Mogłem lepiej zagrać rolę ojca
Henryk Talar (75 l.), którego właśnie można oglądać jako Henryka Mikosa w nowym serialu TVP 1 pt. „Archiwista”, przyznaje, że w młodości za mało czasu poświęcał swojej dorosłej już córce Zuzannie. O jego życiu osobistym wiadomo niewiele. W rozmowie z „Super Expressem” aktor opowiada o swojej nowej roli i relacjach z córką.
„Super Express”: – Od niedawna można oglądać pana w serialu TVP 1 „Archiwista”. Czy po tak wielu latach pracy w zawodzie w pana przypadku można jeszcze mówić o wyzwaniach aktorskich?
Henryk Talar: – Aktor nie ma wieku. Albo jest się w zawodzie do końca, albo od początku do wymiany. Jestem zwolennikiem traktowania tego zawodu z bezpiecznym dystansem. Zawór bezpieczeństwa puszcza, jeśli aktor pozostanie przy samouwielbieniu, miłości do samego siebie, bezkrytycznym podejściu do tego, kim jest i co robi. Staram się być obiektywny wobec siebie z koniecznym pozostawieniem śladu indywidualności i osobowości. Sensem mojego aktorstwa wydaje mi się pokazanie samego siebie. W różnych maskach. Szukam własnego spojrzenia w każdym scenariuszu. Podglądam ludzi, interesują mnie twarze. Ludzie, a nade wszystko to, co człowiek ma ukryte najgłębiej w sobie. Oczywiście każdy aktor powinien dysponować maksymalną techniką. Ale ta technika nie może być zauważona przez widza. Aktorstwo to dla mnie praca na ludzkich charakterach, dająca możliwość pokazania siebie w różnych wcieleniach.
– Jak się dogadujecie z Pauliną Gałązką, która partneruje panu w „Archiwiście”?
– Paulina jest piękną i utalentowaną aktorką. To było zapewne dla niej spotkanie z doświadczonym kolegą, który, kiedy trzeba, nie skąpi rad, który potrafi dzielić się swoim doświadczeniem. Najlepiej o tym wie moja studentka, wybitna aktorka Joasia Kurowska. Aktor nie jest od oceny partnera. Aktor musi mieć świadomość, że stanowi cząstkę całe- go zdarzenia. Profesjonalizm, sumienność, oddanie się postaci, umiejętność słuchania, partnera również – to podstawowe elementy. Nie, czy kogoś się lubi, czy nie. Czy aktorzy są dopasowani, czy nie – ocena należy już do widza. Mam nadzieję, że przed Pauliną jeszcze dużo aktorskich wyzwań.
– Która z ról, jakie pan zagrał, jest panu najbliższa?
– Na początku rozmowy wspomniała pani, że najbardziej kojarzy się mnie z roli Aleksandra z „Pszczółki Mai”. Też z nostalgią wspominam tę przemądrzałą mysz. To wtedy anonimowy aktor Teatru Ateneum Henryk Talar pojawił się po raz pierwszy z imienia i nazwiska publicznie. Zuzia, moja cór- ka, miała wtedy cztery lata. Ona najmilej wspomina „Kubusia Puchatka”. – Zawsze mógł pan wyżyć z bycia aktorem?
– Za pierwszym podejściem nie zostałem przyjęty do krakowskiej szkoły aktorskiej. Zatrudniłem się jako pracownik techniczny, tak zwany maszynista w Teatrze Polskim w Bielsku-białej. Po skończeniu PWST w Krakowie powoli stawałem na własne nogi. Nie zawsze się udawało, ale nie musiałem za chlebem wyjeżdżać za granicę. Moja potrzeba satysfakcji z uprawiania tego zawodu nigdy nie była przesadna. Wystarczyło mi udowadnianie sobie, że warto być aktorem.
– Podobno pana największym motywatorem do uprawiania aktorstwa była żona Elżbieta?
– Elżbieta jest współudziałowcem moich, nazwijmy to, sukcesów, ale jednocześnie ofiarą mojego bycia w zawodzie. Dzisiaj już wiem, że za często mnie brakowało w domu, kiedy powinienem tam być. Oddając się całkowicie tej profesji, za mało uczestniczyłem w życiu rodzinnym, kiedy dorastała nasza córka Zuzanna. Żona nie robi mi wyrzutów, ale ja wiem, że mogłem lepiej zagrać rolę ojca.
– Podobno zrewanżował się pan, rozpieszczając wnuki?
– Rekompensuję tę stratę, staram się mieć dla wnuków jak najwięcej czasu i serca. To moja teraz największa potrzeba i satysfakcja.
– Pana córka jest scenarzystką. Czy udało się wam wspólnie pracować?
– Miałem zaszczyt uczestniczyć w kilku słuchowiskach radiowych Zuzanny, napisała o mnie książkę. Jest projekt spektaklu w Teatrze Telewizji, a także w teatrze żywego planu. Nie wiem, czy przewiduje mnie w tych projektach. Mam nadzieję, że tak. Nigdy nie zapukałem z prośbą o rolę. Tak będzie i tym razem.