Dozwolone od lat kilkunastu
rocznica Powstania Warszawskiego
Mały powstaniec nie wyglądał jak chłopiec z pomnika Jerzego Jarnuszkiewicza. Nie nosił za dużego hełmu, bo w zsuwającym się na oczy nie mógłby celnie rzucać w czołgi butelkami z benzyną. Brak hełmu, więc zabłąkane kule oznaczają śmierć. W buciorach do kolan powstaniec w wieku nawet nie nastoletnim nie mógłby się wspinać, przedzierać, przeciskać przez szczeliny, podziemne labirynty podpiwniczeń, aby przenosić rozkazy i meldunki. Miał raczej pepegi lub dziecięce trzewiki, dopiero potem harcerskie traperki, w których stopy nie cierpiały od biegania po gruzowiskach. Karabin? – od strzelania byli starsi.
Prawdziwy, żywy mały powstaniec, młodszy nastolatek, był od zadań nie mniej ważnych niż strzelanie. Mali żołnierze powstania ginęli ramię w ramię z dorosłymi powstańcami.
Operacje powstańcze, w których rola dzieci – nieoczekiwana i zdumiewająca – przenoszących informacje i z ukrycia oceniających uzbrojenie wroga była kluczowa.
Posłuszni, zwinni, sprytni chłopcy, zawsze gotowi wykonać najtrudniejszy rozkaz. Brawurowo odważni, bo nie zdający sobie sprawy, że śmierć jest tak blisko. Będący ulubionym celem niemieckich snajperów.
Bohaterskie dziewczynki – sanitariuszki, podpora kuchni polowych, budowniczki barykad. Operacje medyczne, przeprowadzane w ruinach szpitali, w ocalałych mieszkaniach oraz piwnicach, gdzie dziewczynki z powstańczymi opaskami na chudych ramionach zmagały się z krwią. Zwinnymi paluszkami małych dłoni przygotowywały szarpie (bandaże rwane po skosie ze spranego płótna), zwijały tampony, cięły paski do podwiązywania ran. Najmłodszą sanitariuszką powstania była 8-letnia Maria
Róża Goździewska „Różyczka”, pomagająca w szpitalu powstańczym w piwnicy domu przy Moniuszki 11.
Nigdy ich nie policzono, nie oszacowano nawet, ile warszawskich dzieci zginęło z meldunkiem czy butelką z benzyną w ręku, ile naziści zabili potem w niezliczonych egzekucjach, mszcząc się za powstanie. Dzieci, które ledwo odrosły od ziemi, przerażone, głodne, ze śmiercią rodziców w wylęknionych oczach. Zgodnie z rozkazem Himmlera niewalcząca część ludności, w tym dzieci, miała być zabijana. Dzieciaki z ulic, podwórek studni, wystrzępionych pięter zburzonych kamienic prowadzono do zaduchu piwnic wypełnionych ludźmi. Przytulone czy wrzucone w ciemnię zobojętnienia na cierpienie zwykle wkrótce ginęły. Po ewakuacji powstańców, przy rozpaczy ukrywających się np. na Starówce, zostawały bez opieki. Na Starym Mieście powstańcy porzucili, wymknąwszy się kanałami do