Na muzyczne spełnienie nigdy nie jest za późno
Muzyczną przygodę zaczęli stosunkowo niedawno, ale od razu spotkali się z zachwytem publiczności – lubuski kwartet Lepiej późno niż wcale znalazł się w finale 3. edycji „The Voice Senior”. Absolwenci Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Zielonej Górze i byli nauczyciele wychowania muzycznego: Bożena Wesołowska (sopran) z Czerwieńska, Aleksandra Matusiak-Kujawska (alt) ze Świebodzina oraz Bernard Łyżwiński (tenor, akordeon) i Lech Sawicki (bas, gitara) z Sulechowa nie kryją radości z udziału w niezwykłym projekcie. W rozmowie z „Super Expressem” opowiedzieli o współpracy z nieżyjącym już Witoldem Pasztem i marzeniu spotkania się z amerykańską Polonią.
„Super Express”: – Jaka była historia powstania zespołu, skąd się wziął ten pomysł?
– Pomysłodawcą był Lech Sawicki, nasz lider. Podczas pandemii postanowił stworzyć grupę na potrzeby programu „The Voice Senior”. Cała czwórka z wielkim entuzjazmem przyjęła pomysł śpiewania w kwartecie. Pewnym utrudnieniem przy próbach były trzy różne miejsca naszego zamieszkania, różne obowiązki zawodowe i zobowiązania rodzinne. Każdy z nas miał też inne doświadczenia związane ze śpiewaniem w czterogłosie. Ola na przykład, wiele lat śpiewając jako solistka, musiała nauczyć się opanowywać dozwoloną w śpiewie solowym, ale absolutnie nie dopuszczalną w śpiewie grupowym specyficzną wibrację, co było dość trudnym dla niej zadaniem. Bożenka zaś, wiele lat śpiewając w chórach, miała największe doświadczenie w śpiewie wielogłosowym. Bezsprzecznym atutem natomiast była umiejętność czytania nut, co przydało się we wstępnym i zdalnym przygotowywaniu repertuaru, który na samym początku liczył trzy utwory. Jeżeli chodzi o nazwę dla kwartetu, to padały różne propozycje, ale jednogłośnie wygrała funkcjonująca do tej pory nazwa Lepiej Późno Niż Wcale, której pomysłodawcą był Lech Sawicki, będąca równocześnie naszym motywem przewodnim. – Jak znaleźli się Państwo w „The Voice Senior”?
– Na zgłoszenie się III edycji w postaci dwóch piosenek mieliśmy kilkanaście prób. Kiedy wysłane przez nas nagrania przeszły przez pierwsze sito eliminacji, rozpoczęła się nasza wielka przygoda z Voicem. Poznaliśmy tam wielu zdolnych i wspaniałych ludzi, nie tylko uczestników konkursu, lecz także profesjonalnych jurorów i całą ekipę pracującą przy realizacji programu. Dla nas najważniejszym był ten, który spośród całej czwórki jurorów na przesłuchaniach w ciemno odwrócił się jako pierwszy, a był to Witold Paszt, znany lider zespołu VOX. Jego malujące się na twarzy zaskoczenie, błysk w oczach sprawiły, że poczuliśmy, że jest dobrze, że się podobamy, i nie mieliśmy żadnych wątpliwości, kogo wybierzemy na swojego trenera.
– Jakim opiekunem był dla Was Witold Paszt, czego się od niego nauczyliście?
