Takiej energii jak w Chicago nie ma nigdzie indziej!
Sławomir (39 l.) i Kajra (37 l.), którzy już 4 lutego wystąpią w Compass Arena w Willowbrook, IL, są uwielbiani przez chicagowską Polonię. Zdradzili nam, za co kochają Stany Zjednoczone i za co pokochali siebie nawzajem.
„Super Express”: – Przed wami koncert w USA. Jakie emocje wam towarzyszą przed występem przed polonijną publicznością?
Kajra i Sławomir: – Koncerty w USA są zawsze dla nas ogromną radością i przygodą. Wypełniona publicznością do ostatniego miejsca sala chicagowskiego Copernicus Center, a także serdeczne spotkania z Polonią to coś, co zostało w naszych sercach z poprzednich koncertów i zawsze chętnie do tych wspomnień wracamy. Takiej energii i radości jak w Chicago nie ma nigdzie indziej!
– Co szczególnie zapadło wam w pamięć?
S: – Przygody, które przydarzyły nam się w USA, uwieczniliśmy w naszych piosenkach pt. „Małgosia Socha” i „Sławomir w Ameryce”, które możecie zobaczyć na naszym kanale na YouTubie. Kipi z nich bogactwo, luksus i wspaniała zabawa! Kwiatki z dolarów to była prawdziwa petarda!
– Czy poza koncertami macie chwilę na relaks? Będzie tym razem czas na zrobienie zakupów i zwiedzanie miasta?
K: – Mamy wielką nadzieję! Ja już zacieram ręce, ale to zawsze Sławomir wraca z większą ilością butów i gadżetów. Zakupy w Chicago, hamburgery i cola tak smakują tylko w USA. Odliczamy już dni i godziny do przylotu!
– Lubicie występować przed polonijną publicznością?
S: – Uwielbiamy! To wyczekiwanie i chęć wspólnej zabawy odczuwamy jak nigdzie indziej. Niesie nas ta radość i energia, po koncercie wspólne zdjęcia i rozmowy to naprawdę coś wyjątkowego. Podczas zbliżającego się koncertu nie zabraknie starych dobrych hitów, przy których nie ma możliwości, by nie poniósł wszystkich weselny pyton we wspólnym tańcu. Przywieziemy wam także muzyczne nowości, które sprawdziliśmy już na koncertach plenerowych w Polsce. Mimo że jestem teraz na wakacjach, piszę właśnie nową piosenkę i, kto wie, może się odważę zaprezentować ją Polonii.
– Czy waszym zdaniem Polacy mieszkający za granicą bardziej doceniają polskich wykonawców niż fani w Polsce, którzy mają większy wybór, jeśli chodzi o koncerty?
K i S: – Uważamy, że te spotkania są wyjątkowe, pełne serdeczności, czasem tęsknoty za ojczyzną. Jest w nich tyle radości, że trudno spotkać ją gdzieś indziej.
– Preferujecie koncerty z publicznością czy nagrania studyjne?
S: – Zdecydowanie spotkania z publicznością! Ta niesamowita wymiana energii, muzyka na żywo. Koncerty mają w sobie coś magicznego, nie zastąpią ich żadne studio czy playback. I to fani czują, a my jesteśmy po to, by ta magia się zadziała.
– Z pewnością pamiętacie swoje muzyczne początki...
K: – Ja pamiętam szkolny chór. Raz, gdy śpiewałam partie solową, trzykrotnie zaczynałam, bo zwrotki mi się pomyliły. Niby wstyd, a jednak radość. Śpiewałam też z gitarą na zakończenie podstawówki „To już jest koniec” Elektrycznych Gitar, a przecież to dopiero był początek. (śmiech) Mama śpiewała mi kołysanki, a kiedy byłam już pełnoletnia, zaśpiewałam „Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie” Agnieszki Osieckiej. Dzięki tej piosence wygrałam festiwal we Wrocławiu. To był dla mnie ważny moment w karierze. Talent odziedziczyłam może po dziadkach, może po pradziadkach. U mnie w rodzinie raczej nie było nikogo, kto by kształcił się w artystycznym kierunku. Mama ładnie śpiewa i nauczyła mnie pracowitości. Więc tak, to po mamie.
