Jubileusz odbudovwanej marki
Stal Mielec 10 kwietnia 2024 roku skończyła 85 lat. Podczas niedzielnego spotkania z Legią przy Solskiego dojdzie do obchodów tego jubileuszu. Zwycięstwo przybliży FKS do tego, aby zapewnić sobie pozostanie w Ekstraklasie na piąty sezon z rzędu. Jakie to
Końcówka lat 90. to najtrudniejsze czasy dla Stali. Klub, w którego barwach po mistrzostwo Polski sięgali między innymi Grzegorz Lato oraz Henryk Kasperczak, w 1996 roku spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej, a rok później ogłosił upadłość. Jego wspinaczka od IV ligi do elity trwała długo. Stal wróciła do grona najlepszych drużyn w kraju w 2020 roku i mimo wielu problemów, które spotkały ją po drodze, pozostaje tam do dziś. Przy okazji jubileuszu opisujemy to, co działo się z klubem od momentu awansu.
Kłopoty tuż po awansie
Wbrew pozorom powrót do Ekstraklasy w sezonie 2020/21 nie wszystkim w Mielcu kojarzy się pozytywnie. Można powiedzieć, że jest... wręcz odwrotnie. Niektóre osoby w klubie nazywają tamten okres „mrocznym czasem”. Od tego, aby Stal ponownie ogłosiła swoją upadłość i po zaledwie jednym sezonie spędzonym w Ekstraklasie znalazła się w IV lidze, dzieliło ją naprawdę niewiele. Władze klubu, które rządziły nim na zapleczu elity, robiły to na tyle nieudolnie, że długi sięgnęły aż 7 milionów złotych. – Był taki moment, że przygotowaliśmy dokumenty pod upadłość. Piłkarze nie otrzymywali pensji od miesięcy, a zobowiązania wobec takich instytucji jak urząd skarbowy i ZUS sięgały milionowych kwot – przyznaje prezes Jacek Klimek, który pod koniec 2020 roku przejął stery w Stali i rozpoczął sprzątanie ogromnego bałaganu. Klimek przyjął propozycję misji ratowania Stali za pięć dwunasta. Rozmowy toczyły się kilka tygodni, ale sam długo nie był przekonany, czy jest w stanie podjąć się karkołomnego zadania. Kiedy obejmował funkcję prezesa w Stali, był po ponad 20 latach pracy jako menedżer w szwajcarskim koncernie Nestle. Kolejny rozdział zawodowy swojego życia chciał pisać blisko rodzinnego domu, ale długo nastawiony był na zupełnie inną opcję niż praca w Stali. Ostatecznie zwyciężył w nim głos serca. Jest rodowitym mielczaninem, który w młodzieńczych latach regularnie chodził na mecze Stali. Sam próbował sił z piłką przy nodze jako junior Stali Mielec. I ostatecznie stwierdził, że teraz będzie chciał uratować FKS przed najgorszym.
Poprzednikiem Klimka był Bartłomiej Jaskot. Były prezes Stali podpisywał z piłkarzami gigantyczne kontrakty, których warunki przekraczały możliwości klubu. O wysokości pensji niektórych zawodników z tamtych czasów w Mielcu ci aktualnie grający mogą pomarzyć. Potem, gdy Stal wywalczyła utrzymanie w PKO BP Ekstraklasie, ale już bez Jaskota, ten domagał się premii za wkład w pozostanie klubu w lidze. Dziś Jaskot przy Solskiego to persona non grata.
Tym, który w Mielcu pomógł odbudowywać Stal, był europoseł Tomasz Poręba. Formalnie nie pełnił w klubie żadnej roli, ale do powiedzenia miał bardzo dużo. Poręba angażował się w działalność klubową, przyczyniając się do zawarcia umów sponsorskich ze spółkami skarbu państwa. W latach 2017–2020, kiedy Stal występowała na poziomie I ligi, to jemu najbardziej zależało na tym, aby klub wreszcie awansował do Ekstraklasy. Europoseł wówczas nie do końca zdawał sobie jednak sprawę z tego, że klub podpisuje kontrakty ponad swoje możliwości. Na oczy przejrzał dopiero wtedy, gdy za sznurki chwycił Klimek.
