, czego być może już nigdy nie zdobędę – medalu indywidualnego MŚ lub ME. Za kilka tygodni kolejne podejście, ale wiem, że może być trudno, bo dziewczyny biegają szybko i poziom jest wysoki. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: jeśli nie będzie mi to dane, będę musiała to przełknąć i cieszyć się tym, co mam. Wiele zawodniczek marzyłoby o karierze takiej jak moja.
„Nigdy nie mów nigdy” – co udowodniła m.in. Marika Popowicz-drapała, która jest od pani o rok starsza, a po macierzyństwie przeżywa naprawdę świetny sportowy okres i w 2023 wywalczyła dwa międzynarodowe medale. Na ile lat się pani czuje?
Czuję się jak nastolatka! Tyle życia przede mną! Zresztą teraz ludzie preferują coraz zdrowszy tryb życia i granica możliwości w danym wieku – nie tylko u sportowców – przesuwa się. Aktualny 40-latek wygląda bardziej niż 30-latek. Kiedyś 35 lat to była emerytura, a ja biegam tak samo dobrze jak moje młodsze koleżanki i nie odstaję. Wiadomo, że mój trening jest teraz nieco inny i regeneracja też. Muszę bardziej zwracać uwagę na wysypianie się i częściej korzystam z usług fizykoterapeutki. Ale mój wiek nie jest dla mnie żadną przeszkodą czy granicą. Wręcz przeciwnie. Jak spojrzę na swoje szkolne koleżanki, które są mamami i paniami domu, to czasem mam wrażenie, że do takiej „dorosłości” jeszcze mi daleko. (śmiech)
A pojawiają się myśli o macierzyństwie?
Pewnie, że tak. Nie raz i nie dwa rozmawiałam na ten temat z mężem. Ale to wszystko się okaże, dopiero kiedy skończę biegać i mąż zakończy swoją karierę sportową. Obecnie chcemy mieć dzieci, ale nie podjęliśmy jeszcze starań w tym kierunku. Nie wiemy też, czy będzie nam to dane. Życie pokaże. Może będziemy mieli swoje dzieci, a może adoptujemy. Być może będzie też tak, że zamieszkają z nami pieski i kotki. Rozmawiamy o tym wszystkim, ale nie podjęliśmy ostatecznej decyzji.
Przed panią gorący okres. Przyszło bowiem powołanie na majowe MŚ sztafet na
Bahamach, potem w czerwcu są ME w Rzymie i na przełomie lipca i sierpnia igrzysk w Paryżu. Czym są dla pani mistrzostwa sztafet? Traktuję taki start jak każde inne zawody. Dla mnie wszystkie mityngi są ważne, bo za każdym razem walczę o coś, co jest ważne. A te nadchodzące MŚ sztafet będą jeszcze ważniejsze, bo musimy wywalczyć na nich kwalifikację olimpijską, co nie będzie takie łatwe. Po naszych ekipach można się jednak spodziewać walki i – mam nadzieję – właśnie tych kwalifikacji!
Czym byłby dla pani start w Paryżu?
Czymś wyjątkowym. Nie biegałam jeszcze w tym mieście, no i wiem, że dla mnie kolejny – po Londynie, Rio i Tokio – olimpijski start będzie już ostatnim w karierze.
Jednym z przetarć przed Paryżem oraz ME w Rzymie będzie występ w imprezie Gorzów Meeting 2024. Dlaczego zdecydowała się pani na start w tym mieście?
Zgodziłam się, bo potrzebowałam startu, a w tym okresie jest raczej trudno znaleźć zawody na 400 m. Oprócz terkuje. (24 maja – przyp. red.) fajna jest też lokalizacja. Cieszę się, że nie muszę wyjeżdżać za granicę. Nigdy nie byłam też w Gorzowie – raz startowałam jako młodziczka w Słubicach. Nie wiem, czego oczekiwać po tym mieście, ale wiem, że mają tam dobry klub żużlowy, który przez lata walczył z klubem z mojej rodzinnej Bydgoszczy. Wiem też, że mimo nazwy „Wielkopolski” nie ma nic wspólnego z tym regionem. Bliżej stamtąd do Szczecina niż do Poznania!
Z tego miasta pochodzi także piosenkarz Dawid Kwiatkowski. Słucha pani czasem jego kawałków? Wiem, kto to jest i lubię kilka jego „radiowych” kawałków, ale z Dawidów to wolę… Podsiadłę. Zresztą mam niesprecyzowany gust muzyczny i słucham różnych rzeczy w zależności od nastroju. Kiedy siedzę na tarasie przy kawce to z głośników leci chillout. Nie mam nic przeciwko polskim raperom, rockowi, a nawet kiedy mój mąż puszcza metalowców z grupy Slipknot. I rzecz jasna jak jedziemy na wesele, to pod nóżkę wskakuje disco polo.
Podsumujmy, czuje się pani jak nastolatka i wciąż nie brakuje pani sportowych wyzwań, a przed panią – oby – czwarty wyjazd na igrzyska, na które wiedzie droga m.in. przez Bahamy, Gorzów i Rzym. Nudy nie ma?
Z pewnością. Mimo iż każdy rok jest podobny, bo cykle
Z jednej strony już wszystko mam. Brakuje mi jednak czegoś, czego być może już nigdy nie zdobędę – indywidualnego medalu mistrzostw świata lub Europy.
– zgrupowania, starty i odpoczynek – są w zasadzie te same, to na mojej drodze pojawiają się różne inne miejsca i wciąż jest dużo stresu, adrenaliny i kombinacji. Czasem wkrada się rutyna, ale żeby wiedzieć, po co się to robi, trzeba być rutyniarzem.
Więc dlaczego pani to robi?
Bo… chyba jestem uzależniona od sportu. Lubię też być w centrum uwagi, a sportowcy w nim są. Często mam odczucie, że z jednej strony – jestem zwykłą Igą, która może trochę szybciej biega niż inne dziewczyny, a z drugiej strony – czuję się wyjątkowo, że urodziłam się z darem, który sprawił, iż jestem sportowcem.