BALOW ci u nas dostatek
Bale dwudziestolecia międzywojennego zostały wywleczone z wielkich sal, zesłane do zakładowych stołówek, auli, a na koniec do ciasnych wnętrz prywatnych mieszkań. Nie ma już dziś tak wystawnych imprez jak wtedy, a nawet jeśli są podobne, z frakami i sukniami do ziemi, to od umarłych balów różnią się zasadniczo: brakiem fordanserów i atmosfery.
Wystawność i rozmach rozrywkowego życia elit II Rzeczypospolitej podziwiała zagranica. W tym byliśmy wybitni. Chociaż nie brakowało wykwintnych manier, mniej było rozsądku, a nieraz i środków, płynęliśmy na fali euforii. Przetańczyliśmy dwudziestolecie w rytmie polonezów, mazurów i walców, a także lambeth walk, charlestonów i fokstrotów.
W oparach papierosowego dymu i alkoholu. „Na naszych rautach i balach bywają przedstawiciele rządu i nierządu”– taki powtarzano sobie żart autorstwa Jadwigi Beckowej, żony ministra Becka, balującego w pałacyku Brühla na Młocinach.
Frak z nudów
Dziennikarz z „Wesela” Wyspiańskiego trafnie opisał przywleczoną z Młodej Polski do wolnej Polski wytworną dezynwolturę balującego towarzystwa: „Bywam i bywam wiele. Wist, partyjka, kolacyjka, bliscy, dalsi przyjaciele. Z biegiem lat, z biegiem dni, ten umarł, tamtego brak. Człowiek sobie marzy, śni, a z nudów przywdziewa frak”.
Między wojennymi zawieruchami nasi obywatele nieustannie się bawili. W restauracjach i knajpach, teatrach i kabaretach, na rautach, wyścigach, bibach, baletach i fajfach trwał balowy cwał, nieco straceńczy, w nieświadomości zagrożeń.
„Balów ci u nas dostatek, już i Bristol się mieni, i Europejski rozświetla kandelabry, już i pod «Oazę» podjeżdżają automobile”, zachwycał się dziennikarz „Kurjera Warszawskiego”, opisujący życie w stolicy w karnawale 1928 r. Po zaborach, powstaniach, po wojnie nastały czasy normalności. Polskie elity rzuciły się w wir przyjęć, bankietów, rautów, balów okolicznościowych, charytatywnych i tematycznych. Antoni Słonimski pisał: „Moje pokolenie zostawiło w kontrmarkarni (szatni) restauracji Astoria znoszony już nieco płaszcz Konrada”.
Szał karnawału
Na balach karnawałowych bywała cała elita Warszawy. Do przewrotu majowego bale miały sznyt nieco staromodny, z XIX-wiecznymi elementami niepodległościowymi. Zaczynano je polonezem, a kończono mazurem. Były karnety do zapisywania tancerzy i wodzireje z pękiem wstążek na ramieniu. Za najelegantszy lokal Warszawy uznawano w latach 20. hotel Bristol. Konkurencyjną salę balową w Hotelu Europejskim oddano do użytku w 1922 r. Ulotka reklamowa głosiła „nic tu nie jest za piękne i za kosztowne dla tych, co bawią się w karnawale”. To tu odbywał się słynny Bal Polskiego Jedwabiu, którego kulminacją było wyklucie się z jedwabnego kokonu skąpo odzianego motyla, wręczającego bukiet prezydentowej Mościckiej. Balowano także w salonach Ministerstwa Spraw Zagranicznych, w salach Opery Warszawskiej oraz w kasynie garnizonowym w alei Szucha, szczycącym się największym kryształowym żyrandolem w mieście i poza miastem. Bal z udziałem prezydenta Wojciechowskiego zorganizowany w Kasynie w 1925 r. skończył się dopiero ok. godz. 8 następnego dnia, mimo że prezydent, w przeciwieństwie do swojego następcy Ignacego Mościckiego, za balami nie przepadał.
