PRZEŁAMUJĄC TABU
KAROLINA GRUSZKA NIE BOI SIĘ ODWAŻNYCH RÓL. W NOWYM SERIALU „KOD GENETYCZNY” MOŻEMY JĄ ZOBACZYĆ W ROLI TAJEMNICZEJ FEMME FATALE UWIKŁANEJ W ZAKAZANY ROMANS. AKTORKA PRZEKONUJE JEDNAK, ŻE KONTROWERSJA NA EKRANIE BYWA POTRZEBNA. DLACZEGO?
– Rzadko widzimy panią w serialach. Dlaczego dla „Kodu genetycznego” zdecydowała się pani zrobić wyjątek?
– Zadecydowały trzy aspekty: świetny scenariusz, świetny reżyser i świetna obsada. Poza tym gram tu bardzo ciekawą rolę.
– Pani bohaterka Iza Berger jest jedną z głównych postaci. Co panią w niej urzekło?
– Jest bardzo wyrazista, cudownie się gra takie postaci. Takie, które mają w sobie z jednej strony kontrowersję, a z drugiej – wrażliwość. Budzą różne sprzeczne emocje, ale można je zrozumieć i podejść do nich z empatią. Najważniejsza jest tutaj postać Tomasza, granego przez Adama Woronowicza, i jego relacja z synem, ale Iza wnosi pewną tajemnicę, atmosferę i to mi się w niej podoba. Widzimy, że właściwie na każdym kroku ma w sobie bardzo sprzeczne emocje, idzie w dwóch kierunkach: z jednej strony szuka miłości i ciepła, a z drugiej – ciągnie ją w stronę mrocznej, autodestrukcyjnej namiętności. Po co? Żeby dostarczyć sobie jak najmocniejszych bodźców, żeby nie słyszeć tego wewnętrznego chaosu i rozpaczy, którą nosi w sobie.
– I rozpoczyna romans z synem swojego partnera. Jest więc to bardzo kontrowersyjna, jak na polską telewizję, rola. Czy da się polubić taką postać?
– Ja ją polubiłam od pierwszej lektury scenariusza, ale zastanawiałam się, jak to będzie z widzami, bo Iza rzeczywiście jest bardzo kontrowersyjna. Ona jednak nie chce się znaleźć w tym trójkącie, to nie jest w żaden sposób wykalkulowane, cyniczne. Dlatego właśnie to było najtrudniejsze – znalezienie tego czegoś, za co będzie można polubić
Izę, a przynajmniej móc ją zrozumieć. Żeby widzowie nie dystansowali się do niej, nie ocenili jej od razu, tylko żeby spróbowali się jej przyjrzeć. To było trudne, bo zdaję sobie sprawę, z jak ekstremalną sytuacją mamy do czynienia i jak łatwo ją skreślić już na wstępie.
– Polskie seriale stają się coraz odważniejsze, ale tak otwarcie przedstawianego tematu tabu chyba jeszcze w polskiej telewizji nie było.
– Dla mnie ważniejsze niż szokowanie wyłącznie po to, by przykuć uwagę widza, jest to, aby poprzez poruszanie niewygodnych tematów móc im się lepiej przyjrzeć i uwrażliwiać – i siebie, i widzów. Myślę, że jest to szczególnie ważne w czasach, które sprzyjają, choćby przez media, które dają do tego narzędzia, łatwemu ocenia
niu. I wydaje mi się, że naszemu serialowi się to udało.
– Na co szczególnie próbowaliście zwrócić uwagę widza?
– Centralnym wątkiem jest tutaj historia trójkąta miłosnego, ale jest ich więcej, m.in. trudna relacja ojca z synem. Zwracamy uwagę na to, jak często nie umiemy być ze sobą w bliskim kontakcie, w prawdziwym dialogu. I nie chodzi tu o fizyczną bliskość, bo z tym jest mniejszy problem, tylko o bliskość emocjonalną. Taką, która może uchronić przed wpakowaniem się w takie tarapaty, w jakie pakuje się moja bohaterka.
