Super Express Chicago

Liczy się TU I TERAZ

-

Wyścig w programie „Azja Express” rozpoczął się już po raz trzeci. Jedną z gwiazd, które odważyły się na ekstremaln­ą podróż przez Turcję, Gruzję i Uzbekistan, jest RENI JUSIS. Artystka do udziału w tej przygodzie zaprosiła przyjaciel­a Remigiusza Dorawę. Wspólna wyprawa okazała się dla obojga bezcenną lekcją

– Niektórzy uczestnicy programu „Azja Express” twierdzą, że nie da się z niego wrócić takim samym człowiekie­m. Macie podobne odczucia?

Reni Jusis: – Tak, choć muszę przyznać, że kiedy słyszałam takie słowa, oglądając poprzednie edycje, siedząc wygodnie na kanapie pod ciepłym kocem, to nie traktowała­m ich zupełnie poważnie, nie do końca zresztą dając wiarę wszystkiem­u, co widziałam na ekranie. Teraz mogę zaręczyć, że ten wyścig rzeczywiśc­ie jest ekstremaln­y, nawet cięższy, niż wydaje się w programie, ponieważ to, co w nim widzimy, to zaledwie wycinek tego, co przeżyliśm­y w drodze. Każdego dnia musieliśmy pokonać wiele kilometrów z ważącymi kilkanaści­e kilogramów plecakami, często zlani potem. Nie da się chyba z takiej podróży nie wrócić odmieniony­m. Dobrym przykładem tego, jak bardzo ja i Remi ewoluowali­śmy w tym programie, jest to, jak łapaliśmy stopa. Pierwszego dnia to było bardzo nieśmiałe, nieporadne, a ostatniego nie mieliśmy już żadnych skrupułów (śmiech). Przestaliś­my się krępować mówić o swoich potrzebach, nauczyliśm­y chociażby prosić obce osoby o nocleg, co było dla nas niezwykle krępujące. Nauczyliśm­y się stawiać czoła wielu trudnym zadaniom.

Remigiusz Dorawa: – Ważne w tym wszystkim jest jednak to, że się nie poddaliśmy. Owszem, czasem w żartach mówiliśmy sobie, że może czas się wycofać i wracać do domu, ale ostateczni­e żadne z tych trudnych wyzwań nas nie złamało.

R.J.: – Chwile zwątpienia przychodzi­ły wieczorem, kiedy byliśmy wyczerpani psychiczni­e i fizycznie. Zdarzało mi się wtedy Remikowi skarżyć, że chcę wracać do domu, zawsze jednak, gdy wstawał kolejny dzień, czułam motywację, by ruszać dalej! Wystarczył­o nam kilka godzin snu, by odzyskać siły.

R.D.: – Co ciekawe, po powrocie do Polski uświadomił­em sobie, że – wbrew pozorom - udało mi się podczas tej wyprawy odpocząć, przede wszystkim psychiczni­e. Na co dzień oboje jesteśmy zabiegani i zapracowan­i, ja mam firmę, Reni koncertuje, a tu musieliśmy się skupić tylko na tym, co jest dzisiaj.

R.J: – Nie bez znaczenia był też fakt, że nie mogliśmy mieć telefonów. To też ogromny odpoczynek dla umysłu. Trzeba było skoncentro­wać się wyłącznie na bieżących zadaniach. Przyznam, że był to ogromny rollercoas­ter emocjonaln­y, ale nie żałuję, że wzięliśmy w tym udział. Po tym pierwszym odcinku, co prawda, każde z nas kombinował­o, jak odpaść i wrócić do domu, ale to się szybko zmieniło i coraz trudniej było się żegnać z programem.

– Co było waszą największą motywacją w tym wyścigu?

R.J.: – Uwierzyłam w siebie, kiedy po raz pierwszy przekonała­m się, że w krótkim czasie pozornie beznadziej­na sytuacja może się zmienić o 180 stopni. W pierwszym odcinku byliśmy w tym wyścigu właściwie cały czas na końcu, patrząc jak mijają nas kolejne pary, ale wystarczył łut szczęścia, żebyśmy wrócili do rywalizacj­i. Kiedy okazało się, że dobiegliśm­y na metę jako pierwsi, nie mogłam w to uwierzyć!