– Był najbliższy prezentowanemu przez nas stylowi śpiewania w czterogłosie. Po emocjach związanych z dostaniem się do kolejnego etapu programu nastąpiło wyczekiwanie na pierwsze warsztaty i spotkanie oko w oko z trenerem. Przygotowaliśmy piosenkę „Moje serce to jest muzyk” z repertuaru Ewy Bem. Nasz trener zdawał sobie sprawę, ile wysiłku kosztuje praca nad brzmieniem, charakterem, nieoczywistymi i trudnymi rozwiązaniami harmonicznymi, niuansami interpretacyjnymi przy całości opracowywania piosenek na cztery głosy, które są napisane typowo dla solisty. Witold miał dla nas dużo ciepłych, konstruktywnych uwag, których z wielką atencją słuchaliśmy, starając się zapamiętać każdą z nich. Nasz kontakt w miarę upływu czasu trwał nadal, ponieważ dotyczył obecności na kolejnych warsztatach organizowanych przed każdymi następnymi etapami programu. Pomimo różnych sytuacji pan Witold wziął nas do finału, za co mu bardzo dziękujemy. Niestety nasz trener odszedł zaraz po finale 3. edycji „The Voice Senior”. Nieraz zastanawialiśmy się, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby żył. Czy mielibyśmy większe szanse na propagowanie przy jego obecności naszej muzyki? – Po jaki repertuar sięgacie najczęściej?
– Sięgamy po znane piosenki pisane dla solistów np. „Zacznij od Bacha” Wodeckiego, „Wielka woda” Rodowicz czy „Jeden świat” Szcześniaka, przeboje głównie muzyki polskiej, zaaranżowane na kwartet. Sięgamy też po standardy jazzowe i prezentujemy je w autorskich opracowaniach. Zdecydowaliśmy się na odejście od popularnych nurtów współczesnej muzyki rozrywkowej. Pożeglowaliśmy w stronę jazzu i postanowiliśmy śpiewać w stylu swing, a wzorem dla nas stał się legendarny amerykański zespół Manhattan Transfer. Śpiewamy również a capella, np. piosenkę „Smile” Charliego Chaplina. Dodatkowym atutem jest wykorzystanie instrumentów – akordeonu i gitary, na których grają podczas koncertów oprócz śpiewania nasi koledzy. Czasami koncerty są wzbogacane o solowe piosenki dziewczyn.
– Jak zmieniło się Wasze granie po „The Voice Senior”?
– Fajne to uczucie, kiedy w naszym wieku możemy realizować swoje marzenia. Być rozpoznawalnym. Ale to nie jest najważniejsze. Każdy z nas to z wykształcenia muzyk albo pedagog, nauczyciel, wykładowca, artysta estradowy, członek chóru lub zespołu muzycznego. Kiedy po zakończeniu studiów każdy poszedł swoją drogą nikt nie myślał, że po latach spotkamy się aby zrealizować ten niezwykły projekt. Znaleźliśmy się w finale i stworzyliśmy dający nam dużo satysfakcji kwartet. Każdy koncert daje nam poczucie spełnienia i wieczny niedosyt. Koncertujemy, dajemy ludziom część siebie i mimo upływającego czasu chcemy od życia jeszcze bardzo dużo, bo dużo z naszej wrażliwej duszy jest do przekazania.
– Jakie są Wasze marzenia na przyszłość?
– Mimo pewnych utrudnień logistycznych nie zrażamy się i działamy. Chcielibyśmy dotrzeć do jak największej liczby miejscowości, żeby podzielić się naszą muzyką. Każdy z nas ma obowiązki zawodowe i rodzinne, ale zawsze znajdujemy czas, żeby twórczo pracować nad poszerzaniem naszego dorobku. Dostaliśmy zaproszenie do zaśpiewania na Festiwalu Jazzowym na koncercie z Włodzimierzem Nahornym – trzymajcie kciuki za ten projekt. Pragnęlibyśmy zaśpiewać dla Polonii mieszkającej w USA. Może i to nasze marzenie mogłoby się spełnić, gdyby znaleźli się ludzie dobrej woli. Jeśli nas zaprosicie, przyjedziemy z ogromną radością. Nasz mail to kontakt @lepiejpoznonizwcale.pl.
kolejne trzy lata nauczał publicznie o Królestwie Bożym. Tylko trzy ostatnie dni ziemskiego życia wystarczyły mu, aby wykonać najważniejszy czyn dla dobra ludzkości, jakim było odkupienie i zbawienie świata. Osobami, które zaświadczyły o wszystkim, co się wydarzyło, byli apostołowie, uczniowie, kobiety towarzyszące, arcykapłani, urzędnicy państwowi, żołnierze, tłumy zainteresowanych oraz gapiów. W kluczowych momentach tych wydarzeń uczniowie i apostołowie zawiedli Jezusa. Stało się to wówczas, kiedy ich najbardziej potrzebował. „Nawet jednej godziny nie mogliście czuwać ze mną?” – usłyszeli od Mistrza, któremu tak wiele obiecywali. Nie wykorzystali danego im czasu na przygotowanie się do tych najważniejszych trzech dni.