– W serialu łączy panią płomienny romans z młodym chłopakiem, granym przez Macieja Musiałowskiego. Czy granie scen erotycznych z aktorem młodszym o 15 lat było trudniejsze?
– Po pierwsze nie przesadzałabym z erotyzmem. Staraliśmy się, żeby sceny namiętności między nimi mocno oddziaływały atmosferą, ale też żeby za dużo nie pokazywać, bo wierzę, że im mniej i delikatniej się pokazuje, tym większe napięcie można zbudować. A jeżeli chodzi o Maćka, to jest on profesjonalnym aktorem, z bardzo dużym – jak na swój wiek – doświadczeniem. Zrobił na mnie ogromne wrażenie. Z ciekawością patrzę na jego pracę, bo 15 lat różnicy to już dla mnie nowe pokolenie, którego nie znam dobrze, również w pracy. To wspaniałe, jak poważnie traktuje ten zawód. Nie dotyczy go cała ta otoczka showbiznesowa, nie traktuje tego zawodu jako trampoliny do popularności. W ogóle mam wrażenie, że w tej chwili młodzi ludzie kończący szkołę teatralną zdają już sobie sprawę z niebezpieczeństw całego tego medialnego zamieszania, chcą być jak najlepszymi aktorami i trzymać się z daleka od tego medialnego blichtru.
– Pani także od lat umiejętnie unika showbiznesowego szumu i zamieszania wokół swojej osoby, choć w dzisiejszych czasach wiele aktorek zabiega o ciągłą uwagę mediów. Nigdy pani nie kusiły czerwone dywany i okładki kolorowych pism?
– Nie mam takiej potrzeby, ale też nie wiem, czy większość aktorek o to zabiega. Wydaje mi się, że sporo jest takich aktorów czy aktorek, którzy myślą podobnie jak ja. Trochę nas jest. Mówi pani, że „umiejętnie unikam show-biznesu”. Nie wiem, czy umiejętnie. Nie jest to z mojej strony jakaś gra, którą toczę z mediami. To jest po prostu wypadkowa mojego charakteru.
– Przyznaje pani, że z natury jest introwertyczką. Jednocześnie zawód aktora wymaga dużej otwartości, wystawia na ekspozycję. Jak godzi pani te dwa różne światy?
– To jest pewien paradoks, ale myślę, że tak naprawdę ponad połowa aktorów to introwertycy. Myślę jednak, że jedno drugiego nie wyklucza, a wręcz przeciwnie. To, co nie znajduje ujścia w życiu prywatnym, może je znaleźć w tym zawodzie. To w końcu praca z energią, a właściwie z bardzo różnymi energiami. Można więc uruchomić w sobie większą ekspresję, bardziej ekstrawertyczną. To jest przyjemne, jeżeli jest właśnie na chwilę. Można się temu poprzyglądać, a później wrócić do swojego życia. Aktorstwo pozwala dobrze poznać dużo różnych emocji, których się nie ma na co dzień, daje też możliwość rozumienia różnego rodzaju zachowań. Wydaje mi się, że to sprzyja rozwijaniu empatii.
– Jeśli każda rola czegoś panią uczy o człowieku, to chyba – biorąc pod uwagę, jak duży jest przekrój pani dotychczasowych ról od uwodzicielskiej femme fatale po Marię Skłodowską-curie – musi pani sporo wiedzieć o ludzkiej naturze...
– Faktycznie bardzo z tego czerpię. Te wszystkie postaci, które miałam okazję grać, lub choćby te, z którymi moje bohaterki obcowały – bo te również muszę zrozumieć, by lepiej pojąć moją postać – one gdzieś tam w środku ciągle we mnie żyją i w odpowiednich momentach się przypominają. One nie znikają, żadna z nich, nawet te, które lubię mniej. One też ciągle tam są (śmiech).