Na początku bieżącego roku Poręba ogłosił, że kończy działalność w Mielcu w związku z wynikami wyborów parlamentarnych. „W czerwcu kończy się umowa z Grupą PZU oraz Lotto. Klub jest też w połowie okresu realizacji wynegocjowanej trzyletniej umowy z Grupą PGE. Rozmowy o kontynuacji współpracy muszą się zacząć już teraz. Nie można zmarnować ani jednego dnia. Z oczywistych względów nie mogę tego już robić ja. Moje możliwości skończyły się z końcem ubiegłego roku. Dlatego, w poczuciu odpowiedzialności za klub i miasto, by dać Stali Mielec swobodę działania i nie budzić swoją osobą niepotrzebnych emocji, podjąłem bardzo trudną dla mnie osobiście i emocjonalnie, ale absolutnie w tej sytuacji konieczną decyzję o odejściu z klubu” – tłumaczył w swoim oświadczeniu.
Starcie silnych charakterów
Ale wróćmy do sezonu 2020/21, czyli pierwszego dla Stali w Ekstraklasie po 24 latach przerwy. Za rządów Jaskota Stal awansowała do elity pod wodzą trenera Dariusza Marca. Ten został zwolniony jeszcze przed rozpoczęciem kolejnych rozgrywek. Klub podpisał umowę z Dariuszem Skrzypczakiem, ale nowy szkoleniowiec zawiódł i wytrzymał na stanowisku jedynie dziesięć meczów. Jego następcą został Leszek Ojrzyński, który potem został zwolniony przez Jacka Klimka. To właśnie odejście Ojrzyńskiego w kwietniu 2021 roku wywołało wielkie kontrowersje. Można powiedzieć, że nieporozumienia i konflikt między prezesem a trenerem stanowiły zderzenie silnych charakterów.
Z ligi spadał wówczas tylko jeden zespół – ta kwestia rozstrzygała się między beniaminkami, czyli właśnie Stalą a Podbeskidziem. W momencie zmiany szkoleniowca mielczanie zajmowali przedostatnie miejsce i mieli w zanadrzu jeszcze zaległy mecz. Klimek postawił wszystko na jedną kartę i w miejsce Ojrzyńskiego zatrudnił klubową legendę – Włodzimierza Gąsiora. Ostatecznie mielczanie wywalczyli uniknięcie degradacji w ostatniej kolejce.
Do dzisiaj całą sytuację niemiło wspomina Ojrzyński, który twierdzi, że został potraktowany mocno niesprawiedliwie. – Jeszcze dziesięć dni przed zwolnieniem byłem zapewniany, że do końca sezonu będę trenerem Stali. Dla mnie wówczas był to bardzo trudny czas, bo zachorowałem na COVID-19 i przebywałem na kwarantannie. Wróciłem do pracy dwa dni przed meczem z Wartą Poznań – wspomina w rozmowie z nami. Co ciekawe, do pożegnania Ojrzyńskiego nie doszło po przegranej, lecz po bezbramkowym remisie z poznaniakami, a to rodziło wokół tego posunięcia wiele kontrowersji. Zwłaszcza że przed przerwą na reprezentację Stal wygrała bezpośredni mecz z Podbeskidziem 2:1. W klubie stwierdzono wówczas, że trener nie ma jednak odpowiedniego wpływu na drużynę. – Motywacja w postaci krzyku i rzucanie butami po szatni nie dawały już wiele – słyszymy od jednego z pracowników Stali.
