POCIĘLI MNIE i zrobili co chcieli
Po takim cięciu w szpitalu to dobrze nie jest, ale jakoś żyję. Zrobili ze mną, co chcieli. Na szczęście wróciłem do żywych – wyznaje w rozmowie z „Super Expressem” Lech Wałęsa (78 l.). Były prezydent wyszedł ze szpitala, w którym przeszedł operację serca, i już wczoraj był pierwszy dzień w pracy w swoim gdańskim biurze!
Były przywódca Solidarności trafił do gdańskiego Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w niedzielę po południu. Nazajutrz, z samego rana, już leżał na stole operacyjnym, gdzie przeszedł ponadczterogodzinną operację wymiany baterii w rozruszniku serca. Miał też wcześniej, o czym nam opowiadał, problemy ze złamanym drutem z rozrusznika, który był tuż przy sercu. Na szczęście zabieg zakończył się pomyślnie, a Wałęsa już wczoraj wyszedł ze szpitala! Mało tego! Już rwał się do pracy, bo przyszedł do swojego gdańskiego biura!
– Po takim cięciu w szpitalu to dobrze nie jest, ale jakoś żyję. Uśpili mnie i zrobili ze mną, co chcieli. I później człowiek patrzy i widzi, że tu pocięte, tam w żyły coś powcinane, okropne… Boli mnie po tym wszystkim, okropne to było – opowiada nam Lech Wałęsa. I zdradza szczegóły operacji. – Okazało się, że ten drut nie do końca był złamany, mnie to boli, to miejsce obrosło tłuszczem, bo kilka kilogramów przybrałem, dlatego musieli mi tam mocno grzebać w sercu i wyrywać i nowy drut wkładać. Ponad cztery godziny to trwało. Trochę roboty ze mną mieli. W poniedziałek szwy mi pozdejmują i zobaczymy, jak będzie. Kiedyś goiło się u mnie jak na psie, mam nadzieję, że teraz też tak będzie – zaznacza były prezydent. – Zabroniłem w szpitalu telefonów do mnie, nie odbierałem od nikogo, od żony też, chciałem mieć spokój. I czekałem, po której stronie się obudzę. I nie za bardzo się cieszyłem, że się jednak po tej stronie obudziłem. Ja jestem z tamtego żywota, jestem ciekaw, jak to tam wygląda. Muszę jednak wytrwać, bo jestem praktykującym katolikiem – kwituje nam Lech Wałęsa.