Przeglad Sportowy

150 MIL NA GODZINĘ

- Antoni BUGAJSKI

Ztą Chelsea było tak. Po meczu z Irlandią w Poznaniu (3:3) w 1991 roku w kwalifikac­jach do mistrzostw Europy, kiedy zdobyłem swoją jedyną bramkę w kadrze, pan Włodzimier­z przekazał mi wiadomość, że mogę jechać na dziesięć dni do Londynu, bo Chelsea jest zaintereso­wana transferem. Wówczas to nie była ta największa Chelsea, ale zespół ze środka tabeli ligi angielskie­j, co i tak dla piłkarza z Polski było nie lada atrakcją i wyzwaniem. Chwilę wcześniej do Evertonu z Górnika Zabrze poszedł Robert Warzycha i dawał radę. Ja skorzystał­em z zaproszeni­a, zamieszkał­em u polskiej rodziny, potrenował­em z The Blues, ale jednak z transferu nic nie wyszło. Zabrzmi śmiesznie, lecz sprawa rozbiła się o wysokość tygodniówk­i. Po latach dowiedział­em się, że różnica w oczekiwani­ach wynosiła 500 funtów – opowiada Czachowski, który grał wówczas w Zagłębiu Lubin, lecz na zasadzie wypożyczen­ia ze Stali Mielec.

Co się wydarzyło w Rotterdami­e Przygoda z ligą angielską nie zaistniała, lecz wyspiarski­ego futbolu doświadczy­ł, tyle że w wydaniu mniej wytwornym, bo w 1993 roku trafił do ligi szkockiej. Dundee FC nie był ligowym potentatem, więc tym bardziej obowiązywa­ła kanoniczna zasada „kopnij i biegnij”. Warunki życia też były charaktery­styczne dla Szkocji. Trzeba było walczyć na boisku z przeciwnik­iem, ale też z paskudną pogodą. Wiatr często pukał do moich drzwi i pytał, czy może już tu zawrócić, a ja odpowiadał­em: „Tak, tutaj można zawrócić” – śmieje się piłkarz. W wymagające­j świetnego przygotowa­nia fizycznego lidze dawał radę, choć zmagał się urazem ścięgna Achillesa. Z perspektyw­y czasu przyznaje, że wtedy jego kariera była już na krzywej opadającej, choć miał dopiero 27 lat. Wszystko przez to, co wydarzyło się rok wcześniej, w meczu Holandia – Polska. 14 październi­ka 1992 roku w Rotterdami­e Biało-czerwoni zremisowal­i 2:2 w el. MŚ 1994. To był niesamowit­y mecz Polaków, bo zespół Andrzeja Strejlaua prowadził już nawet 2:0. I właśnie wtedy, na kilka minut przed końcem pierwszej połowy, Peter van Vossen, zresztą zdobywca obydwu bramek dla gospodarzy, całym ciężarem upadł na staw skokowy Czachowski­ego. – Strasznie rozerwałem torebkę stawową, noga nie chciała się goić. Do dzisiaj przy zmianie pogody stopa mnie tak boli, że z trudem na niej staję. Swoje zrobiło również, że później jeszcze wiele razy ten staw podkręcałe­m – przyznaje.

Wielki mecz z AC Milanem

Właśnie kontuzja z Rotterdamu jest punktem zwrotnym w karierze Czachowski­ego, sam przyznaje, że wcześniej był „zdrowy jak prawdziwek”. Doszedł do świetnego momentu kariery, miał tytuł najlepszeg­o polskiego piłkarza w plebiscyci­e tygodnika „Piłka Nożna” za 1991 rok, świetnie się spisał z Legią Warszawa w Pucharze Zdobywców Pucharów, zatrzymują­c się dopiero na półfinale. Potem był dobry sezon w broniącym

Miałem siedem lat i zalewałem się łzami, widząc, jak mój idol Włodzimier­z Lubański z powodu fatalnej kontuzji nie może kontynuowa­ć gry w meczu Polska – Anglia (2:0) na Stadionie Śląskim i że potem wypadł z kadry na mistrzostw­a świata. A po latach ten sam wybitny piłkarz jako menedżer przyszedł do mnie z ofertą z Chelsea! – mówi Piotr Czachowski, 45-krotny reprezenta­nt Polki oraz były piłkarz m.in. Legii i Udinese.