Z naszych informacji wynika, że nawet gdyby Ojrzyński dokończył sezon w Stali, to FKS chciał pożegnać się z nim po zakończeniu rozgrywek. – Trener został odsunięty od prowadzenia pierwszego zespołu z powodu braku wyników, ale też nie było nam bardzo po drodze. Ojrzyński znajdował się myślami w potężnym i mocnym finansowo klubie – mówił w wywiadzie z nami Klimek. – Zarzucano mi wówczas, że porozumiałem się już z Cracovią, a potem z Podbeskidziem, ale to totalne bzdury. To pewnie tego dotyczyły te słowa, że znajduję się w potężnym i mocnym finansowo klubie – odpowiada Ojrzyński. – Rozwiązaliśmy umowę z trenerem i chcieliśmy się porozumieć co do pieniędzy dla niego, ponieważ nie było nas stać na odprawę zapisaną w kontrakcie. W związku z tym trener poszedł do sądu. Sprawa trwała półtora roku, spotkaliśmy się mniej więcej pośrodku – komentuje Klimek. Inne spojrzenie na całą sprawę ma Ojrzyński: – Prezes mija się z prawdą, mówiąc o odprawie dla mnie. Nie miałem zapisanej żadnej odprawy w kontrakcie. Do sądu udałem się dopiero po kilku miesiącach, kiedy Stal przestała mi płacić. Ta sprawa była bardzo łatwa do wygrania przeze mnie, ale odpuściłem. O tym nikt nie chce mówić głośno, a gdybym szedł w zaparte, to bez problemu finał byłby inny. Warto też wspomnieć, że zaproponowano mi jednomiesięczny okres wypowiedzenia. Powiem wprost: klub chciał mi zapłacić tylko za kwiecień, kiedy zostałem zwolniony – mówi Ojrzyński.
Dziś w Mielcu nikt nie chce wracać do tamtych czasów. Zamieszanie wokół byłego trenera najlepiej obrazuje, jak ważne w kontekście ratowania klubu było pozostanie w PKO BP Ekstraklasie. Fakt, iż wówczas Stal ostatecznie utrzymała się w lidze, pozwolił jej przetrwać. W przypadku najgorszego, czyli degradacji, klub musiałby ponownie przystąpić do gry w IV lidze. – Oprócz samego utrzymania trzeba było zrobić znacznie więcej w gabinetach. Przede wszystkim zlikwidować wiele etatów, które okazały się na wyrost w takim klubie jak Stal Mielec. Kluczowy moment to ograniczenie kosztów pierwszej drużyny. Rozwiązaliśmy niektóre kontrakty, wypłaciliśmy zadłużenia i zobowiązania. Było to ryzykowne, bo budowaliśmy drużynę z zawodników spoza tzw. topu – przyznaje Klimek, który w kwietniu startował w wyborach na prezydenta Mielca, ale przegrał w drugiej turze. Tym samym na pewno pozostanie w Stali na najbliższe miesiące, ale nie wiadomo, czy za jakiś czas nie skuszą go inne wyzwania. Zresztą niespełna rok temu Widzew namawiał go na przyjście i niewiele brakowało, aby przyjął tę propozycję.
Skazani na życie z sezonu na sezon
Na dziś Stal jest klubem stabilnym i wypłacalnym. – Piłkarzom często płacimy z wyprzedzeniem – mówi Klimek. Choć przy Solskiego nie operują największymi kwotami w lidze, to piłkarz w Mielcu po prostu ma pewność, że otrzyma wypłatę na czas. Kilka lat temu było to wręcz nie do pomyślenia. W związku z problemami organizacyjno-finansowymi Stal musiała w ostatnich sezonach działać w dość specyficzny sposób. Niemal co okno transferowe w klubie dochodziło do wietrzenia szatni. Wyglądało to dość niepoważnie i przed każdym kolejnym sezonem kreowało zespół na głównego kandydata do walki o utrzymanie. I zwykle wszyscy eksperci, którzy skazywali FKS na porażkę, ponosili sromotną klęskę.
A dlaczego w Mielcu żyli z sezonu na sezon? Klub wiedział, że nie może pozwolić sobie na podpisywanie wysokich oraz długich kontraktów. To w przypadku braku utrzymania groziło przecież powrotem do zadłużenia, a celem Klimka było wydostanie Stali z tarapatów i wyprowadzenie klubu na prostą.