S: – Ja zaś jako kilkulatek śpiewałem przed wujkiem z Kanady, a po piosence dał mi 20 dolarów. Od tamtej pory wiedziałem, że będzie to mój sposób na życie. (śmiech) Śpiewałem od dziecka, mój tato grał na akordeonie i śpiewaliśmy na głosy góralskie przyśpiewki. Bardzo mnie to ukształtowało. Potem były zajęcia w domu kultury i piosenki były pisane dla mnie, udział w festiwalach dziecięcych – to piękna sprawa. Tata był operatorem ciężkich maszyn, a mama pielęgniarką, zobaczyli we mnie talent i popchnęli dalej w tym kierunku, za co jestem im bardzo wdzięczny.
K: – Poznaliśmy się jeszcze na studiach teatralnych w Krakowie, po ich skończeniu spotkaliśmy się ponownie w USA, a po powrocie pracowaliśmy razem w kabaretach, operze, w teatrach, ale to scena muzyczna nas połączyła. Wspólny pomysł stworzenia projektu muzycznego „Sławomir” był strzałem w dziesiątkę. Z roku na rok rozwija się on coraz bardziej, pojawiają się kolejne propozycje. Bardzo dobrze się też rozumiemy w pracy i robimy tylko to, co nas oboje cieszy.
– Jesteście parą nie tylko zawodowo, lecz także prywatnie. Czy to koliduje, czy wręcz przeciwnie, pomaga?
K: – Nie jest to łatwe. Wymaga wielu kompromisów, ale daje też możliwości jak nic innego. Doskonale się rozumiemy, właściwe bez słów, każde z nas ma swój przydział zadań i wspieramy się wzajemnie. Oczywiście się kłócimy, ale na tle artystycznym. (śmiech)
– Co was w sobie wzajemnie zauroczyło?
K: – Poznaliśmy się na studiach, zaprzyjaźniliśmy w USA, a zauroczyliśmy w pracy. Ta praca chyba jest nam pisana.
S: – Kajra miała na sobie taką piękną średniowieczną suknię i pamiętam, że wówczas pomyślałem: „co trzeba zrobić, żeby mieć tak piękną żonę?”, a po powrocie do domu słuchałem „O Magdaleno” grupy Vox.
K: – Pamiętam, że Sławomir śpiewał piosenkę „Cudowna dziewczyna” podczas naszej próby generalnej kabaretu, i wówczas zrozumiałam, że to mój przyszły mąż.
– Jak to robicie, że jesteście w tak wspaniałej formie, kondycji, energii? Wielu może wam pozazdrościć...
K: – Prowadzimy sportowy tryb życia. Bardzo dbamy o właściwe odżywianie i regenerację ciała. Czasami o to bardzo trudno, bo nasza doba czasem ma 72 godziny, ale jakoś dajemy radę. Dużo radości i tego, co najważniejsze w życiu, daje nam nasz syn Kordian. On nas prostuje zawsze i wszędzie. A spotkania z publicznością i koncerty to sama przyjemność, która pomaga się nam regenerować.
– Kto rządzi w domu, a kto w pracy?
S: (śmiech) – Kajra. I tu, i tu!
K: – Ale przy dużym wsparciu Sławomira, oczywiście. Uzupełniamy się. Ja jestem ta zła, Sławomir ten dobry. Ja cisnę, Sławomir luzuje.
– Co nawzajem czerpiecie od siebie? Czy Sławomir jest mistrzem, a Kajra muzą?
S: – Na pewno siłę, odwagę, radość, poczucie humoru. Razem zdobyliśmy ten szczyt i zdobywamy kolejne. Bez naszej wspólnej drogi nie byłoby tego wszystkiego. Muza, mistrz to chyba zbyt górnolotne porównania, ale tak, to Kajra darła się w kuchni, kiedy powstała piosenka „Megiera”.