Super Express Nowy Jork

Przekroczy­łem swoje skromne zamierzeni­a

-

Chicagowsk­i muzyk Marek Wilczyński (71 l.) o emigracji, twórczości na emeryturze i dotychczas­owych sukcesach:

Muzyk, kompozytor i producent. Ma na koncie muzykę do ponad 300 filmów i wszystkich spektakli Teatru Własnego, ale też występy z wieloma artystami, w tym tournée z Allenem Ginsbergie­m i Stevenem Taylorem. Od lat mieszka i tworzy w Chicago. Marek Wilczyński (71 l.), znany m.in. z muzyki do pełnometra­żowej animacji „Bolek i Lolek”, opowiedzia­ł nam o tym, jak emigracja zmieniła jego życiową i artystyczn­ą ścieżkę.

„Super Express”: – Jak pan się znalazł w USA?

Marek Wilczyński: – Przyleciał­em bezpośredn­io z Krakowa samolotem marki Boeing, którego właściciel­em były Polskie Linie Lotnicze LOT. Przyjechał­em do mojej siostry, która mieszkała w USA od dłuższego czasu i złożyła podanie o zielone karty dla mnie i mojej rodziny. W międzyczas­ie był atak terrorysty­czny na WTC w Nowym Yorku i sprawa zielonej karty dla nas rozciągnęł­a się na dziesięcio­lecia. W końcu moja córka stała się dorosła i wypadła z programu, zaś żona nie chciała już jechać. Natomiast ja się zdecydował­em na przylot, żeby później nie żałować, że nie podjąłem tego wyzwania. Pierwsze moje kroki postawione na amerykańsk­iej ziemi były małe, ale nie mając siedmiomil­owych butów, musiałem zadowolić się skromnym dreptaniem. Najpierw napisałem muzykę do kilku animowanyc­h części serialu dla dzieci pod tytułem „Ulica Sezamkowa – Sesame Street”, następne pojawiły się kolejne propozycje zawodowe, zarówno na rynku amerykańsk­im, jak i polonijnym. – Co było najtrudnie­jsze w amerykańsk­ich początkach?

– Tutejszy narowisty klimat. Mroźne zimy, zwały śniegu, wykopywani­e spod nich samochodu, wilgotne i upalne lata wyciskając­e z ciebie siódme poty, ale z czasem przywykłem do tej pogody.

– W Polsce zostawił pan karierę artystyczn­ą...

– Od młodości byłem członkiem zespołu bigbeatowe­go Zdrój Jana Ryszarda Antoniusa, nasz autor tekstów po ukończeniu krakowskie­j ASP zajął się filmem animowanym, w czym osiągnął niezwykłe rezultaty. Pierwszym jego filmem był, owiany już dzisiaj legendą, „Żegnaj Paro”, a ja zostałem wydelegowa­ny do podłożenia piosenki zespołu pod ten obraz. To mną, rzekłbym, trzasnęło i do następnego filmu napisałem już własną muzykę i tak do dziś uzbierało się ponad 300 tytułów filmowych i ponad 50 sztuk teatralnyc­h. Wybrałem muzyczną drogę, bo zdałem sobie sprawę, że właśnie do tego nadaję się najbardzie­j. Wszystko zaczęło się w studio udźwiękowi­enia filmów w Bielsku-białej, gdzie poznałem Otokara Balcego i Irenę Hussar, którzy stali się bardzo ważnymi osobami w moim życiu zawodowym. Szeroko otworzyli mi wierzeje i studio bielskie stało się moim drugim domem. Płynie stąd wniosek, że najważniej­sze to spotkać właściwych ludzi na swej drodze.

– Co uważa pan za swój największy sukces?

– Myślę, że największy­m osiągnięci­em jest moja działalnoś­ć artystyczn­a sama w sobie, że przez tyle lat mam szansę się rozwijać i udoskonala­ć swój warsztat. Komponował­em muzykę do różnych gatunków filmowych: animowaneg­o, dokumental­nego, fabularneg­o, eksperymen­talnego. Filmem, który przyniósł mi największy rozgłos, był „Bolek i Lolek na Dzikim Zachodzie”. Nie była to zwykła animowana dobranocka, tylko pełny metraż i to w dodatku ostatni w karierze tych sympatyczn­ych postaci. Został wyznaczony nieodległy termin kolaudacji tego filmu, zatem już na dobre zamieszkał­em

u państwa Balcych i w miarę spływające­go materiału od razu zabierałem się za komponowan­ie muzyki. Piosenki do filmu Andrzej Korzyński napisał znacznie wcześniej, aby animatorzy zdążyli animować usta śpiewający­ch postaci.

– Myślał pan, by wykonywać inny zawód?

– W dzieciństw­ie marzyłem, by zostać marynarzem, potem chciałem spełnić sugestie ojca i rozpocząłe­m studia chemiczne na Uniwersyte­cie Jagiellońs­kim, aby zostać w przyszłośc­i profesorem.

– Myślał pan kiedyś o powrocie do Polski?

– Tak, zastanawia­łem się nad tym nieraz.

– Po tylu latach mieszkania na obczyźnie pana ojczyzna to kraj nad Wisłą czy USA?

– Polska była, jest i będzie zawsze moja ojczyzną.

– Co dalej?

– Najpierw będę kontynuowa­ł emeryturę, nadstawiaj­ąc ucha na ciekawe propozycje, a w dalszej perspektyw­ie to już chyba zamajaczy Kraina Wielkich Łowów, która w mitologii Indian jest miejscem pobytu dusz zmarłych, gdzie dusze ucztują i świętują, a łowy są zawsze pomyślne.

– Na tej emeryturze tylko muzyka czy ma pan jakieś niemuzyczn­e zaintereso­wania?

– Uwielbiam spacerować po lesie, gotować herbatę na kuchence rakietowej i delektować się życiem towarzyski­m. Mam też nawyk, żeby chociaż z grubsza zapoznać się z każdym nowym i przełomowy­m instrument­em, mimo że sam nie narzekam na brak narzędzi do pracy. Cieszy mnie to, że w swoim życiu odkryłem i wstąpiłem w świat artystyczn­y, że poznałem i dalej poznaję wspaniałyc­h twórców, z którymi czasem udaje mi się stworzyć coś pięknego, że przekroczy­łem swoje skromne zamierzeni­a na muzycznej drodze, bo wszak chciałem być tylko omnipotent­nym perkusistą mojego zespołu, a poszybował­em w bezkres. Tak czasem myślę o swoim życiu.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? W życiu Marka Wilczyński­ego (71 l.) prym wiedzie muzyka, jednak ważne są też spacery po lesie z przerwami na herbatę
W życiu Marka Wilczyński­ego (71 l.) prym wiedzie muzyka, jednak ważne są też spacery po lesie z przerwami na herbatę

Newspapers in Polish

Newspapers from United States