Tworzenie jest dla mnieterapią
Ewa Sliwowski (41 l.) pochodzi ze Szczytna, ale dorastała w USA, gdzie z sukcesami rozwija swoje twórcze pasje. Pisze, maluje, ale też udziela się charytatywnie. Jest też nauczycielką, m.in. polskiej szkoły sobotniej, oraz dyrektorem pedagogicznym i członkinią Polskiego Towarzystwa Artystów Plastyków. W rozmowie z „Super Expressem” opowiedziała o swojej wizji sztuki i jej roli w życiu.
„Super Express”: – Dlaczego zaczęła pani pisać?
Ewa Sliwowski: – Od najmłodszych lat miałam pasję do pisania. Kiedy miałam osiem lat, napisałam swój pierwszy wiersz. Opowiadał o nocnym niebie i jasnym magicznym księżycu. Od zawsze uwielbiałam grę słów i potężną siłę emocji, które jej towarzyszyły, a dzięki którym przeciętne doświadczenie mogło się zmieniać w coś niezwykłego. Pisanie to opowiadanie o zwykłych rzeczach za pomocą słów wyimaginowanego umysłu i tworzenie czegoś poza ludzkim wzrokiem. Nikt w mojej rodzinie nie pisał. Może mam duszę artystyczną po mojej mamie, która była bardzo kreatywna. Czerpała ogromną radość z szycia dekoracji do domu, takich jak poszewki na poduszki, zasłony okienne czy szydełkowe
W pisaniu wierszy nie wzoruję się na nikim. Dużo czytam i bardzo lubię amerykańskich pisarzy i poetów, takich jak Maya Angelou czy Charles Bukowski. Poezja Angelou jest jak pieśni serca. Pisze piękne, pełne emocji wiersze, które pokazują jej wewnętrzną siłę, życzliwość i pozytywne przesłanie dla świata, twórczość Charlesa Bukowskiego jest również głęboka i prowokująca do przemyśleń.
– Co pisanie daje pani samej?
– Dla mnie zarówno malowanie, jak i pisanie jest terapią. Do pisania prowokują mnie burze emocji, które przychodzą do mnie co jakiś czas. Odkąd zaczęłam tworzyć, papier, długopis lub komputer i klawiatura są moimi najlepszymi przyjaciółmi. Pisząc, wylewam wszystko, co mi leży na sercu. Przy pisaniu nie ma publiczności, to się dzieje między mną i mną. Moje serce się otwiera. Kiedy tworzę, to czuję, że coś innego, wyższego, silniejszego przejmuje nade mną kontrolę, a moje słowa płyną niczym fale emocji. Zastanawiam się wiele razy, patrząc wstecz na moje starsze teksty: „Wow, naprawdę ja to napisałam?!”. Wiem, że kiedy piszę, to na poziomie emocjonalnym pojawia się we mnie jeszcze jedno źródło, które mnie prowadzi. Zaś kiedy maluję obrazy, nie mam inspiracji w sobie, tylko na zewnątrz. Zwykle przed rozpoczęciem malowania obrazu nie mam pojęcia, co namaluję. Najpierw wybieram schemat kolorów, a następnie zaczynam od różnych pociągnięć i pozwalam, aby proces twórczy przejął nade mną kontrolę. Różnica między pisaniem a malarstwem polega na tym, że zazwyczaj w pisaniu mam temat lub historię do opowiedzenia, a w malarstwie obraz staje się tym, co w danej chwili czuję. Oba procesy są dla mnie równie satysfakcjonujące i działają terapeutyczne, bo kiedy tworzę, to zapominam o całym świecie i czuję się naprawdę wolna.
– O czym mówią pani wiersze?
– O doświadczeniach życiowych, o rzeczach, które wiem, które czuję, widzę i żyję. Moje wiersze to krótkie historie – migawki z naszego codziennego życia. Piszę o macierzyństwie, smutku, miłości, kobiecości i wszystkim innym, co składa się na naszą codzienność, która nie jest taka prosta. Pisanie wymaga wrażliwości. Takie osoby jak ja nazywane są empaths, czyli posiadające paranormalną zdolność do wyczuwania stanu psychicznego lub emocjonalnego innych. Czuję nie tylko własną energię, ale także innych wokół. Niestety, może to czasem być przytłaczające. Ale ma to też swoje ogromne zalety, bo jako energetycznie i emocjonalnie wrażliwi uwalniamy naszą intensywność poprzez artystyczne ścieżki. Emocjonalnie wrażliwe dusze mają bardzo głębokie serca, które można też łatwo i głęboko zranić. Dlatego bardzo ważne jest, aby wrażliwe osoby nauczyły się dbać o siebie i swoje dobre samopoczucie. Na przykład poprzez tworzenie granic przed ludźmi, którzy nie mają dobrych zamiarów.
– Jak znalazłaś się w Stanach?
– Urodziłam się w Szczytnie, przeprowadziłam się do USA z rodzicami i dwoma starszymi braćmi, gdy miałam zaledwie 11 lat, w poszukiwaniu lepszego życia, tak jak większość imigrantów. Nasza rodzina starała się również znaleźć opiekę zdrowotną dla naszej mamy, która walczyła z chorobą zwaną toczniem rumieniowatym, polegającą na tym, że układ odpornościowy kieruje się przeciwko własnemu organizmowi. W naszym domu zawsze były pielęgnowane polskie tradycje. Cieszę się, że w USA mogłam rozwijać swoją pasję tworzenia. Zawsze marzyłam, by zostać pisarzem publikującym, a odkąd to się stało, czuję, że otworzyło się przede mną wiele możliwości. Za co jestem losowi bardzo wdzięczna. W mojej książce „A Kind of Woman” połączyłam moją poezję z namalowanymi przeze mnie obrazami, czyli moje dwie największe miłości.
ROZMAWIAŁA MARTA J. RAWICZ