DOJRZAŁOŚĆ jest moją SIŁĄ
Ekipa „Naszego nowego domu” ma na swoim koncie już niemal 300 remontów, ale na tym nie koniec! Niedawno Katarzyna Dowbor ponownie ruszyła w Polskę, by pomagać kolejnym rodzinom. Co po dziewięciu latach pracy na planie programu dziennikarka uważa za największy sukces, czy obawia się rosnącej konkurencji i dlaczego nie wyobraża sobie siebie na emeryturze?
„Super Express”: – Od początku progra- mu udało się państwu pomóc już niemal kilkuset rodzinom. Jakie są najważniejsze wnioski, które po tych dziewięciu latach pracy na planie pani wyciągnęła? Katarzyna Dowbor: – Myślę, że stąpam dziś po ziemi o wiele mocniej. Ponieważ większość z nas żyje w pewnych społecznych bańkach, otaczając się raczej ludźmi podobnymi do siebie, często nie zdajemy sobie w pełni sprawy, w jak trudnych warunkach przyszło niektórym żyć. Ja poznałam takich historii wiele. Pracując na planie tego programu i poznając problemy jego bohaterów, musiałam wyjść ze swojej strefy komfortu i zmierzyć się z tą ciemniejszą stroną rzeczywistości. Ale szybko się też nauczyłam, że zamiast płakać nad ludzkim nieszczęściem, trzeba po prostu pomagać. Ważne, by robić to mądrze. Dlatego zamiast dawać bohaterom tego programu przysłowiową rybę, staramy się, aby otrzymali wędkę. My pomagamy im zrobić pierwszy krok na drodze do lepszego życia, ale reszta jest już tylko w ich rękach. Gdy mają dom, w którym mogą się poczuć bezpiecznie, jest już im o wiele łatwiej.
– Przybywa ostatnio programów bazujących na formacie „Naszego nowego domu”. W pani ślady poszła Dorota Szelągowska, a niedługo zrobi to także Katarzyna Cichopek. Jak pani postrzega tę rosnącą konkurencję?
– Bardzo mnie cieszy, że pojawiają się takie programy! To prawda, byliśmy pierwsi, ale to nie znaczy, że mamy wyłączność na pomaganie. Im więcej takich programów, tym lepiej. Naszej ekipie w ciągu dziewięciu lat udało się wyremontować prawie 300 domów, ale gdy patrzy się na to, ile osób przez ten czas zgłosiło się do programu z nadzieją na pomoc, widać wyraźnie, że to kropla w morzu potrzeb. Tym bardziej cieszy, że takich inicjatyw, jak nasza, przybywa. Nie mam zresztą na myśli tylko telewizyjnych produkcji. Wielokrotnie dochodziły do mnie wieści o ludziach, którzy zainspirowali się „Naszym nowym domem” i potrafili sami się skrzyknąć, by wspólnymi siłami wyremontować dom sąsiadom w potrzebie. To bardzo cieszy!
– Czuje pani dumę, że to właśnie wam udało się tę lawinę uruchomić?
– Kiedy zaczynałam pracę w tym zawodzie, pewien wiekowy, bardzo doświadczony i ceniony reporter dał mi jedną ważną radę: żebym nigdy nie zapominała, że dziennikarstwo to misja. Bez względu na to, jaką dziedziną się zajmujemy, naszym zadaniem jest albo ludziom pomóc, albo im coś uświadomić. Dlatego czuję wielką dumę i satysfakcję, że będąc już właściwie w wieku emerytalnym, mogę tworzyć program, który jest chyba najwartościowszym spośród wszystkich projektów w całej mojej 40-letniej dziennikarskiej karierze. – W czasach, gdy w telewizji wszechobecny jest kult młodości, pani udowadnia, że najlepsze może czasem przyjść dopiero w dojrzałym wieku, gromadząc przy tym większą widownię, niż niejedna młodsza koleżanka po fachu. Jak to się robi?
