KRAJ O WARSZAWIE
Siedmioro chętnych do reanimacji pacjenta po zawale
Podczas gdy druga tura wyborów samorządowych nikogo już w Warszawie nie obchodzi – warszawiacy zrobili, co mieli do zrobienia 7 kwietnia, wybrali radnych i prezydenta, i teraz już tylko czekają na efekty swoich wyborów – w jednej warszawskiej instytucji kultury odbywa się inna intrygująca i ekscytująca rywalizacja, tylko już zdecydowanie bardziej kameralna. Trwa konkurs na dyrektora Teatru Dramatycznego w Warszawie. Ratusz ogłosił go po raz drugi, choć pierwszy konkursowy wybór okazał się dla tego teatru nieszczęściem. Mamy powtórkę, jakby władze Warszawy nie uczyły się na własnych błędach albo jakby nie miały odwagi podjąć stanowczych decyzji bez zasłaniania się pseudodemokratycznymi procedurami. Krótkie, ale burzliwe rządy pierwszej w historii tego teatru dyrektorki – Moniki Strzępki (świetnej reżyserki, a beznadziejnej – jak się okazało – menedżerki) zniszczyły zespół i wprowadziły Teatr Dramatyczny (nomen omen) w dramatyczny kryzys. Żal. Ale teraz, gdy trzeba ten teatr ratować, miasto znów rozpisuje konkurs piękności.
Czy naprawdę dyrektor szpitala, gdy trzeba reanimować pacjenta, zaczyna wyłaniać ekspertów w konkursie? No nie. Sięga po tych lekarzy, których ma do dyspozycji, aby pacjent ożył. Teatr Dramatyczny jest dziś takim umierającym pacjentem z zawałem. Nie wiadomo, czy przeżyje.
W tym tygodniu ratusz ogłosił, kto przeszedł do drugiego etapu konkursu na przyszłego szefa sceny w PKIN, czyli kto, po weryfikacji aplikacji, został dopuszczony do rozmowy. W maju przed kilkuosobową komisją konkursową będzie prężyć muskuły i prezentować swoje wizje siedmioro reżyserów teatralnych i dyrektorów innych teatrów w Polsce m.in. z Opola, Krakowa, Radomia.
To – nie obrażając nikogo – nie są nazwiska z pierwszych stron gazet, ale też – niestety – nie są to nazwiska wybitnych tuzów od zarządzania kulturą, ani – również niestety
– nazwiska wielkich wizjonerów teatru, którzy mogliby nawet wystawieniem byle jakiej śpiewogry zapełnić teatralną widownię.
O ile nie dziwię się, że nie ma tych ostatnich – polski teatr ma dziś niewielu prawdziwych artystów – mistrzów teatru i na pewno nie mają oni ochoty babrać się w reanimacji trupa, o tyle dziwię się, że władze Warszawy wciąż szukają reżysera – dyrektora, a nie dyrektora – menedżera. Oczekują od nowej dyrekcji połączenia „poszanowania tradycji teatralnego rzemiosła z poszukiwaniem nowoczesnych form scenicznych”, szukają artysty „z misją i wizją”, nieśmiało jakby sugerując, że ma to być też „przyjazne miejsce pracy” (brzmi groteskowo po niedawnych oskarżeniach o mobbing). Moim zdaniem w tym teatrze sprawdziłby się duet – dyrektor zarządzający plus dyrektor artystyczny (czytaj: reżyser). I odpowiedzialni w mieście za kulturę urzędnicy powinni mieć odwagę sami takiego menadżera wyłuskać i zatrudnić, a nie bawić się się konkursowe szopki. Żałuję, że z konkursu odpadł Michał Zadara, który swoją dotychczasową wizją teatru pasowałby do Teatru Dramatycznego im. Gustawa Holoubka, jak ulał. Ponoć nie dopełnił jakichś formalności i jego aplikację trzeba bylo odrzucić. Na mój nos, zrobił to specjalnie. Nie odpadłby chyba z takiego głupiego powodu, gdyby mu bardzo zależało?
A może, dzięki temu, że odpadł, drugi konkurs na dyrektora Teatru Dramatycznego pozostanie bez rozstrzygnięcia? A prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski będzie mógł wziąć na siebie odpowiedzialność za personalne decyzje. Nawet jeśli podniesie się krzyk, że niedemokratycznie i poza transparentnym konkursem. Nie oczekuję, że Rafał Trzaskowski sam będzie wiedział, kogo zatrudnić w Dramatycznym. Oczekuję, że w nowej kadencji będzie już, wiedział kogo słuchać w tych kwestiach. Bo Dramatyczny, to nie jedyny teatr miejski, w którym źle się dzieje.