SZCZĘŚCIU trzeba POMÓC
DLA ROLI NIEUSTĘPLIWEJ POLICJANTKI ZUZY W NOWYM SERIALU KRYMINALNYM „ARCHIWISTA” MUSIAŁA POKONAĆ WŁASNY STRACH. CZY BĘDZIE TĘSKNIĆ ZA ADRENALINĄ NA PLANIE ZDJĘCIOWYM? CZEGO NAUCZYŁA SIĘ OD SWOJEJ SERIALOWEJ BOHATERKI I DLACZEGO NA SWÓJ DRUGI DOM WYBRAŁA N
– W serialu „Archiwista” grasz twardą policjantkę Zuzę. Podobno długo czekałaś na taką rolę...
– To prawda. Jestem dość drobna, w dodatku mam delikatne, dziecięce rysy twarzy, w związku z tym zazwyczaj dostaję role kobiet delikatnych i dziewczęcych. Coś zaczęło się zmieniać w zeszłym roku wraz z filmem „Na bank się uda”, w którym zagrałam hakerkę Olgę, trochę taką bad girl. To mi się bardzo spodobało i nabrałam ochoty na więcej. Dlatego bardzo się ucieszyłam, gdy przyszła propozycja z „Archiwisty”.
– Przygotowania do takiej wymagającej roli pewnie nie były łatwe?
– Współpracowałam na planie z konsultantką Magdaleną Maszer, która jest prawdziwą policjantką. Była dla mnie dużą inspiracją, a do tego uczyła mnie strzelać. Na początku trening na strzelnicy był dla mnie trudnym doświadczeniem, ale jak już się z tym oswoiłam, okazało się, że mam całkiem celne oko i muszę przyznać, że pirotechnicy na koniec dni zdjęciowych, gdy kręciliśmy strzelaninę, byli ze mnie dumni. Będzie mi tego brakować – tych wszystkich elementów kaskaderskich, do których przygotowywał mnie Zbyszek Modej, legenda polskiej kaskaderki. Dzięki niemu nakręciliśmy niesamowitą scenę bójki między moją bohaterką a pewną przestępczynią. Nie mogę się doczekać, żeby to zobaczyć na ekranie.
– Podobało ci się, że mogłaś na planie w końcu wydobyć z siebie taką łobuzerską stronę swojej natury?
– Łobuziarą to ja jestem też prywatnie, w końcu jestem dziewczyną z Pragi (śmiech)! – Czyli ten wizerunek delikatnej blondynki to tylko pozory?
– Na pewno, przynajmniej częściowo. Jestem też bardzo emocjonalna i wrażliwa, ale zdecydowanie na planie „Archiwisty” moja praska dusza okazała się taką cechą charakterystyczną. Postać Zuzy ma dużo ze mnie. Musi się ona nauczyć panować nad swoją porywczością przy Henryku, ale też stara się ze swojej wady zrobić zaletę właśnie dzięki tej mądrości, której się uczy od Henryka.
– Widzowie przyzwyczajeni są do tego, że w polskich serialach kryminalnych pierwsze skrzypce grają mężczyźni. Tutaj głównymi bohaterami są początkująca policjantka i wybierający się na emeryturę archiwista. Co mylisz o takim niecodziennym duecie? – Bardzo dobrze, że zaczynamy skręcać w tę stronę. Jest coraz więcej nieoczywistych, trójwymiarowych ról kobiecych. Muszę wyznać, że moją idolką w tej kwestii jest Aleksandra Popławska w roli prokurator Dobosz z serialu „Wataha”. Uwielbiam tę postać, podobnie jak Magdalenę Cielecką w roli mecenas Chyłki. Ale młoda policjantka w roli głównej, a do tego starszy, już w wieku emerytalnym, archiwista policyjny? Rzeczywiście w serialu kryminalnym tego nie było. Ten duet to właśnie siła tego serialu, choć ich relacja na początku jest szorstka. Później się okazuje, że te dwa silne charaktery uzupełniają się i rodzi się między nimi przyjaźń.
– A jak układała się współpraca na planie między tobą a Henrykiem Talarem? Czy wy też mieliście taką relację mistrz – uczennica?
– Ta relacja była bardzo serdeczna, trochę analogiczna do naszych serialowych postaci. Często Henryka podpytywałam, sporo rozmawialiśmy ze sobą w przerwach między scenami. W moim zawodzie liczy się przede wszystkim praktyka, a jak wiadomo, praktyka czyni mistrza. Jak w dobrym rzemiośle, gdzie masz ucznia i mistrza, od którego można się uczyć. Ja zawsze, kiedy mam okazję spotkać się ze starszymi aktorami, staram się chłonąć, obserwuję, podglądam i staram się zabrać coś ze sobą.
– Serial kręcono w Żyrardowie, na co dzień pracujesz w teatrze w Warszawie, a życie prywatne dzielisz między Polskę a Norwegię, gdzie mieszka twój mąż. Jak ci się udaje to wszystko ze sobą pogodzić?
– Sama nie wiem (śmiech). Jestem świeżo po zakończeniu zdjęć do „Archiwisty”. Rano kończyliśmy pracę na planie, wieczorem z kolei odbywał się bankiet 20-lecia serialu „Na dobre i na złe”, gdzie gram Dominikę, ukochaną doktora Molendy, a następnego dnia rano musiałam jechać do Krakowa, gdzie z kolei kręcimy serial „Zakochani po uszy”. Aktorzy prowadzą, jak powiedział kiedyś nasz kierowca na planie „Archiwisty”, cygańskie życie.
– Takie życie na walizkach pewnie nie jest łatwe.
– Jeśli chodzi o kursowanie między Warszawą a Oslo, to te odległości są relatywne. Lot trwa tyle co szybkie połączenie pociągiem do Krakowa. Tak jak obserwuję wszystkie związki, w których dwie osoby pracują w branży artystycznej, to myślę, że nie ma znaczenia, czy mieszka się w Oslo, czy Krakowie, bo po prostu większość ludzi nie pracuje tam, gdzie mieszka, i musi dojeżdżać. Jest to cena tego zawodu.
– Mówisz po norwesku, grywałaś już w norweskich produkcjach, ale także w niemieckich, rosyjskich. Myślisz o karierze międzynarodowej?
– Na razie jestem zadowolona z tego, co jest. Przez cały czas czuję, że się rozwijam, a to jest dla mnie bardzo ważne. Po prostu jestem szczęśliwa. Wyznaję zasadę: „żyj tu i teraz”. Poza tym „ten ma szczęście, kto wierzy w szczęście” – cytując Stanleya Kowalskiego z „Tramwaju zwanego pożądaniem”. I myślę, że tak rzeczywiście jest. Trzeba się tego szczęścia nauczyć, bo nikt nam tego szczęścia nie da, jeśli nie będziemy umieli się nim cieszyć.
Rozmawiała Aleksandra Niedźwiedź