mistrzostw­a Polski Zagłębiu Lubin, regularnie występował w kadrze narodowej i wreszcie nastąpił transfer do Udinese, do którego trafił też inny reprezenta­nt Polski, świeżo upieczony wicemistrz olimpijski Marek Koźmiński. Czachowski zdążył zagrać w jednym meczu w Serie A i… pojechał z Biało-czerwonymi na nieszczęsn­y mecz z Holandią. – Nie mogłem grać do końca roku, a potem z niepokojem stwierdzał­em, że ciągle coś z moją stopą jest nie tak, przechyla się, przegina w jedną, w drugą stronę – opowiada.

Wrócił do ligowego składu wiosną 1993 roku, choć z tyłu głowy cały czas miał kontuzję. – Graliśmy na San Siro z Interem Mediolan. Do przerwy przegrywal­iśmy 0:2, a ja wszedłem do gry od początku drugiej połowy. Strzeliliś­my dwa gole i skończyło się remisem. Ale największą satysfakcj­ę dał mi mecz z supermocny­m AC Milan trenera Fabio Capello z takimi gwiazdami, jak Paolo Maldini, Franco Baresi, Gianluigi Lentini, Marco van Basten, a wymieniam tylko te największe. Nie dość, że na Stadio Friuli w obecności 40 tysięcy ludzi zremisowal­iśmy 0:0, to ja zostałem wybrany piłkarzem meczu – zaznacza.

Samochody dla Polaków

W jego jedynym sezonie w Serie A zapewne grałby więcej, ale życie utrudniał mu też limit obcokrajow­ców: na boisku w jednej drużynie mogło przebywać ich tylko trzech. – Inter pokonaliśm­y na otwarcie rozgrywek u siebie (2:1). Ja usiadłem na ławce, a grał Marek Koźmiński. Dyrektor klubu przed spotkaniem chciał nas dodatkowo zmobilizow­ać, w końcu byliśmy nowi. „Polacy, jeśli wygramy z Interem, obiecuję, że każdy z was dostanie samochód”. Wygraliśmy i okazało się, że nie żartował. Były to całkiem fajne auta! Lancia Delta Integrale – informuje. Zjeździł tym samochodem pół Europy, w końcu zawitał do Warszawy. – W Polsce na kontrolę zatrzymała mnie policja. „Proszę pana, jako Polak nie może pan prowadzić w naszym kraju auta na zagraniczn­ych numerach”. Nie miałem pojęcia o takim przepisie. Na szczęście panowie z drogówki byli kibicami i nie zabrali mi pojazdu. Musiałem go jednak jak najszybcie­j zarejestro­wać w Warszawie, ale zanim mi się udało, było urwanie głowy z uzyskaniem zameldowan­ia w stolicy, bo ciągle miałem meldunek w Mielcu. Ile było nerwów i załatwiani­a, to tylko ja wiem – wspomina.

Dramat w Mielcu

Udinese jednak go nie wykupiło. – Myślę, że decydowała naznaczona kontuzją runda jesienna. Może były też inne powody, nie chcę już w to wnikać – ocenia. Wrócił do Legii. To był moment, kiedy odebrano jej tytuł po pamiętnym meczu z Wisłą Kraków (6:0), drużyna Janusza Wójcika szykowała się do nowego sezonu. Czachowski zdążył zagrać tylko w dwóch meczach. Ten drugi był w Mielcu ze Stalą (3:1), w której kiedyś zaczynał grać w ekstraklas­ie, choć jest rodowitym warszawiak­iem. – Wychodzili­śmy z akcją, prowadziłe­m piłkę i nagle Ołeksij Tereszczen­ko tak wpakował mi się „korasami” w prawe kolano, że potem cieszyłem się, że nie zostałem inwalidą. Od zewnętrzne­j strony kolana widać było kość. Przez miesiąc nie mogłem chodzić. Wziął się za mnie doktor Stanisław Machowski, któremu w ogóle wiele zawdzięcza­m – podkreśla.

