Bałem się, że umrę ja i moje córki
Pierwszy Polak zakażony koronawirusem wyznaje „Super Expressowi”:
To o nim mówi teraz cała Polska. Mieczysław Opałka (66 l.) z Cybinki w Lubuskiem to pierwszy pacjent w kraju, u którego próbka wykazała obecność zjadliwego koronawirusa. Pan Mieczysław zapadł na zarazę zaraz po powrocie z odwiedzin u ukochanych córek w Niemczech. Gdy lekarz oznajmiał mu w izolatce szpitala w Zielonej Górze, że jest chory, właśnie ze strachu o najbliższych serce prawie wyskoczyło mu z piersi. Tylko nam zdecydował się opowiedzieć o swoich przeżyciach.
– Jak pan to wszystko znosi? Czy nie drży pan o swoje życie? O życie swoich córek? Mieczysław Opałka: – Z córkami jestem na bieżąco. Nie mają żadnych objawów. Są pod kontrolą. Pracują. Podnoszą mnie na duchu.
– Jak to się wszystko zaczęło? Kiedy pan poczuł, że coś jest nie tak? Czy już w autobusie w Niemczech? A może dopiero w Polsce? – Przyjeżdżając do Polski w niedzielę rano, normalnie funkcjonowałem. Ale po południu zauważyłem, że mam temperaturę prawie 39 st.
– Czuł pan, że jest pan chory?
– Tak. Zbadałem temperaturę, bo coś mi tak było zimnawo. W poniedziałek rano badam, czy mi czasami to wszystko się nie wydawało. Ale rano było 39,3.
– Bardzo dużo.
– Wziąłem drugi termometr i się potwierdziło. W tym momencie coś mi zaświeciło…
– Wystraszył się pan?
– Ja przez cały czas nie wierzyłem, że to jest to, że ja mam koronawirusa. W Niemczech koronawirus zaczął się praktycznie trzy, cztery dni przed moim wyjazdem. Po tym karnawale. A czy ja złapałem go w Słubicach, czy w autobusie, nie wiem… Ja wiem tylko, że w środę rano dostałem wyniki i mówili, że to jest koronawirus. Do tej pory myślałem, że to fantazja.
– Co pan wtedy poczuł, gdy lekarz przyniósł informację, że to koronawirus?
– Miałem tylko pretensję, że to trwało tak długo. Moje córki też chciały wiedzieć, co mi jest. Ja to pół biedy… – Nie wierzę, że przyjął to pan tak spokojnie. Ten wirus. Ta choroba. Wykańcza ludzi na świecie.
– Tak... Wie pan, kiedyś trzeba umrzeć…
– Ale lepiej później niż wcześniej. – Moja mama zmarła, mając 67 lat, a ja mam 66.
– Co się wtedy panu kotłowało w głowie? Jakie myśli?
– Żebym jak najszybciej powiadomił córki, żeby się przebadały. Kazałem sobie przynieść wyniki badań i im wysłałem.
– Jak się pan czuje teraz? Kaszle pan co chwilę...
– Powiem tak: ten kaszel ciągle na mnie wisi. Teraz mam kroplówkę. Biorę też inne rzeczy. Lekarze wchodzą tutaj jak Marsjanie, od stóp do głów odziani w ochronne kombinezony. Po każdej wizycie je wyrzucają i biorą nowe. Tak samo robią wszyscy inni, którzy tu wchodzą. Za dużo kontaktów tutaj nie mam. Ordynator był raz czy dwa. No bo po co ma się narażać? Oni naprawdę mają dyskomfort w tych kombinezonach, bo tutaj im po prostu gorąco jest…
– Czuje pan, że oni się boją do pana przychodzić? – Nie, nie, nie. Ograniczają kontakt do minimum, ale jak tylko zadzwonię, a mam kontakt na telefon, to natychmiast ktoś przychodzi. Nie ma z tym problemu o każdej porze dnia i nocy.
– Jak wygląda pana leczenie? Co pan dostaje? Co pan je? Czy musi pan dużo czy mało pić?
– Na razie nie ma lekarstwa, nie? Albo się przeżyje, albo nie przeżyje. Mówi się tu, że nie mam aż tak bardzo tego czegoś zaawansowanego, czyli rokuję dobrze. W sobotę będą robione drugie badania. I zobaczymy, czy wyniki będą ujemne czy dodatnie. – A jak temperatura? Czy udało się ją u pana zbić?
– Temperatura już jest u mnie w normie. Tylko ten kaszel mnie męczy. Dostaję leki – na bóle głowy, na ciśnienie. Czasem dosłownie rozsadza mi czaszkę. Zrobiono mi prześwietlenie. Wszystko co można.
– Czy nie obawia się pan, że mógł pan zarazić innych ludzi?
– Nie wiedziałem, że jestem chory. Chciałem pójść do lekarza rodzinnego, ale pomyślałem, że byłem na terenie, gdzie jest ognisko wirusa. Ludzi pokasłujących w autobusie było dużo, ale ja nie kasłałem. Nie miałem świadomości choroby. A potem okazało się, że to mam. – Co się dzieje teraz u pana w mieście? To nie jest duża miejscowość. Pan jest tam znanym przedsiębiorcą. Czy nie obawia się pan o interesy? Czy ma pan wsparcie od mieszkańców?
– Nie wiem, co się dzieje. Dostaję jedynie jakieś sygnały. Ja swoją działalność zamknąłem rok temu. Jestem na emeryturze od trzech miesięcy. I mogę wreszcie odwiedzać rodzinę. W ogóle chcę opuścić Cybinkę. Sprzedać, co mam, i wyjechać.
– Co powiedziałby pan tym, którzy obawiają się koronawirusa? – Póki nie ma objawów, nic nie robić. Nie panikować. Gdy pojawią się objawy, to nic innego jak zgłaszać się do oddziału zakaźnego w szpitalu. Najlepiej bezpośrednio. Żaden tam sanepid. Już teraz na mnie, że tak powiem, doświadczenia się zdobywa. Są karetki, są oddziały i są przygotowani ludzie.
– Kiedy pan opuści szpital jako zdrowy człowiek?
– Ja bym chciał już, ale ten kaszel… To mi muszą w jakiś sposób wygonić. W przyszłym tygodniu być może wyjdę, jak wszystko będzie dobrze.