DUŠAN KUCIAK I INNE PARADOKSY
Debiut Dušana Kuciaka w barwach Rakowa Częstochowa to kwintesencja problemów Rakowa oczywiście nie tylko z bramkarzami. Właściciel klubu niemal dwa miesiące temu uznał, że obrońca tytułu mistrza Polski i uczestnik fazy grupowej staje się ligowym średniakiem. Wtedy zdawało się, że przemawia przez niego złość i próba podrażnienia ambicji piłkarzy, których stać na wrzucenie wyższego biegu. Teraz coraz bardziej wygląda na to, że Michał Świerczewski zwyczajnie był szczery. I bezradny.
Od tego czasu Raków zagrał w ośmiu meczach i zdobył dziesięć punktów. Dwa zwycięstwa, cztery remisy i dwie porażki. Rzeczywiście, wypisz wymaluj ligowy średniak. Jakby piłkarze i sztab szkoleniowy nie chcieli stawiać właściciela klubu w kłopotliwej sytuacji i wykazywać, że jednak się myli. Skoro szef zdefiniował drużynę jako przeciętną, to nie wypadało szefowi zaprzeczać. W każdym publicznym wystąpieniu przez te dwa ostatnie miesiące trener Dawid Szwarga zapewnia, że drużyna stara się grać swoją piłkę, tylko że czasami brakuje jej skuteczności, szczęścia, że gole decydujące o punktach traci w końcówkach spotkań, że cierpi, bo musi grać w liczebnym osłabieniu i wielu piłkarzy leczy kontuzje. Wszystko prawda, ale na koniec nie ma to większego znaczenia. To tylko element analizy, dobry przy dokonywaniu rozliczeń za zamkniętymi drzwiami. Kibice oceniają efekty na boisku, a jakie one są – wystarczy spojrzeć na wyniki i tabelę.
Z drużyny solidnie wyregulowanej i zaprogramowanej na sukces w tej chwili niewiele zostało. To naturalne, że zwycięstwa sprzyjają konsolidacji i wzmacnianiu poczucia własnej wartości, a trwonienie punktów uruchamia procesy odwrotne. W przypadku Rakowa widać jednak, że zespół zgubił też jakość, która tak bardzo imponowała nam w dwóch poprzednich sezonach i jeszcze na początku obecnego, gdy zagrał kilka niezłych meczów w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Teraz jest bardziej nieprzewidywalny, chaotyczny i nerwowy. Ciągle
widać w nim sporo piłkarskich atutów, ale nie jest to jeden płynnie funkcjonujący organizm. Gdy wygrywał u siebie z Lechem (4:0) i na wyjeździe z Koroną (2:0), zdawało się, że już odnajduje zagubiony rytm, ale nic takiego nie następowało. Były kolejne potknięcia, w których od biedy można było szukać ukrytych symptomów poprawy, no ale właśnie – było to szukanie na siłę, a fakty są takie, że Raków nie wygrał żadnego z pięciu ostatnich meczów. Punktuje na takim poziomie, że jeżeli nie nastąpi radykalna poprawa, może zapomnieć o europejskiej przepustce.
Teraz już maski opadły, kapitał zaufania został roztrwoniony. Raków u rywali budzi coraz mniejszy respekt, bo każdy wie, że można podjąć z nim równorzędną walkę i w kluczowym momencie zadać mocny cios, po którym mistrz Polski już do końca meczu będzie zamroczony. Szwarga od wielu miesięcy szuka recepty na dobrze działającą drużynę, nie chce być
ślepym naśladowcą Marka Papszuna, ale od dziedzictwa wcale się nie odżegnuje. W końcu był w jego sztabie, uchodził za wyjątkowo utalentowanego i pojętnego ucznia, a skoro nauczyciel miał epokowe w skali klubu sukcesy, to trudno, aby starannie przygotowywany do tej roli następca postanowił iść zupełnie inną drogą. Mówiąc inaczej – Michał Świerczewski dostrzegł w nim „nowego Papszuna”, musiał się więc uzbroić w cierpliwość, zdroworozsądkowo założyć, że młody i niedoświadczony w roli głównego wodza na polu bitwy trener potrzebuje więcej czasu, by wprowadzić drużynę na pożądany poziom. Problem polega na tym, że zamiast stopniowej poprawy jest coraz gorzej. Wspomniane kontuzje być może są następstwem błędów w prowadzeniu i trenowaniu drużyny, choć nie należy temu przypisywać przesadnego znaczenia, bo to wdzięczne pole do snucia teorii spiskowych. A jednak sytuacja z bramkarzami jak w soczewce ogniskuje irytujące kłopoty, które dopadły drużynę spod Jasnej Góry. Vladan Kovacˇević, Kacper Bieszczad, Muhamed Šahinović i Dušan Kuciak. W czterech ostatnich meczach między słupkami Rakowa stawało czterech innych bramkarzy – z różnych krajów, z różnym doświadczeniem, różnica między najstarszym a najmłodszym wynosi 18 lat.
Raków sięgnął po w istocie bezrobotnego Kuciaka, bo choć był związany z Lechią Gdańsk, to jego pracodawca już na niego nie liczył. Ostatni mecz zagrał w maju ubiegłego roku, jeszcze w PKO BP Ekstraklasie. Po spadku kończący za miesiąc 39 lat bramkarz dostał wolną rękę w poszukiwaniu nowego klubu, ale z tej opcji nie skorzystał. Był więc na garnuszku Lechii, ale trenował indywidualnie. Najwyraźniej uznał, że wielkiego grania w jego życiu i tak już nie będzie, więc lepiej wypełnić kontrakt, który wygasa w czerwcu tego roku. I zapewne tak by było, gdyby z ofertą nie zgłosił się Raków. Był tak zdesperowany, że wolał postawić na bramkarskiego emeryta (umówmy się, że nazwanie go starym Słowakiem byłoby jednak złośliwością) niż na młodego Bieszczada, który nie poradził sobie w meczu z Radomiakiem (1:2). Jak na ironię Raków do Śląska wypożyczył młodzieżowca Kacpra Trelowskiego, który grał trochę nawet w mistrzowskim sezonie, ale teraz grzeje ławę we Wrocławiu... Zamęt w częstochowskiej bramce to najlepsza wskazówka, jak wiele musi się wydarzyć w Rakowie, by znowu można było powiedzieć, że mają tam solidną, poukładaną drużynę. A zrzucanie wszystkiego na pechowe przypadki może tylko pogłębiać kryzys.