Rozmowa z kotem
BĘDĄC stworzeniami superspołecznymi, jesteśmy dumni, zupełnie słusznie, z naszych zdolności komunikowania się ze sobą, w szczególności drogą akustyczną za pomocą skomplikowanego języka mówionego (a od pewnego czasu także pisanego). Ta duma, połączona z naturalnym gatunkowym egocentryzmem, sprawia, że skłonni jesteśmy do lekceważenia podobnych uzdolnień innych zwierząt, które przez wieki traktowaliśmy jako żywe zautomatyzowane maszyny. Ale stopniowo nadganiamy nasze, wynikłe stąd, zaległości poznawcze i wzbogacamy naszą wiedzę o komunikacji zwierząt. Ustalenia te są niekiedy zaskakujące. Na przykład o psach czy kotach, które żyją z nami pod jednym dachem od tysięcy lat, też bez przerwy dowiadujemy się czegoś nowego.
Spójrzmy np. na koty. Wszyscy oczywiście wiemy, że miaucząc i mrucząc (w sumie zdolne są do ok. 60 rodzajów wokalizacji), zdają się przekazywać nam jakieś informacje, aczkolwiek rzadko potrafimy je rozszyfrować. Jeśli chodzi o mruczenie, to jeszcze niedawno nie znaliśmy mechanizmu jego powstawania. Teraz wiemy już, że zarówno w miauczeniu, jak i w mruczeniu koty wykorzystują tak jak my fałdy (struny) głosowe, zbudowane m.in. z mięśni. Osobliwość ich „mowy” polega na tym, że podczas gdy te pierwsze dźwięki emitowane są przez naprężone struny i mają częstotliwość w granicach 200–1200 Hz, to mruczenie jest falą akustyczną o dużo niższej częstotliwości (20–30 Hz) i właśnie sposób jego generowania był do niedawna przedmiotem kontrowersji. W latach 70. popularna stała się hipoteza, że tak niskie dźwięki, sięgające dolnej granicy wrażliwości ludzkiego ucha, są wytwarzane przez koty „aktywnie”, wskutek drgań fałdów dźwiękowych, kontrolowanych przez nerwy. Niedawno austriacki specjalista od wokalizacji zwierząt Christian Herbst postanowił tę hipotezę sprawdzić i w tym celu wypreparował krtanie ośmiu zmarłych kotów, przez które przepuszczał strumień ciepłego powietrza. Okazało się, że martwe koty też mogą mruczeć i że jest to możliwe dzięki specyficznej budowie ich fałdów głosowych. W strukturach tych umiejscowione są dwie masy tkanki włóknistej (łącznej) w postaci poduszeczek o średnicy 4 mm, zmieniających lokalnie ich sprężystość i umożliwiających samorzutne drgania (bez aktywności nerwowo-mięśniowej) o niższej częstotliwości, kiedy kot jest odprężony i ma „dobry humor”.
Kocia komunikacja nie ogranicza się jednak do dźwięków. Jak wiele innych zwierząt posługują się one także sygnałami węchowymi oraz wizualnymi, niestety niespecjalnie czytelnymi dla ludzi. Z niedawnych badań przeprowadzonych przez zespół z ośrodka medycznego University of Kansas wynika, że koty mają niezwykle bogaty repertuar „wyrazów twarzy”, które potrafimy identyfikować w niewielkiej mierze. Naukowcy dokonali licznych nagrań 53 „pensjonariuszy” schroniska dla bezdomnych kotów w Los Angeles i starannie przeanalizowali ich rozmaite zachowania. Wyniki przedstawili w „Behavioral Processes”, dowodząc, że koty wbrew powszechnej opinii nie są stworzeniami antyspołecznymi, lecz prowadzą bogate życie towarzyskie, komunikując się za pomocą 276 rozmaitych wyrazów pyszczka, w których generacji bierze udział 26 mięśni twarzy. Mięśnie te kontrolują oczy (mruganie lub zwężanie i rozszerzanie źrenic), uszy, wargi i wąsy. Choć głównie jest to rozmowa pomiędzy samymi kotami, autorzy badań sugerują, że zwierzęta te nie tracą nadziei, że także my możemy je zrozumieć.
Tym ich miłośnikom, którzy nie chcą długo czekać na lepsze porozumienie ze swymi ulubieńcami, sugeruję, by zaczęli od przestudiowania popularnego streszczenia ustaleń naukowców, zamieszczonego w czasopiśmie „Smithsonian Magazine” i zatytułowanego „Cats make nearly 300 different facial expressions”. Jest on dostępny w internecie.