Stal czasem wręcz dmuchała na zimne, ale nie chciała ryzykować, choćby minimalnie. Przed ostatnią kolejką sezonu 2022/23 mielczanie nie byli jeszcze pewni utrzymania, ale do ich degradacji mogłoby dojść tylko wtedy, jeżeli swoje spotkania wygrałyby Wisła Płock, Śląsk Wrocław i Korona Kielce, a Stal przegrałaby u siebie z Wartą Poznań. Powiedzmy sobie szczerze: musiałoby dojść do prawdziwej katastrofy, splotu wybitnie niesprzyjających okoliczności. Mimo to nikt w gabinetach klubu przy Solskiego nie negocjował przedłużenia kontraktów z piłkarzami. A tych, którym kończyły się umowy, było aż – uwaga – siedemnastu!
Kilka dni przed meczem z Wartą rozmawialiśmy z Marcinem Flisem, dziś piłkarzem ŁKS, wtedy ważnym zawodnikiem dla Stali, który w Mielcu czuł się dobrze i nieźle też zarabiał. – Nie ukrywajmy – nie jest to komfortowe dla zawodnika, bo nie ma się pewności, co będzie za miesiąc. Dla obu stron lepszą opcją byłyby po prostu dłuższe kontrakty – przyznawał obrońca, który znalazł się w gronie wspomnianych siedemnastu zawodników. Rozmowy z nim oraz innymi piłkarzami faktycznie rozpoczęły się dopiero po zakończeniu rozgrywek. Klub podjął świadome ryzyko i zatrzymał u siebie tylko czwórkę z tego grona: Mateusza Matrasa, Krystiana Getingera, Leandro oraz Macieja Domańskiego.
Trener musi być nie tylko trenerem
Podczas letnich przygotowań do obecnego sezonu Kamil Kiereś nie miał łatwo, bo na ich początku grupa zawodników, z którymi przyszło prowadzić mu trening, była skromna. Nie czarujmy się: wyglądało to niepoważnie. Kiereś jednak wiedział, co go czeka. Do Mielca został sprowadzony głównie z tego powodu, że posiadał doświadczenie w pracy w podobnych warunkach. W Stali miał odpowiadać też bezpośrednio za budowanie kadry pierwszego zespołu. Przy Solskiego odbywa się to w dość specyficzny sposób, bo klub nie ma dyrektora sportowego. O wzmocnieniach decyduje specjalny komitet transferowy, gdzie trener ma bardzo istotne zdanie. – Pracowałem w podobnym modelu w GKS Bełchatów. Byłem tam dyrektorem sportowym za czasów Michała Probierza, ale też sam prowadziłem zespół jako trener, a jednocześnie zajmowałem się transferami. Wówczas nie mówiło się o tym głośno – opowiada Kiereś. Właśnie to było głównym argumentem do tego, aby zatrudnić Kieresia w Mielcu. To szkoleniowiec, który doskonale odnajduje się w realiach takiego klubu jak Stal. Na początku wspomnianych przygotowań, gdy na treningu miał raptem kilkunastu piłkarzy, nie narzekał ani przez moment, tylko szedł w przekaz, że wraz z klubem buduje drużynę. To zupełnie inne zachowanie w porównaniu z jego poprzednikiem Adamem Majewskim, który kiedy tylko przestało mu iść, zaczął na wszystko narzekać. Majewski ma jednak w Mielcu spore zasługi. Zespół objął tuż przed sezonem 2021/22, kiedy z powodu kłopotów zdrowotnych za pięć dwunasta z pracy zrezygnował Gąsior. Obecny selekcjoner reprezentacji Polski do lat 21 poprowadził Stal w dwóch (drugim niepełnym) sezonach. Oba były do siebie podobne – mielczanie świetnie radzili sobie na jesieni, wiosną spisywali się znacznie gorzej. W 2023 roku zanotowali nawet dziewięć meczów bez zwycięstwa, po których pożegnano Majewskiego. – Jeżeli chodzi o taktykę, to był to najbardziej merytoryczny trener, jaki pracował w tym klubie – słyszymy od jednego z pracowników, goszcząc na stadionie przy Solskiego. Majewski lubił ucinać sobie krótsze lub dłuższe rozmowy z władzami Stali. Opowiadał, jaki jego zespół ma plan na poszczególne mecze. I często to się sprawdzało. Piłkarze pod jego wodzą grali tak, jak zapewniał w rozmowach z działaczami. U schyłku swojej pracy Majewski stawał się jednak coraz trudniejszy do wytrzymania, co również miało wpływ na jego ostateczne zwolnienie. Winnych za słabe wyniki szukał wszędzie, lecz tylko nie we własnej osobie. W szatni dochodziło do konfliktów. Największy wywołało to, gdy pewnego razu odesłał kilku piłkarzy do jednego ze sponsorów klubu, aby walczyli o podwyżki. Klub męczyło przede wszystkim to, gdy po kolejnych porażkach notorycznie powtarzał, że nie zapewniono mu następcy Saida Hamulicia. Były napastnik Stali i dzisiejszy reprezentant Bośni i Hercegowiny jesienią 2022 zdobył dziewięć bramek, a potem za duże pieniądze odszedł do francuskiego Toulouse FC (dziś gra w Lokomotiwie Moskwa).
