Dziady cały dzień
Dziady, złożony pogański obrządek, mimo interwencji Kościoła utrzymały się przez wieki. O ile jedzenie przynoszone w garncach na groby udało się zastąpić kwiatami, a ogniska rozpalane na mogiłach lampkami i światełkami świec, rytuał przywoływania zmarłych w trakcie dziadów, kultywowany przez Słowian i Bałtów, pozostał żywy przez setki lat.
Kontakt ze zmarłymi i pozyskanie ich przychylności zaspokajały w Polsce potrzebę nadprzyrodzonej ochrony. Mickiewicz, pisząc „Dziady”, stworzył wersję romantyczną, w której „Jasio być musi przy swej Karusi, on kochał ją za żywota”. W prawdziwym rytuale dziadów, będących przeciwieństwem egzorcyzmu, Jasio mógł przybyć z zaświatów jedynie na wezwanie krewnego, z całym szacunkiem dla Karusi.
Nie przestrzegając magicznych formuł, można było przywołać nie ducha, lecz demona. Demon, jako byt zdezorganizowany, potrafił nawet zabić. Dlatego czciciele równonocy po powrocie z cmentarnych uczt siedzieli w domach po cichu i po ciemku, żeby błąkające się demony nie zauważyły ich domów.
Co do dziadów, obchodzonych w tzw. noc zaduszkową z 31 na 1 listopada, nazywano nimi nie tylko magiczny obrządek przywoływania i goszczenia duchów.
Dziadami był cały dzień, a duchy, niewidoczne dla oczu, miały krążyć wszędzie. Dlatego nie można było tego dnia np. wylewać pomyj czy brudnej wody, żeby na któryś z ulotnych bytów nie chlusnąć, udeptywać kapusty, bo i duch niechcący mógłby zostać udeptany, albo rąbać drewna, by nie spowodować makabry. Uderzenie pięścią w stół mogło wystraszyć goszczone dusze, więc ręce należało trzymać przy sobie. Jeśli w trakcie biesiady spadła łyżka, nikt jej nie podnosił, ze względu na przekonanie, że to dusza z niej je. Okna i drzwi były szeroko, zapraszająco otwarte – wszystkie, które były w domu. Można było rozmawiać głośno, ale wyłącznie o swoich zmarłych, ponieważ podsłuchując rozmowy pod otwartymi oknami, dusze czuły się „mile niewidziane” i wchodziły do domu.