Po pierwsze, nie szkodzić
JJuż po świętach w stojącej u progu trzeciej fali koronawirusa Europie – w tym także Polsce – ma ruszyć wielka akcja szczepień. Nie da się ukryć, że temat wywołuje olbrzymie emocje i kontrowersje. Nic dziwnego, chodzi przecież o nasze zdrowie, a wokół szczepionek narastało wiele mitów i niejasności. Wynikających często z braku wiedzy – dodajmy. Bo i cóż z tego, że eksperci przekonują, iż potencjalne skutki uboczne po szczepionce będą niewspółmierne do pocovidowych powikłań. Nie, przecież ludzie wiedzą lepiej, bo tak słyszeli. A od kogo słyszeli? A na przykład od naszych polityków, którzy wyczuli teraz swoją szansę na podgrzewanie emocji, a co za tym idzie uzyskanie rozgłosu i poklasku. Co w tym najgorsze, to fakt, że niestety wypowiedź tego czy innego przedstawiciela narodu obije się w przestrzeni szerszym echem niż nawet najbardziej merytoryczny komentarz znamienitego eksperta. Działa magia znanej twarzy.
Dlatego teraz na politykach ciąży wielka odpowiedzialność. Odpowiedzialność
za słowo – niezależnie od tego, jak do szczepionkowego tematu podchodzą. Na co dzień to lekarze kierują się zasadą primum non nocere – po pierwsze nie szkodzić. Jednak tę sentencję, której autorstwo przypisuje się Hipokratesowi, powinni sobie wziąć głęboko do serca (i przełożyć na obecną szczepionkową sytuację) także nasi posłowie, senatorowie czy ministrowie. Bo niestety, nieprzemyślane słowo chlapnięte w wywiadzie na żywo czy napisane pod wpływem chwili na Twitterze może wyrządzić wielkie szkody. Szkody mogą też wyrządzić bezmyślnie powtarzane za domorosłymi „ekspertami” rodem z mediów społecznościowych niesprawdzone, niepoparte naukowymi dowodami „fakty o szczepionkach”, które zabijają lub w najlepszym wypadku wywołują autyzm. Tu, niestety, prym wiedzie prawa strona sceny politycznej, z lubością „podająca dalej” rzekome prawdy objawione. Ale może przed świętami zdarzy się cud i nasi politycy w końcu zrozumieją, jak wielką wagę ma słowo? I faktycznie przestaną nim szkodzić…