WOKÓŁ DOPINGOWEJ Dni klęsk i chwały ołówkiem Ały
Chyba od czasu kompromitacji amerykańskiego kolarza, siedmiokrotnego zwycięzcy Tour de France – Lance’a Armstronga, nie było tak gorącej dyskusji na temat niedozwolonego dopingu, jaka teraz wywiązała się wokół przypadku 23 chińskich pływaków (w tym trojga nieletnich), w których organizmach został odkryty przed igrzyskami olimpijskimi 2021 w Tokio zabroniony preparat w postaci nasercowego środka trimetazydyny, za którego użycie zdyskwalifikowano bohaterkę zimowych igrzysk olimpijskich 2022 w Pekinie, rosyjską łyżwiarkę figurową – Kamiłę Walijewą. Za wykorzystanie mającego podobne oddziaływanie jak trimatezydyna wynalezionego jeszcze w czasach ZSRR meldonium została zdyskwalifikowana na pewien czas również sławna rodaczka Walijewej – tenisistka Maria Szarapowa.
O problemie Chińczyków, który wynikł siedem miesięcy przed tokijskimi igrzyskami, pojawiła się oficjalna informacja w światowej federacji World Aquatics oraz w antydopingowych gremiach międzynarodowych. Przypomnę więc tylko w skrócie, jak było. Chińska agencja antydopingowa (CHINADA) stwierdziła, że owa przedolimpijska wpadka tak dużego grona pływaczek i pływaków była następstwem kontaminacji (zanieczyszczenia) produktów spożywczych w tym samym hotelu w Shijiazhuang, co miała potwierdzić zarówno zawartość pojemników z przyprawami, jak i badania odpływu nieczystości. Cała rzecz została przez CHINADA zgłoszona wspomnianym gremiom i WADA uznała wyjaśnienia za wiarygodne, tym bardziej że tę ocenę wsparły opinie ekspertów. Zawartość trimetazydyny w organizmach sportowców miała być minimalna. Aż 13 osób z 23-osobowej grupy wystartowało potem w Tokio, zdobywając w pięciu konkurencjach trzy złote i dwa srebrne medale.
Był to już – jak wspomina prezydent WADA Witold Bańka – okres pandemii covidowej, utrudniającej zarówno przeprowadzanie badań, jak i inne działania w sferze antydopingowej. Chińskie władze oczywiście nie robiły nikomu łaski, zawiadamiając o zdarzeniu, bo i tak zmiany w paszportach biologicznych pływaków wykazałby międzynarodowy system kontrolny ADAMS. Skoro zaś WADA śledztwa nie wszczęła, żadna informacja na ten temat nie ukazała się w mediach. W dokumentacji zachował się jednak obszerny raport chiński o całej sprawie.
Nagłośniły ją teraz „The New York Times” oraz niemiecka telewizja ARD, w której znowu zabłysnął odkrywca państwowego dopingu sportowców Rosji, znakomity reporter Hans-joachim Seppelt. Za pośrednictwem tych dwóch poważnych źródeł informacyjnych cały świat dowiedział się, że chińska wpadka dopingowa w takiej skali brzydko pachnie. Przypomnieliśmy sobie od razu zaskakujące wyczyny chińskich biegaczek długodystansowych w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, czyli tzw. Armii Ma Junrena, trenera wmawiającego opinii publicznej, że seryjne zwycięstwa i rekordy świata jego podopiecznych są efektem li tylko morderczego treningu i diety, w której ważną rolę odgrywały pewne grzyby, gąsienice oraz krew żółwia. Seria sukcesów tamtych bohaterek bieżni – jak szybko się zaczęła, tak szybko się skończyła i nikt już nawet nie wspomina o chińskiej szkole biegania mającej przyćmić kenijską i etiopską.
Co sądzić zatem o pływackim zdarzeniu sprzed kilku lat?
Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Z jednej strony ktoś może zarzucać organizacji kierowanej przez Witolda Bańkę – Światowej Agencji Antydopingowej – łatwowierność, z drugiej jednak nie da się ukryć, że inicjatorami wrzawy wokół dopingu chińskich pływaków byli Amerykanie kładący szczególny nacisk na ewidentne ich zdaniem zaniedbanie WADA. Szef agencji antydopingowej USA (USADA) Travis Tygart orzekł, że „czystym sportowcom wbito nóż w plecy”. Były dyrektor generalny WADA, Nowozelandczyk David Howman, który został szefem ścigającej lekkoatletycznych dopingowiczów Athletics Integrity Unit uważa, że ewentualna utrata wiarygodności przez WADA miałaby tragiczne skutki.
Nie od rzeczy byłoby zatem wspomnieć, że wybór naprawdę niezależnego od politycznych wpływów zarządu WADA z Witoldem Bańką na czele był od początku ością w gardle Amerykanom. Na stanowisko zajęte przez Bańkę szykował się wspomniany Tygart, który co nietrudno zrozumieć, przez całą kadencję Polaka poddaje go miażdżącej krytyce, mimo że WADA szeroko rozwinęła kontrolę antydopingową, nawiązując między innymi współpracę z amerykańskim biurem śledczym – FBI. W sytuacji gdy WADA doprowadziła obecnie do faktycznego powstrzymania fali dopingowej, w Stanach Zjednoczonych Travis Tygart dziwnym trafem rezygnuje z kontrolowania zawodowych lig różnych gier pod kątem używania niedozwolonych środków wspomagających. A jeśli dziś bierze się pod lupę 23-osobową grupę podejrzanych pływaków Chin, to trudno nie pamiętać, że na początku XXI wieku sportowym światem wstrząsnęła o wiele poważniejsza afera BALCO związana z laboratorium, które zaopatrywało w niewykrywalne środki dopingowe największych sportowców USA, graczy futbolu amerykańskiego i baseballu, a także lekkoatletów z uznawaną za najlepszą sportsmenkę świata Marion Jones na czele. Dlaczego tak długo bezkarnym dopingowiczem pozostawał w USA Lance Armstrong, nawet nie chcę się domyślać.
Przez wiele lat byłem świadkiem chronienia reprezentantów USA przed kontrolą antydopingową. Tę ochronę nakazywał nawet otwarcie były prezydent MKOL Juan Antonio Samaranch. W ostatnich latach nie bez ironii przyjąłem wydany pod naciskiem adwokatów amerykańskich werdykt dotyczący gwiazdora lekkoatletyki Stanów Zjednoczonych, czterystumetrowca Lashawna Merritta, któremu za najcięższy doping wlepiono – zamiast 24 – tylko 21 miesięcy dyskwalifikacji. Wiadomo było, że owo skrócenie obowiązkowej kary umożliwi mu występ w najbliższych mistrzostwach świata. A sędziowie Sportowego Trybunału Arbitrażowego w Lozannie uwierzyli, że niedozwolone substancje znalazły się w organizmie Merritta, bo lekkomyślnie przyjmował on środek na… przedłużenie członka. Swój komentarz na ten temat zatytułowałem: „Dłuższy członek, krótsza dyskwalifikacja”.
Piszę o tym, by czytelnicy mieli świadomość, że w światku dopingowiczów Amerykanie bynajmniej nie są święci, chociaż – w przeciwieństwie do Rosjan – koksują się nie pod parasolem państwa, ale na własną rękę.
