Grać w piłkę, w kamasze
Henryk Kasperczak o pobycie w warszawskim klubie
– Podziałało to na mnie. Opowie- działem całą tę historię o przejściu do Wisły. Dodałem, że słuchałem poleceń z klubu. Moje wyjaśnienia zostały przyjęte, bo sprawa została umorzona.
– To kiedy pojawił się temat przejścia do Legii?
– Zapewne w momencie, gdy zorientowano się, że dostałem powołanie do wojska. To wtedy Legia włączyła się do gry i chciała mnie „przejąć” do siebie. W stolicy znali już moją historię. Spędziłem w Legii dwa lata, ale nie zagrałem żadnego meczu w ekstraklasie.
– Co się stało?
– Miałem pecha, bo zaraz po przyjściu złamałem lewą nogę. Nie wytrzymała kość piszczelowa, doszło do skręcenia stawu skokowego. Wpadłem w zamarzniętą kałużę, która była przykryta śniegiem. Po krótkim leczeniu wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu. Trener Jaroslav Vejvoda zabrał mnie na obóz do Szklarskiej Poręby. Tyle że tam na śniegu załatwiłem się na całego. Znowu doszło do złamania, a do tego skręciłem kostkę i staw kolanowy. Wszystko miałem pozrywane.
– Jakie były rokowania?
– Od lekarza usłyszałem, że przy takim urazie, który mi się przytrafił, może być ciężko z dalszym graniem w piłkę. W każdym razie sezon miałem z głowy. Wydawało mi się, że jestem już straco- ny dla piłki. Zastanawiałem się, jak z tego wyjść, żeby wrócić do dawnej sprawności. Byłem uparty, zadziorny. Nie poddałem się, nie odpuściłem. Taki mam charakter.
– Co pan zrobił?
– Ktoś podpowiedział mi, żebym wzmacniał stawy jeżdżąc na łyżwach. Hokeiści Legii i kadry, Bronek Gosztyła i Józef Kurek, namówili mnie, żebym przychodził i jeździł z nimi. Uczyli mnie techniki jazdy. Pomogło, bo po wielu miesiącach wróciłem i zacząłem grać w rezerwach. Niebawem moja dwuletnia służba w wojsku się kończyła i trzeba było zdecydować, co dalej robić.
– Legia chciała pana zatrzymać?
– Władze wojskowe zaproponowały, abym został w klubie. Czuli, że coś we mnie drzemie. Uznałem, że uciekły mi dwa lata, które muszę odzyskać. Miałem 22 lata. Chciałem po prostu grać. Dlatego nie przystałem na ich propozycję.
– Nie żałował pan decyzji o odejściu?
– W życiu trzeba sobie radzić w takich momentach. Mogłem wtedy przejść do Polonii Bytom czy Gwardii Warszawa, do której mocno namawiał mnie pan z resortu. Mówił działaczom: bierzcie tego chłopaka z Legii. Ale nie chciałem tam trafić. Zdecydowałem, że wrócę do Stali, gdzie wcześniej czułem się dobrze. To był strzał w dziesiątkę, bo stworzyła się tam świetna paka, a klub miał najlepszy okres w historii. To, co straciłem w Legii, odzyskałem w Mielcu. Dwa razy byłem mistrzem, trafiłem do reprezentacji, grałem na mundialach i igrzyskach. Lepiej nie mogłem sobie tego wymarzyć.
– Czy Legia próbowała jeszcze ściągnąć pana do siebie?
– Nie było na to szans, żeby reprezentantów kraju wyciągnąć ze Stali. W Mielcu mieliśmy świetne warunki: finansowe i sportowe. Nikt nie robił podchodów pod nas.
– Czego spodziewa się po meczu pana byłych klubów?
– W Mielcu rywalom z trudem przychodzi strzelanie goli. Poza tym Legia nigdy nie miała tam łatwo. Będzie to dla niej trudny mecz. Życzę wygranej gospodarzom.
– Wyróżniłby pan któregoś z piłkarzy Legii?
– Josue to klasowy zawodnik. Ma świetnie ułożoną lewą nogę i duży wpływ na grę zespołu. Naprawdę jego gra robi wrażenie. Jest dobry w rozgrywaniu. Lubię oglądać takich piłkarzy. Poza tym może podobać się Wszołek. Poprawił się, jest waleczny.