Przez Tragiczny wybuch gazu w Katowicach został spowodowany się wysadzić niż traf Fragment listu pożegnalnego
Na jaw wychodzą kolejne przerażające fakty, które doprowadziły do tragicznego końca. Konflikt pomiędzy pastorem a rodziną D. zamieszkującą plebanię nabrzmiewał od lat. W końcu pastor miał zapowiedzieć rodzinie D., że będzie musiała opuścić lokal. Wtedy zdesperowani ludzie odkręcili kurki kuchni gazowej i wywołali wybuch. Tak wynika z pożegnalnego listu, który ofiary wysłały do telewizji Polsat.
Przypomnijmy: do wybuchu doszło w piątek ok. godz. 8.30 rano. W eksplozji, która zawaliła pół budynku plebanii, ucierpieli czteroosobowa rodzina tamtejszego wikarego, dwoje uchodźców z Ukrainy, których parafia gościła, oraz rodzina D.
Halina D. (†69 l.) i jej córka Elżbieta (†40 l.) zostały wyciągnięte martwe spod gruzów, a Edward (75 l.), mąż pani Haliny, trafił do szpitala specjalizującego się w leczeniu oparzeń. Z listu, który wysłali przed eksplozją, wynika, że sami sprowadzili to nieszczęście, a powodem był konflikt z proboszczem parafii.
„Jeśli ktoś się zastanawia, jak doszło do tej tragedii w Katowicach-szopienicach, to oto kilka słów wyjaśnienia” – takie są pierwsze słowa tego listu.
Halina D. miała za złe proboszczowi, że ten nie płacił jej składek ZUS, gdy pracowała w parafii jako kościelna. Z kolei parafia domagała się, by D. wreszcie zaczęli uiszczać czynsz za lokum w jej murach. Pastor wygrał w sądzie, a nad trzyosobową rodziną zawisło widmo eksmisji. Tak przynajmniej twierdziły same ofiary w liście. „Nie interesuje go, czy trafimy pod most” – czytamy.
Jeśli dodać do tego, że rodzina od lat bezskutecznie starała się o mieszkanie komunalne (D. nie spełniali kryterium ekonomicznego), a Halina D. chorowała na nowotwór, to widzimy pełnię dramatu trojga ludzi. Wszystko wskazuje na to, że postanowili oni popełnić samobójstwo, ale, co najbardziej zatrważa, pociągnąć także jak najwięcej ludzi za sobą. „Nie pozostało nam nic innego jak rozszerzone samobójstwo, a tabletki nasenne pozwolą nam odejść skutecznie i po cichu. Z cmentarza komunalnego nawet M. (proboszcz parafii ks. Adam M. – red.) nas nie wyrzuci. Jedynym naszym życzeniem jest to, żeby podczas naszego pochówku nie było żadnego klechy. Żaden klecha już na nas nie zarobi, czy to na naszym życiu, czy śmierci” – napisali w korespondencji.
Niestety, nie zabrakło im odwagi, by zrealizować swój zamiar. – Tego dnia było tam po prostu mnóstwo aniołów (…). Tak, jakby Pan Bóg wiedział, że to się wydarzy, że jest to nieuniknione (…), ale tak wszystko zorganizował, żeby nikt inny nie ucierpiał – powiedziała ocalona z katastrofy Joanna Ucińska, żona wikarego w parafii.