Niewinność i wina narodom przypisane?
WW powieści Józefa Mackiewicza „Sprawa pułkownika Miasojedowa” jest znamienna scena. Po pogromie Żydów w Kijowie (akcja dzieje się przed I wojną światową w carskiej Rosji) rozmawiają Żydzi. I mówią, że Niemcy do takiego bestialstwa jak mieszkańcy Kijowa zdolni by nie byli. Wprawdzie jest u nich antysemityzm, ale nie ma mowy, by ten kulturalny naród poszedł wybijać szyby w żydowskich sklepach. I być może wtedy nie był. Jednak wystarczy jedno pokolenie, jedna krwawa wojna, która mocno wpłynęła na niemiecką świadomość, by kulturalny naród zademonstrował, co umie.
Scenę z powieści Mackiewicza miałem w głowie przy okazji rocznicy odbicia z niemieckich rąk obozu w Auschwitz. I warto ją wspominać, gdy znów rozpętała się dyskusja o roli Polski w czasie II wojny światowej. Haniebne oskarżenia ze strony Władimira Putina nie trafiły na szczęście na podatny grunt. Przy okazji jednak w sieci rozpętała się ostra dyskusja, która poszła w dziwnym dosyć kierunku. Bo o ile oburzenie na byłego pułkownika KGB było słuszne, o tyle niektórzy „patriotyczni” internauci na listę piewców antypolonizmu wpisali na przykład katolickiego publicystę tylko za to, że stwierdził, iż Holokaust pokazuje, do czego jako ludzie jesteśmy zdolni.
Samo to stwierdzenie wywołało oburzenie i falę hejtu. Pojawiły się głosy, że „mordowali to Niemcy, Polacy do takich zbrodni zdolni nie są i nigdy nie będą”. Problem w tym, że co do przyszłości pewni możemy być jedynie tego, że umrzemy. I w kwestii Holokaustu mamy rację, oburzając się na oskarżenia wobec naszych rodaków. Państwo Podziemne zachowało się jak trzeba, wielu Polaków ratowało Żydów, byli tacy, którzy się bali, i potępiać ich za to nie sposób. Szmalcownicy stanowili na szczęście margines marginesu. To historyczne fakty i trzeba ich bronić. Ale jeśli ktoś zapyta, jak dziś zachowalibyśmy się w godzinie próby, pewni być niczego nie możemy. Minęły pokolenia, nasze elity zostały wybite, mieliśmy 50 lat komuny. Czy młody człowiek opluwający staruszkę w tramwaju będzie w stanie wziąć na siebie ryzyko takie, jakie brało pokolenie owej staruszki? A jeśli nawet tak, czy mamy jakąkolwiek gwarancję, jak zachowają się pokolenia następne – za 50, 100, 200 lat? Tego dowiedzieć się nie sposób. Pozostaje nam jedynie dbać o edukację, wychowanie i modlić się o to, by nasi potomkowie nie musieli zdawać egzaminu przodków.