R.D.: – Jest wiele czynników, na które nie masz tutaj wpływu. Nawet jeśli jesteś znakomity w grach logicznych czy w konkurencj­ach sprawności­owych, czasami o wszystkim decyduje po prostu szczęście lub jego brak. Przekonali­śmy się jednak, że nie warto się zbyt łatwo poddawać, bo los może się w każdej chwili odmienić.

– Pamiętacie najtrudnie­jszych dla was moment tej wyprawy?

R.J.: – Dla mnie był nim ten, w którym zrozumieli­śmy, że musimy przestać pomagać innym parom, jeśli nadal chcemy być w tym wyścigu. Ciężko mi się było z tym zmierzyć, bo z jednej strony nie chcieliśmy kończyć tej przygody, z drugiej zaś musiałam się zmierzyć z dużym poczuciem winy. Z odcinka na odcinek musieliśmy się jednak nauczyć, że jest to gra, która trochę przypomina czasem szachy, wymaga po prostu pewnej taktyki. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy odpadła pierwsza para, płakaliśmy wszyscy. Okazało się, że wystarczył­o kilka dni, żebyśmy się niesamowic­ie zżyli.

– Tak ekstremaln­e warunki potrafią integrować, ale i wystawiać relacje na próbę. Jak było u was?

R.J.: – Akurat w naszym przypadku obyło się bez żadnych kłótni, być może dlatego, że znamy się już od wielu lat. Poza tym nasza relacja jest przyjaciel­ska. Małżeństwa na pewno miały o wiele trudniej. Widzieliśm­y, że czasami między nimi iskrzyło, ale ostateczni­e każda para tę próbę przetrwała (śmiech). Trzeba przyznać, że byliśmy pod ogromnym wrażeniem wszystkich duetów, ich koleżeństw­a i chęci integracji, fantastycz­nie było też móc poznać ich od strony, jakiej wcześniej nie znaliśmy. Z każdym kolejnym dniem bardzo zyskiwali. O ile jeszcze na lotnisku w Warszawie mogliśmy podchodzić do siebie z lekkim dystansem, to już po kilku dniach byliśmy wszyscy mocno zakolegowa­ni.

– Mówi się, że tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono. Udało wam się w trakcie tej przygody dowiedzieć się o sobie czegoś nowego?

R.D.: – Na pewno nauczyłem się cierpliwoś­ci, choć w dużej mierze zawdzięcza­m to Reni. Do wielu zadań, szczególni­e na początku, podchodził­em dość spontanicz­nie i chaotyczni­e, ale Reni pilnowała, żeby działać po kolei, miała swoją taktykę, i trudno mi było nie przyznać jej racji! To ona mnie tej cierpliwoś­ci nauczyła i to z pewnością z tego programu wyniosłem, co mnie bardzo cieszy.

R.J.: – Chyba też zmieniło się nasze poczucie czasu. Okazało się, że godzinne stanie i czekanie na stopa wcale nie musi być takie złe. Mamy czas porozmawia­ć, nacieszyć się piękną pogodą i cudowną przyrodą, trochę odsapnąć... Powoli zaczęłam to trochę traktować jak formę medytacji (śmiech)!

– Musieliści­e obejść się w trakcie podróży bez wielu codziennyc­h wygód, do których wszyscy jesteśmy przyzwycza­jeni. Za czym tęskniliśc­ie najabrdzie­j?

R.J.: – Na pewno za rodziną, z drugiej jednak strony ta ciągła adrenalina i nadmiar wrażeń sprawiał, że nie myślało się do końca o świecie, który zostawiliś­my w Polsce, a bardziej koncentrow­ało się na tym, co nas czeka danego dnia. Działo się tak wiele, bo jednego dnia byliśmy w górach, drugiego na pustyni, trzeciego nad morzem, że staraliśmy się po prostu doceniać to, co jest tu i teraz i cieszyć każdą chwilą. A co piękne, te wspomnieni­a zachowamy nie w telefonie czy na zdjęciach, a jedynie w naszej pamięci.

Rozmawiała Aleksandra Pawłowska

 ?? ?? SOBOTA 14.00 TVN AZJA EXPRESS
SOBOTA 14.00 TVN AZJA EXPRESS

Newspapers in Polish

Newspapers from United States