Walczył do końca
Gdyby ludzie mieli takie charaktery jak on, na świecie nie byłoby wojen – tak Tomasza Wójtowicza (†69 l.) wspomina w rozmowie z „Super Expressem” Ryszard Bosek (72 l.), jego partner ze złotej drużyny Huberta Wagnera z lat 70. Legendarny siatkarz zmarł w miniony poniedziałek w wieku 69 lat po długiej batalii z rakiem trzustki.
Urodzony w 1953 r. w Lublinie Wójtowicz był mistrzem olimpijskim z 1976 r. z Montrealu i mistrzem świata z 1974 r. z Meksyku. Uważano go w tym czasie za najwybitniejszego siatkarza na świecie. W 2002 r. został pierwszym Polakiem, którego nazwisko umieszczono w amerykańskiej Galerii Sław Siatkówki.
O jego poważnej chorobie wiadomo było od ponad półtora roku. Mówił o tym w „SE”. – Toczę pięciosetówkę, w której zamierzam pokonać nowego, groźnego przeciwnika. Mam nadzieję, że ten ostatni punkt przyjdzie wkrótce – powiedział. Niestety, w ostatnim czasie chemioterapia już nie skutkowała, a na inne metody leczenia było za późno.
– Jego podejście było niezwykle optymistyczne, walczył do końca. Jak przez całe życie był waleczny, to w tej chorobie był najwaleczniejszy – zapewnia
„SE” Bosek, który sam borykał się z nowotworem przed paroma laty i był jednym z pierwszych kolegów z drużyny Wagnera, którzy udzielali Wójtowiczowi wsparcia.
– Nikt z chłopaków nie palił się, bo nie wiedzieli, jak rozmawiać o chorobie. Wysłali mnie – przypomina Bosek. – Nie chciałem za często dzwonić, bo by wyszło tak jak kiedyś w moim przypadku, kiedy koledzy wydzwaniali stale, (w tle) i Ryszard Bosek zdobyli razem złoto olimpijskie i mistrzostwo świata i Ryszard Bosek Koledzy z parkietu: Tomasz Wójtowicz
jakby chcieli sprawdzić, czy jeszcze żyję... Ale nie raz rozmawialiśmy i aż mnie dziwiło, jak był pozytywny i spokojny. Jak ktoś przeżył raka, to wie, że trzeba dawać energię, by się bić, bo zostaje tylko walka. Jej duch liczył się u niego. Taki był w życiu i w sporcie. Nie wywyższał się i od razu ucinał temat, gdy ktokolwiek mu mówił, że jest legendą... A przecież nią był.