I last but not least. W sporcie polskim mieliśmy przypadek wprost niedopuszczalnej krzywdy, jaką polskiemu kajakarzowi Adamowi Seroczyńskiemu wyrządził w igrzyskach olimpijskich 2008 w Pekinie sam MKOL! Wlepiono naszemu olimpijczykowi dwa lata dyskwalifikacji po stwierdzeniu w jego organizmie śladowej obecności clenbuterolu, preparatu, którego w Chinach używa się powszechnie do tuczu bydła i trzody chlewnej. Chociaż sportowiec wskazywał prawdopodobną przyczynę wpadki (zanieczyszczenie mięsa clenbuterolem), mający sesję wyjazdową lozański Trybunał Arbitrażowy mu nie uwierzył. Dopiero wiele lat później, gdy ex post zbadano szereg próbek uczestników igrzysk pekińskich, okazało się, że takich ofiar zaniedbania czystości pożywienia w stołówkach w wiosce olimpijskiej w Pekinie jest dużo więcej. A identyczne „wpadki” mieli również sprinterzy Jamajki, z głównym bohaterem igrzysk Usainem Boltem na czele… No i mądrale z MKOL nabrali wody w usta, nie wszczynając bynajmniej jakiegokolwiek postępowania przeciwko Boltowi i reszcie. Tylko Adam Seroczyński pozostał do dzisiaj z plamą na sportowym honorze, bo prezydentowi MKOL Thomasowi Bachowi i spółce wstyd przyznać się do błędu.
Może to przypomnienie skłoni tych, którzy poddają się łatwej indoktrynacji wpływowych mediów, do nieco ostrożniejszej opinii na temat zdarzeń dopingowych w sporcie. Chociaż w omawianej kwestii chińskiej nie mogę się opowiedzieć po żadnej ze stron, bo dokładne zbadanie tego przypadku jest dziś niemożliwe. I tak naprawdę – było niemożliwe trzy lata temu.
Opublikowana w maju 1954 w „Przeglądzie Sportowym” kolorowa karykatura naszego czołowego kolarza, szóstego w Wyścigu Pokoju Stanisława Królaka, była wtedy poligraficznym rarytasem. Dwa lata później Królak – jako pierwszy z Polaków – wygrał ten prestiżowy wyścig amatorów będący u nas imprezą sportową budzącą największe zainteresowanie społeczeństwa.
Olimpijczycy darmo do Teatru Wielkiego!!!
Konferencja medialna w warszawskim Teatrze Wielkim przed trzecią edycją międzynarodowych zawodów w chodzie sportowym Korzeniowski Warsaw Race Walking Cup miała niespodziewaną pointę personalną. Impreza ta, połączona z mistrzostwami Polski, zgromadzi 5 maja 130 zawodników i zawodniczek najwyższej klasy światowej, a chodzić oni będą wokół Teatru Wielkiego na pętli obejmującej plac Teatralny i plac Piłsudskiego, czyli w najbardziej prestiżowym rejonie stolicy. Gospodarz konferencji, czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie Robert Korzeniowski, zaznajomił dziennikarzy ze sportowymi detalami imprezy, która zapowiada się rewelacyjnie. Na koniec jednak przebił Roberta dyrektor Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, były minister kultury i były prezes Polskiego Związku Golfa Waldemar Dąbrowski. Zapowiedział on bowiem, że przez najbliższy rok wszyscy olimpijczycy będą mogli wchodzić na spektakle w Teatrze Narodowym za darmo. Na dowód tego pierwszą wejściówkę wręczył obecnemu na konferencji mistrzowi olimpijskiemu 2021 w chodzie na 50 km Dawidowi Tomali, a jednocześnie zobowiązał Roberta Korzeniowskiego do opracowania systemu rozprowadzania biletów wśród pozostałych olimpijczyków. Dąbrowski urządził kiedyś urokliwy koncert chopinowski Janusza Olejniczaka na polu golfowym w Kołczewie na wyspie
Wolin. Łączenie sportu z kulturą nie jest zatem dla tak wybitnego menedżera niczym nowym. Ten niegdysiejszy szef studenckiego klubu Riviera Remont oświadczył na koniec wiceministrowi sportu i turystyki Piotrowi Borysowi, że skoro z uwagi na położenie ministerstwa mogą się codziennie widywać przez okno, to zaprasza na kawę. I może z tego spotkania znowu coś dobrego zarówno dla sportu, jak i dla kultury wyniknie.