ślamy Boga jako samą Miłość. Stąd wielu wyciąga wniosek, że skoro Bóg jest Miłością, to człowiek nie musi nic robić, aby zasłużyć sobie na Jego miłość. Tymczasem wiadomo przecież, że miłość nieodwzajemniona staje się bezowocna.
Ludzie chcą być lepsi i coraz doskonalsi w każdej dziedzinie. Trzeba się doskonalić także w sprawach ducha. Trzeba dotknąć swoich duchowych wartości. One są obecne na poziomie duchowym. To asceza i umartwienie przenoszą człowieka na wyższy, duchowy poziom i pozwalają zobaczyć oraz doświadczyć tego, co tak naprawdę liczy się i jest trwałym owocem całego ludzkiego życia. Wydaje się, że są to zachowania czy działania bardzo prozaiczne, ale wykonane wówczas i względem osoby, która w tym momencie tego najbardziej potrzebuje. Jednego oczekiwał od ludzi Jezus w Wielki Czwartek w Ogrodzie Oliwnym: bycia przy nim. Chodziło o życzliwą, miłosną i świadomą obecność. Tymczasem oni spali. Nie zapanowali nad przyziemnym dążeniem własnego organizmu. Ciało było mdłe i nie stać ich było na duchową bliskość. Podobnie strach zapanował nad Piotrem, gdy wyparł się całkowicie przyjaźni, a nawet wszelkiej znajomości z Jezusem. Powiedzeniem „nie znam tego człowieka” zaprzeczył wyznaniu: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”.
Post i wstrzemięźliwość usposabiają człowieka do zdobycia panowania nad sobą, nad własnymi skłonnościami i popędami oraz prowadzą do wolności serca. Nie wszyscy dostrzegają ten pozytywny wpływ na ciało i duszę ludzką.
Zdrowy organizm przestaje być zdrowym, gdy ustają ćwiczenia i jest trwanie w bezruchu. Bez wyrzeczenia i bez walki duchowej nie ma dobroci ani świętości. Postęp duchowy zakłada ascezę i umartwienie. Owocem będzie życie w pokoju i radości.
Post służy dobru całego człowieka. Służy zdrowiu ciała, a w zdrowym ciele – zdrowy duch! Post umożliwia człowiekowi rozsądne korzystanie z różnych życiowych przyjemności i dóbr konsumpcyjnych, wprowadza w człowieka wewnętrzną harmonię i pokój oraz przygotowuje go do wypełniania trudnych zadań i wyzwań. Post pomaga uśmiercić w człowieku wszystko to, co jest grzeszne. Post jest pomostem łączącym z krzyżem Chrystusa. Post to powstrzymywanie się od spożywania niektórych pokarmów, względnie czasowe ograniczenie ilości spożycia, albo też powstrzymanie się od pewnych czynności, takich jak oglądanie telewizji, słuchanie muzyki. Post jest zawsze z pobudek religijnych, z racji wiary, a nie z racji „dbania o figurę”. Możliwości praktyk postnych są przeogromne, więc człowiek może sobie wybierać zależnie od własnej fantazji, ale kierowany zawsze roztropnością.
Umartwianie się to nie tylko odmawianie sobie wygód i przyjemności, lecz także przede wszystkim praca nad czystością swojej duszy przez powstrzymywanie się od zła i grzechów, opanowywanie namiętności prowadzących do grzechu, rozważanie Męki Pańskiej, jak również pokuta za grzeszników, którzy nie dopuszczają Chrystusa do swojego serca, swojego życia i zaniedbują praktyki religijne, do których świadomie się zobowiązali.
Pomocą w wyborze i podjęciu decyzji wielkopostnych może być rada kierownika duchownego lub spowiednika.