Lider Orlen Teamu ma w Rajdzie Dakar przygodę za przygodą Przygoński walczy z piachem i pechem
Dakar w tym roku jest bardzo trudny. Dużo przygód, dużo awarii niezależnych od nas – przyznaje Kuba Przygoński (35 l.), lider Orlen Teamu. Polski kierowca mini wraz z pilotem Timo Gottschalkiem celowali w podium najsłynniejszej terenowej imprezy świata, ale już pierwszego dnia musieli o nim zapomnieć.
– W skrzyni biegów padł wał. Sami ją nawet wymontowaliśmy na pustyni, ale serwis przyjechał dopiero po kilku godzinach – opowiada „Super Expressowi” na biwaku kierowców pod Rijadem.
To nie był koniec kłopotów naszego najlepszego kierowcy terenowego. Następnego dnia padały jak muchy opony (wymieniał je pięciokrotnie, mimo że wożą ze sobą tylko trzy zapasowe; część musieli sami załatać). Potem awarii uległo wspomaganie kierownicy, a wówczas jazda stała się skrajnie trudna. Kuba miał po niej odciski na dłoniach.
– Mamy prędkość na odcinkach, ale samochód nam nie pozwala pokazać wszystkiego, radzimy sobie, żeby to, co się zepsuło, naprawić i dojechać do mety. Sukcesem jest to, że cały czas pozostawaliśmy w grze. No i wszystkim podoba się nowa lokalizacja rajdu. W Arabii można jechać różnym tempem, od wolnych fragmentów po skałach do superszybkich odcinków, gdzie ma się średnią prędkość 120 km/h.
Jedna rzecz się jednak wszystkim nie podobała. W pierwszym tygodniu na środku pustyni było... za zimno. Rano zdarzały się trzy stopnie. – Wszyscy chodzili w czapkach zimowych – mówi Przygoński.
Czy limit pecha już został wykorzystany? – Teraz patrzę na to tak, że może trzeba wykorzystać trochę więcej tego limitu, by za rok pecha nie było – śmieje się nasz kierowca. – Ostatnie cztery lata kończyły się sukcesami, jechałem coraz szybciej i zajmowałem coraz wyższe miejsca (poprzednio czwarte – red.). Widocznie musiał przyjść gdzieś dołek tej sinusoidy.