– Na pewno te cztery dekady pracy nauczyły mnie pokory, a w tym zawodzie jest ona bardzo ważna. Te dziewięć lat, które spędziłam na planie „Naszego nowego domu”, też na pewno jest moim dużym atutem, w końcu każdy kolejny rok to większe doświadczenie, ale myślę, że ważniejsze jest to życiowe, a w moim przypadku jest już ono spore! Ja sama w życiu niejedno przeszłam. Dzięki temu udaje mi się lepiej zrozumieć perspektywę naszych bohaterów i nawiązać z nimi więź. Przychodzę do nich nie tylko jako dziennikarka, lecz także jako kobieta, która sama doświadczyła trudnych momentów w życiu. Jestem mamą i babcią. Myślę, że nie młodość i nie uroda, ale właśnie dojrzałość liczy się w tej pracy najbardziej.
– Aby dać ludziom nowy dom, większość czasu musi pani spędzać w drodze. Czy z upływem lat łatwiej się do takiego życia przyzwyczaić?
– Nie jest to proste. Uwielbiam czas spędzony na planie, z kolejnymi rodzinami czy z naszą ekipą. Często zresztą zostajemy na nim jeszcze długo po zakończeniu zdjęć. To mnie ładuje pozytywną energią. Odległości, które w tym programie pokonuję, to jedyna rzecz, której w mojej pracy nie lubię. Gdy zaczynaliśmy, nie było to jeszcze dla mnie dużym problemem, ale muszę przyznać, że z biegiem lat życie w drodze zaczyna doskwierać coraz bardziej. Wiem jednak, że zawsze jest coś za coś. Jeśli dzięki temu udaje nam się zrobić coś dobrego, jest to warte swoje ceny, więc nie narzekam!
– Za czym pani wówczas tęskni najbardziej?
– Za moim domem. To zresztą właśnie za sprawą tego programu stałam się domatorką, ale i rośnie moja potrzeba samotności. Zawsze byłam bardzo towarzyską osobą, która chętnie znajdowała czas na spotkania z przyjaciółmi. Wiele razy spędzaliśmy długie wieczory w moim ogrodzie. Dziś częściej niż kiedyś, gdy wracam po kolejnych intensywnych dniach na planie zdjęciowym, chcę móc pobyć sama ze sobą i nacieszyć się trochę swoim domem. Sporo energii poświęcam choćby mojemu ogrodowi: dbam o niego, przycinam, pielę. Wciąż jednak nie starcza mi czasu, by z niego korzystać, bo znów trzeba ruszać w drogę (śmiech)!
– Czy wyobraża sobie pani moment, w którym zwalnia to zawrotne tempo?
– Na razie chyba nie. Przyznam, że niedawno zastanawiałam się nawet, co zrobiłabym, gdyby „Nasz nowy dom” miał się skończyć. Złapałam się na tym, że już zaczęłam wymyślać sobie kolejne przedsięwzięcia. Być może byłyby związane ze zwierzętami. Mam wiele pomysłów! Gdy patrzę na moją 90-letnią mamę, to dochodzę do wniosku, że to chyba dziedziczne (śmiech). Bardzo długo pozostawała ona niezwykle aktywną kobietą. Dopiero kilka lat temu musiała tę aktywność ograniczyć, ale powstrzymują ją wyłącznie względy zdrowotne, bo duszą wciąż czuje się młoda! Mam nadzieję, że mi też tak długo uda się utrzymać taki wigor, ale przykład mojej mamy pokazuje też, jak istotne jest nasze nastawienie. Najważniejsze, to nie tracić tej chęci do życia! Znam ludzi, którym zaczyna jej brakować. Mimo że fizycznie mogliby góry przenosić, stają się właściwie starcami za młodu. Ja wciąż jestem głodna życia i mam nadzieję, że tak pozostanie..
Rozmawiała Aleksandra Pawłowska