Mimo wszystko Majewski w Mielcu wspominany jest dobrze – okazał się doskonałym trenerem dla Stali na moment, w którym wtedy się znajdowała.
Wytrzymali, aby zrobić rekordowy transfer
Hamulić i jego przygoda w Stali to jedna z najciekawszych historii, która w ostatnich latach miała miejsce w Mielcu. Dwudziestotrzylatek, który wyśrubował klubowy rekord, odchodząc do Tuluzy za 2,5 mln euro, był jednym z najlepszych napastników PKO BP Ekstraklasy podczas rundy jesiennej sezonu 2022/23. Do Mielca trafił latem, choć niewiele brakowało, a transfer zostałby dopięty pół roku wcześniej. – Przyjechał wówczas na testy sportowe i po dwóch dniach został oceniony pozytywnie. Na transfer nie pozwoliły nam wtedy względy organizacyjne – tłumaczy były menedżer zawodnika Roman Skorupa.
Temat Hamulicia wrócił pół roku później. Ten czas piłkarz spędził w lidze bułgarskiej oraz litewskiej. Stal wówczas nie była już aż tak chętna, aby pozyskać zawodnika, a walczyły o niego również Puszcza Niepołomice oraz Korona Kielce. Żubrom Hamulić odmówił między innymi dlatego, że nie spodobał mu się skromny stadion w Niepołomicach. Ostatecznie urodzony w Holandii Bośniak został zawodnikiem FKS. I choć na boisku Hamulić spisywał się świetnie, to w szatni wcale nie należał do najbardziej lubianych piłkarzy. O swoim trudnym charakterze dał znać bardzo szybko – spóźniał się na treningi, potem potrafił nie zjawiać się na nich wcale, lekceważył sobie odprawy przedmeczowe. Ale bronił się swoimi wyczynami na murawie. Po jednym ze spotkań, kiedy zdobył już swoją piątą bramkę w sezonie, zażyczył sobie, aby... ktoś z zespołu zawsze otwierał mu drzwi do szatni. Choć brzmi jak żart, to żartem nie było.
Nic dziwnego, że pozostali zawodnicy dawali do zrozumienia, że snajper nie jest mile widziany w drużynie. Przede wszystkim czuli, że on sam traktowany jest odrobinę inaczej. – Skoro może spóźniać się na treningi lub wcale się na nich nie pojawia, to dlaczego nadal jest w pierwszym zespole? – zadawano sobie pytanie. Hamulić granicę przyzwoitości przekraczał wiele razy, a Majewski wielokrotnie bił się z myślami, czy nie odsunąć go od zespołu. W głowie trenera i innych osób zarządzających klubem zawsze zwyciężała jednak inna myśl: „Skoro nie będzie Saida, to kto będzie strzelać gole?”. I druga: „Wytrzymajmy jeszcze chwilę, zimą zostanie sprzedany za rekordowe pieniądze”.