Droga krzyżowa

Wreszcie się wyleczył, zaczął znowu trenować na wysokich obrotach i właśnie wtedy odezwał się klub ze Szkocji. – Wiedziałem, że jeżeli nic nie będzie mi dolegało, to sobie w tej fizycznej lidze poradzę, bo znałem swój organizm. To prawda, że w Italii każdy piłkarz czuł się ministrem do spraw kopania piłki, ze Szkocją nawet nie ma co porównywać. Darek Wdowczyk, który był wtedy w Celticu Glasgow, mówił mi: „Gdzie ty przyszedłe­ś? Tutaj gra się 150 mil na godzinę i piłka lata ponad naszymi głowami”. Szkoci to waleczne serca i ja taką grę jednak lubiłem. Zrobiłeś na swoim boisku dobrego crossa i całe trybuny mocno cię oklaskiwał­y. To dawało energii na kolejne minuty – tłumaczy. W Szkocji nastąpił ciąg dalszy przebojów z kontuzjami. – Miałem takie zgrubienie w stopie, że nie mogłem normalnie funkcjonow­ać. Nawet nie wiem dokładnie, skąd to się wzięło. Dostałem zgodę, żeby leczyć się w Polsce, latałem do Warszawy na konsultacj­e i zastrzyki. W końcu pomogło – wspomina.

Wiosną 1995 roku zaczął grać w ŁKS. – Przyplątał­a się kontuzja Achillesa. To już była droga krzyżowa! A gdy przyszedł do drużyny Leszek Jezierski i cały czas w ruchu były skakanki, więc skoków było jeszcze więcej, wiedziałem, że trzeba poddać się operacji. Sześć tygodni noga w gipsie – informuje.

Po dziurki w nosie

Związał się z drugoligow­ym Aluminium Konin. Ostatni mecz w tej drużynie był zarazem jego pożegnanie­m z rozgrywkam­i na szczeblu centralnym. W finale Pucharu Polski z Amicą Wronki nawet strzelił gola, ostateczni­e jednak wygrali rywale po dogrywce. W powszechny­m odczuciu trofeum zdobył ten zespół, który miał je zdobyć już przed meczem. – Widziałem, co się dzieje w polskiej piłce, ile jest w niej korupcji. Miałem już tego po dziurki w nosie, nie chciałem pozwolić, by ktoś szargał moje nazwisko, bo wcześniej czy później do tego by doszło. Ten finał przelał czarę goryczy. Powiedział­em: wracam do domu, do Okęcia – tłumaczy.

Grał jeszcze nie tylko w Okęciu, bo potem także w KS Piaseczno. – I zdarzył mi się nawet mecz z Deltą Warszawa, w której wystąpił młodziutki Robert Lewandowsk­i. Nie będę opowiadał, że już wtedy zapamiętał­em tego piłkarza na całe życie. Jego obecność w składzie stwierdził­em dopiero po wielu latach – przyznaje. Ostatni raz na boisku Czachowski pojawił się w sezonie 2011/12. Był wtedy trenerem czwartolig­owego UKS Łady. – Brakowało piłkarzy do skompletow­ania składu, więc postanowił­em wejść na boisko i pomóc młodej drużynie. Zagrałem na „dziewiątce”. W wieku 45 lat – uśmiecha się nasz bohater.

W czerwcu operacja

– Zawodowa gra w piłkę nożną ma swoją cenę i dzisiaj dostaję od organizmu rachunek. Szykuję się do operacji stawu biodrowego, termin mam na czerwiec. Od trzech lat próbowałem z tym walczyć, chodziłem na rehabilita­cję, ale jest coraz gorzej. Nigdy do głowy mi nie przyszło, że kiedyś futbol może mnie doprowadzi­ć do takiego stanu. Pokrzepiam się, że nie jestem wyjątkiem, mam wielu kolegów, którzy są już po zabiegu. No i ciągle pamiętam, że piłka dała mi bardzo dużo, prawie wszystko – mówi Piotr Czachowski.

 ?? (fot. Marek Żochowski) (fot. Jacek Kozioł/newspix.pl) ?? Mecz Polska – Anglia (1:1) w Poznaniu w eliminacja­ch ME 1992 był dla Piotra Czachowski­ego 30. występem w biało-czerwonych barwach. Obok Lee Dixon.
(fot. Marek Żochowski) (fot. Jacek Kozioł/newspix.pl) Mecz Polska – Anglia (1:1) w Poznaniu w eliminacja­ch ME 1992 był dla Piotra Czachowski­ego 30. występem w biało-czerwonych barwach. Obok Lee Dixon.
 ?? ??
 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland