granatów i świstu kul. W najcięższych dniach powstania, wobec znacznych strat w ludziach, na barykady, do służby liniowej, z bronią w ręku, wyjątkowo posyłano nawet 12-letnie dzieci. Bojowe zasługi w ciągu kilku dni robiły z tych smarkaczy starszych strze
NICZYM W ULICZNEJ GRZE
Na niemieckie czołgi ruszały z butelkami z benzyną głównie dzieci 13-, 14-letnie, podczas gdy w oddziałach dyspozycyjnych Kedywu szaleli w dużej mierze nie więcej niż 16-letni egzekutorzy, bez mrugnięcia „zdejmujący” (zabijający) przeciwników niczym w ulicznej grze. Jeszcze nie tak dawno rywalizowali ze sobą na mistrzowskie kapsle, a teraz na odznaczenia bojowe. Oddziały małych „butelkarzy” smażyły żywcem wrogów uwięzionych w czołgach. Józef Roman Rybicki, ówczesny szef warszawskiego Kedywu, był jednym z nielicznych, którzy, patrząc na niedorostków zabijających ot tak, wzdragał się i pytał: „czy aby powstanie nie wyhoduje
Polsce zwyrodnialców?”.
Nieletni strzelcy, mali łącznicy i zwiadowcy powstania byli nadzwyczajnie dzielni. Nie zadawali niepotrzebnych pytań, a sama możliwość wykonywania rozkazów – stawania się częścią brutalnego wojennego świata, co zapewniało podziw i szacunek – wprowadzała ich w stan euforii.
Łączniczka
„Klara” i inni najmłodsi powstańcy nie wierzyli, że mogą zginąć.
Obok 50 tys. żołnierzy zbrojnej konspiracji, którzy stawili się do walki na wieść o wybuchu powstania, dowódców powstańczych oddziałów oblegli nastolatkowie. Część spośród nich miała jako takie pojęcie o walce, dzięki przeszkoleniu wojskowemu w Szarych Szeregach. Wspomniany wcześniej współtwórca Szarych Szeregów, instruktor harcerstwa Florian Marciniak, wprowadził w tajnej organizacji zasadę „wychowania przez walkę”. Niestety nie dożył Powstania Warszawskiego, zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym Gross-Rosen 20 lutego 1944 r.
Ale 11-latkowie składający przysięgę żołnierza AK mieli dostać szkołę dopiero na powstańczej ulicy, pośród chaosu walki, wybuchów