W obu przypadkach się nie pomylono. W Ekstraklasie Hamulić zapewniał Stali bramki, a podczas okna transferowego przyniósł klubowi ogromne pieniądze. Choć tuż przed podpisaniem kontraktu z Toulouse planował wycofać się z całej operacji, bo uznał, że jednak chce jeszcze więcej zarabiać. Wpływ na to, że ostatecznie parafował umowę z francuskim klubem, miały jego matka i córka. – Był to naprawdę zawodnik specyficzny. Przez długi czas mieliśmy bardzo dobrą relację, zresztą nadal ją utrzymujemy, choć już ze sobą nie współpracujemy. Rozeszliśmy się na zasadach korzystnych dla obu stron – mówi nam Skorupa. Kiedy Hamulić trafił do Tuluzy, bardzo szybko się na nim poznano. Już w pierwszym miesiącu swojego pobytu we Francji napastnik zaliczył kilka spóźnień, a raz w ogóle nie pojawił się na treningu. Dziś nikt nie wróży mu wielkiej przyszłości w tym klubie. Latem 2023 roku został wypożyczony do Vitesse Arnhem, a teraz na takiej samej zasadzie przebywa w Rosji.
Znaleźli jeszcze lepszego
Tym, który zastąpił Hamulicia w Stali, ale dopiero pół roku później, został Ilja Szkurin. – To całkowite przeciwieństwo Saida nie tylko na boisku, lecz również pod względem charakterologicznym. Zupełnie inaczej prezentuje się w szatni, a sportowo jest bardziej drużynowym piłkarzem – mówi Skorupa, który pomagał w jego transferze do Stali. Szkurin w Polsce znany był już wcześniej, bo w sezonie 2021/22 grał dla Rakowa Częstochowa. Od Marka Papszuna nie otrzymał jednak wielu szans. Choć mówi się o tym, że były szkoleniowiec częstochowian nie był zadowolony z przygotowania fizycznego Szkurina, to z naszych informacji wynika, że napastnik miał konflikt między innymi z Tomašem Petraškiem, czyli ówczesnym kapitanem Rakowa, a to wpływało na jego pozycję w drużynie.
Cała logistyka transferu Białorusina na stadion przy Solskiego nie należała do najłatwiejszych, zwłaszcza że Stal nie otrzymała na temat zawodnika pozytywnej opinii od Rakowa. Tam nazwali go „transferową miną”. – Przeważyły aspekty sportowe. Stal stwierdziła, że pod tym względem Szkurin ma wszystko, aby wzmocnić zespół, i ostatecznie wyszła na tym bardzo dobrze – uważa Skorupa. W kwestii 24-latka trzeba też pamiętać, że jego pobyt poza granicami Białorusi do dzisiaj stanowi bardzo skomplikowaną sprawę. Piłkarz jakiś czas temu sprzeciwił się reżimowi Aleksandra Łukaszenki i odmówił gry dla reprezentacji Białorusi.
Zimą Stal poinformowała, że podpisała nowy kontrakt ze Szkurinem. Jego umowa z CSKA Moskwa (jest stamtąd wypożyczony) dobiega końca w czerwcu, więc latem 24-latek mógłby szukać klubu z kartą na ręku. Tymczasem nowa umowa ze Stalą będzie obowiązywać do końca sezonu 2024/25. – Ilja to bardzo świadomy człowiek. Zdecydował się podpisać kontrakt ze Stalą, bo wie, że klub wyciągnął do niego pomocną dłoń, biorąc go do siebie z drugiej ligi izraelskiej. Podpisanie nowej umowy to korzyść dla obu stron – komentuje Skorupa. Przy Solskiego mają niemałą nadzieję, że Szkurin może zostać sprzedany za jeszcze większe pieniądze niż Hamulić. A o tym, że napastnik wykazał się dużą lojalnością, najlepiej świadczy fakt, iż podpisując nową umowę ze Stalą, odrzucił kilkukrotnie wyższą ofertę z innego polskiego klubu. Propozycję znacznie przewyższającą tę z Mielca złożyła mu Pogoń, której jesienią wbił w Szczecinie trzy gole (3:2 dla Stali).