10 metrów wyżej i Kobe by żył
Wstrząsające szczegóły katastrofy śmigłowca, w której zginęła legenda NBA
Przedstawiciele Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu (NTSB), państwowej instytucji, która bada wszystkie wypadki lotnicze w USA, poinformowali, że helikopter Sikorsky S-76B opadał w tempie 2000 stóp (600 m) na minutę, gdy uderzył we wzgórze. Tożsamość legendy NBA Kobe’ego Bryanta (†41 l.), jednej z dziewięciu ofiar, potwierdzono dopiero, gdy zbadano jego odciski palców.
50-letni pilot Ara Zobayan był doświadczonym lotnikiem, miał za sobą ponad 8000 godz. w powietrzu, pełnił funkcję instruktora. Nie pierwszy raz leciał z Bryantem tym śmigłowcem, woził też innych celebrytów.
Jedyne, czym dysponują śledczy, to szczątki rozbitej w pył i spalonej maszyny i zapis komunikacji pilota z kontrolerami lotów. Jednak w żadnym momencie nie zgłosił on sytuacji awaryjnej.
Kluczowy problem to fakt, że w przeciwieństwie do samolotów helikopter nie miał na pokładzie czarnych skrzynek, czyli rejestratorów parametrów lotu i dźwięku w kokpicie.
To samo dotyczy systemu TAWS, który ostrzega o bliskości terenu. Do tragedii najprawdopodobniej by nie doszło, gdyby lecący we mgle pilot miał na pokładzie urządzenie ostrzegające, że niebezpiecznie zbliża się do wzgórza. W taki sprzęt muszą być w USA wyposażone jedynie helikoptery ratunkowe, ale nie pasażerskie.
Jak szacują śledczy, helikopter uderzył w ziemię nie więcej niż 10 m poniżej wierzchołka wzniesienia. Innymi słowy, gdyby leciał 10 m wyżej, Kobe Bryant i ósemka innych pasażerów na pokładzie mogliby żyć. MŻ
Takim helikopterem leciał koszykarz
Razem lecieli na koszykarskie zawody. On miał prowadzić szkolną drużynę, ona miała biegać po parkiecie. Nigdy nie dotarli do hali w Thousand Oaks. Legenda NBA Kobe Bryant (†41 l.) i jego córka Gianna (†13 l.) zginęli na pokładzie śmigłowca, który roztrzaskał się o wzgórze. Wśród ofiar były dwie koleżanki Gianny z drużyny. Gigi, jak nazywali ją wszyscy, chciała być taka jak tata. Każdy, kto ją widział w akcji, od razu czuł, że ma koszykarskie geny.
Kobe był dumny, gdy opowiadał o Gigi. „Czy chce zagrać w WNBA? Oczywiście, to jej cel, zrobi to” – przekonywał w talk show Jimmy’ego Kimmela. Bryant wyjaśniał jej zawiłości gry, doskonale wiedział, że ma w domu koszykarski diamencik. To właśnie Gianna, druga najstarsza z czterech córek Kobe’ego i Vanessy Bryantów, miała kontynuować spuściznę gwiazdora LA Lakers. Jej pozyskaniem był już zainteresowany zespół NCAA – Connecticut.
Gigi przypominała ruchami na boisku ojca – jej rzut z odchylenia był niemal kopią legendarnego zagrania taty. Kilka tygodni temu Bryant sfilmował fragment wewnętrznego treningu drużyny córki, w którym Gigi atakowała kosz i zdobyła punkty w charakterystyczny dla ojca sposób, a w obronie próbowała jej przeszkodzić Alyssa Altobelli – jedna z dziewięciu ofiar tragedii...
Słynny gracz, który nazwał się kiedyś Czarną Mambą ze względu na zabójczą skuteczność na parkiecie, wołał na córkę koszykarkę Mambacita. Pod koniec ubiegłego roku pojawiła się nawet wiadomość, że chce pod tą nazwą wypuścić serię odzieży sportowej.
Kobe od lat traktował podróże helikopterem jak coś najzwyklejszego na świecie. Ruszał tak na mecze, gdy nie chciał stać w korkach Los Angeles. Robił to nie tylko dla wygody, lecz także z powodów zdrowotnych, bo miewał problemy z kręgosłupem. Podróżował często z córką, ale nigdy z żoną. Z Vanessą mieli umowę, że nie latają razem. MŻ