+Katarzyna W. (33 l.) udusiła córeczkę+Przed ludźmi udawała załamaną matkę
Www.usa.se.pl
Niech mi oddadzą Magdunię. Przecież była naszą perełką – apelowała do porywaczy zalana łzami Katarzyna W. (33 l.). Wokół niej i jej męża Bartłomieja (34 l.) stał wianuszek reporterów. Był 26 stycznia 2012 r. Wtedy prawie nikt nie zwrócił uwagi, że kobieta powiedziała o swej córci w czasie przeszłym. Cała Polska współczuła młodym rodzicom i poszukiwała ich porwanej córeczki Madzi (†6 mies.). Ani wcześniej, ani potem nie było w kraju takiego uprowadzenia, jakie wymyśliła Katarzyna W.
Takiej mistyfikacji też…
Cofnijmy się o dwa dni. Jest 24 stycznia, mroźny wieczór. W okolicy ul. Legionów w Sosnowcu (woj. śląskie), między blokami, tuż za mostkiem nad Czarną Przemszą, ktoś natknął się na leżącą na chodniku nieprzytomną dziewczynę. To była Katarzyna W., wówczas 22-letnia. Obok stał pusty wózek. Ocucona przez ludzi powtarzała: „Ktoś ją porwał, ktoś ją porwał”.
„Ją”, czyli sześciomiesięczną Madzię. Katarzyna W. była blisko mieszkania rodziców, gdy oberwała w głowę czymś twardym. Straciła przytomność, a ktoś zabrał jej córcię. Matka trafiła na krótko do szpitala, ale na własną prośbę została zwolniona.
Ruszyła akcja poszukiwawcza. Katarzyna W. podała policji rysopis. Mężczyzna w beżowej kurtce z szarym paskiem miał ją śledzić. Czy to on porwał dziecko? Tego człowieka W. nie wymyśliła. Policja do niego dotarła. Na szczęście dla niego zapisy monitoringu wykluczyły, by miał jakikolwiek udział w „porwaniu”.
Po kilku dniach śledztwo przejął doświadczony prokurator Zbigniew Grześkowiak z Prokuratury Okręgowej w Katowicach. – Nie słyszałem, by w Polsce wcześniej było takie porwanie. A tzw. porwania rodzicielskie, w którym matka lub ojciec uprowadzają dziecko, też należą do rzadkości – powiedział po latach.
Katarzyna trzymała się swojej wersji o napadzie i porwaniu. Była traktowana w śledztwie jako pokrzywdzona. – Byłem pewny, że kłamie. Jej opowieść aż kipiała od szczegółów, których zwykły człowiek by nie zapamiętał – powtarzał prokurator.
Niemniej jednak dowodów na winę Katarzyny nie znaleziono. Wciąż szukano porywacza. „Super Express” wyznaczył 10 tys. zł gratyfikacji za pomoc w jego ujęciu. Ciała nawet nikt nie szukał.
Równolegle swoje robił Krzysztof Rutkowski (62 l.), ściągnięty do Sosnowca przez Bartka i jego bliskich. Detektyw skwapliwie skorzystał z zaproszenia. Urządził prowokację. W zaciszu hotelowego pokoju w Mysłowicach wmówił matce Madzi, że ma świadka, który wdział, jak sama kładzie się na chodniku, a żadnego porwania nie było. Do tej pory doskonale się kontrolująca W. zalała się łzami i wyznała, że dziecko nie żyje. Szybko jednak się opanowała i zaczęła brnąć w wersję o wypadku. Cała Polska usłyszała, jak mówi: „Wyślizgnęła mi się, ten kocyk był taki śliski”.
Katarzyna W. miała wskazać miejsce ukrycia zwłok, ale zawiniątko, które pokazała, okazało się tylko wyrzuconym ubrankiem.
Kobieta została zatrzymana. Dopiero prokuratorowi i policji udało się ją skłonić do pokazania, gdzie naprawdę ukryła ciało Madzi. Było schowane w gruzach budynku kolejowego. Przez 11 dni leżało wystawione na siarczysty mróz. Grześkowiak wykonał wtedy doskonałą robotę. Śledczy znaleźli tam niedopałek papierosa, z którego wyodrębniono DNA matki dziecka. W pobliżu leżały rękawiczki robocze. Identyczne włókna jak te z rękawiczek śledczy znaleźli na ubranku Madzi. Katarzynie W. postawiono zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Trafiła nawet do celi aresztu, ale wkrótce wyszła.
Biegli ustalili, że Madzia została uduszona. 12 lipca 2012 r. W. usłyszała zarzut zabójstwa. W areszcie spędziła dwa tygodnie i wyszła na wolność.
Korzystała z niej w osobliwy sposób. Czytelnicy „Super Expressu” mogli podziwiać ją w skąpym bikini na koniu i pluskającą się w jeziorku. – Teraz mam czas na swoje pasje – mówiła z uśmiechem. Była bardzo pewna, że włos nie spadnie jej z głowy. – Nie boję się procesu. Nie zabiłam Madzi. Jestem niewinna – przekonywała w październiku 2012 r.
Aż pewnego dnia uciekła. Przestała się meldować na komisariacie w Sosnowcu. Telefony zostawiła w mieszkaniu i zniknęła. Policja wytropiła ją na Podlasiu. Przebywała w towarzystwie Krzysztofa P. (52 l.) oraz Wojciecha D. (34 l.), których poznała w Krakowie. Dopiero wtedy na dobre została aresztowana.
W październiku 2014 r. sąd skazał Katarzynę W. prawomocnie na 25 lat pozbawienia wolności. O wcześniejsze zwolnienie może się zwrócić po odbyciu 20 lat kary, co oznacza, że w najlepszym razie opuści mury zakładu karnego w 2032 r.