Książęta i aktoreczki
Zmieniały się szybko obowiązujące w Polsce mody i trendy, bezbłędnie nadążając za światem dzięki radiu, kolorowym pismom, dźwiękowemu kinu i gramofonom. Polaków ogarnęła gorączka zabawy i przemożna chęć rozrywkowego kontaktu z drugim człowiekiem. W szalonym tempie „robiono znajomości”, środowiska arystokratyczne i artystyczne bratały się na całego. Posiadanie przyjaciół w gronie aktorów, śpiewaków i literatów było pożądane i stało się przedmiotem rywalizacji pośród elity finansowej. Aktoreczki i gwiazdeczki jednego sezonu spoufalały się przy restauracyjnych stolikach i na parkietach z autentycznymi i udawanymi hrabiami i książętami, księżniczki i wytworne damy szalały z automobilistami, muzykami i śpiewakami, aktorzy odbierali hołdy od pań z towarzystwa.
Epoka Mościckiego
Na balach z prawdziwego zdarzenia jedzono dania obiadowe na kolację podawaną o północy, a w bocznych salkach z uginających się stołów lokaje w oryginalnych liberiach z czasów Stanisława Augusta usługiwali przy nakładaniu kawioru, zimnych mięs, galantyn, tortów i egzotycznych owoców. Lody, torty i kruszon roznoszono na srebrnych tacach. Nad ranem, na przepicie, podawano gościom gorące zakąski i czerwony barszczyk w złoconych filiżankach. Epoka prezydenta Mościckiego, wyjątkowego amatora balów, rautów
i bankietów, była nowocześniejsza w stylu i bardziej wystawna. Do wystroju sal balowych angażowano najlepszych architektów i znawców wzornictwa. Styl art déco opanował zastawę przy niezmiennie barokowej obfitości potraw i trunków. Na balach na Zamku Królewskim w Warszawie prezydent Mościcki w towarzystwie kolejnych żon bawił się razem z członkami rządu, posłami, senatorami, korpusem dyplomatycznym, artystami i generalicją.
Rano i wieczorem
Okres międzywojenny w Polsce miał swoje wielkie rozrywkowe namiętności. Jedną z nich były kabarety. Utarło się, że wypadało bywać: rano w kawiarni, po południu w restauracji, a wieczorem, jak nie w podobnym lokalu, to koniecznie w teatrze, operetce, kinie lub kabarecie. Ponieważ było wesoło, choć coraz mniej było ku temu powodów, a zachłyśnięcie wolnością z czasem przechodziło w dławienie się politycznym piekiełkiem wiodącym do tragedii, satyra, jak żadna inna ze sztuk, określała specyfikę polskiej sytuacji. Żartowano z Marszałka, po przewrocie majowym wręcz bezlitośnie, kpiono z mordobić na dancingach z udziałem książąt, ziemian i orkiestr. Doskonałe literackie kabarety, z repertuarami spod piór Brzechwy, Tuwima czy Hemara, cieszyły się ogromnym wzięciem. Po przedstawieniach w kabaretach Qui pro Quo, Cyrulik Warszawski czy Morskie Oko lub pokazach w teatrzykach wodewilowych, nasyciwszy oczy koronkami kankanów, cekinami i artystkami noszącymi głównie pióra, wyruszano w miasto. A tam, w lokalach prowadzonych
przez hotele i tych osobnych, otwartych do rana, pośród śmiechów i dymu z papierosów powtarzano wierszyki i skecze, utrwalając w ten sposób obowiązujący stosunek do życia: lekki z nutką goryczy. A przy tym namiętnie grano w brydża, również w restauracjach. A to oznaczało skupianie myśli na rozdaniach, licytacjach i podliczeniach lew, a nie refleksjach ogólniejszej natury. Niewiele było okazji, by w pełni przerazić się przeczuciem mało rozrywkowej przyszłości Polski. Ledwie zaczynano czytać gazetę, już się ktoś przysiadał, zanim zalęgła się zalękniona myśl, rozlegała się muzyka. W baśniowej scenerii Doliny Szwajcarskiej czy kolorowego od witraży lodowiska Palais de Glace na Nowym Świecie trudno było przywołać rzeczywistość. Więc śnił się sen o balu, na którym Polska, Kopciuszek w balowej toalecie, zrobi karierę. I zrobiłaby ogromną, gdyby nie ten fatalny pantofelek zgubiony 1 września.
EWA JABŁOŃSKA