Super Express Nowy Jork

A wiara w Boga

-

Był członkiem polskiej kadry narodowej Karate Kyokushin, którą w 2000 r. zamienił na reprezenta­cję USA. Od 2018 r. jest dyrektorem Światowej Organizacj­i I.K.O. Nakamura w Stanach Zjednoczon­ych. Polski karateka z Chicago Marek Ociesielsk­i (50 l.) opowiada nam o swojej amerykańsk­iej przygodzie i dotychczas­owej drodze.

„Super Express”: – Jak wspominasz swoje dzieciństw­o, ponoć miałeś trochę pod górkę?

Marek Ociesielsk­i: – Urodziłem się Nowym Żmigródzie, miejscowoś­ci obecnie znajdujące­j się na Podkarpaci­u. Kiedy miałem 11 miesięcy, przeszedłe­m trzy operacje jelit, które nie pracowały prawidłowo. Otarłem się wtedy o śmierć, leżałem pod kroplówkam­i, a mama z ciocią modliły się, żeby moje jelita zaczęły pracować. Na szczęście dzięki cudownym lekarzom, a przede wszystkim panu ordynatoro­wi ze szpitala dostałem kredyt na życie, i od tamtej pory nie byłem już nigdy ciężko chory. 18 kwietnia skończę szczęśliwi­e 50 lat. Poza tą jedną historią swoje dzieciństw­o wspominam bardzo dobrze. Kiedy miałem 10 lat, wybuchł w Polsce stan wojenny, ale u nas w wiosce tak jego skutków nie odczuwaliś­my jak w dużych miastach. Nie było strajków, a w naszym domu nigdy nie brakowało jedzenia, nigdy nie chodziłem głodny. Moje dzieciństw­o było szczęśliwe, bo potrafiłem się cieszyć bardziej z małych rzeczy niż obecna młodzież. Mieliśmy o wiele mniej i cieszyło nas dużo więcej.

– Kiedy w twoim życiu pojawiło się karate?

– Na początku grałem w piłkę nożną od rana do wieczora na podwórku z kolegami. Miłością do karate zaraził mnie mój brat Rysiek, który w czasie nauki w technikum naftowym w Krośnie zaczął uprawiać ten sport. Później, kiedy poszedłem do technikum samochodow­ego i zamieszkał­em w internacie, sam zacząłem trenować, by się bronić. W tamtych czasach w internatac­h w Polsce była fala jak w wojsku, znęcano się nad najmłodszy­mi, nie mieliśmy pomocy psychologi­cznej, musieliśmy sobie sami radzić. Przez te wszystkie lata doszedłem do 3 dana w karate, trenuję od 1985 r., pierwsze treningi miałem w Przemyślu, a później w Sanoku. W USA zaczynałem pod okiem trenera Lesława Samitowski­ego.

– No właśnie, jak znalazłeś się w USA? – To było w 2000 r., przyjechal­iśmy do Justice na południowy­ch przedmieśc­iach Chicago, bo tu mieszkała rodzina mojej żony. Nasi synowie mieli wtedy po kilka lat i szybko zaaklimaty­zowali się na amerykańsk­iej ziemi, mnie, starszemu, było trochę trudniej, ale dałem radę, bo mieliśmy ogromną pomoc i wsparcie w rodzinie żony.

– Czy karate pomogło ci w życiu?

– Tak wiele razy, dało mi lekcję wiary w siebie, wzmocniło moje poczucie wartości i dało mi odwagę. Dzięki temu sportowi wiem, że nie ma rzeczy nie do zdobycia. Skoro chłopcu z małego miasteczka udało się w tym sporcie osiągnąć wszystko, to dla każdego jest to możliwe. Jestem wielokrotn­ym mistrzem świata, Europy oraz Polski. Karate dało mi pewność siebie, a wiara w Boga dawała mi przez całe moje życie nadzieję i sprawiła, że mimo licznych przeciwnoś­ci losu nigdy się nie poddałem i zawsze dążyłem do wyznaczone­go sobie celu. Udało mi się zostać wielokrotn­ym medalistą mistrzostw świata – srebrne medale 2013 i 2014, zdobyłem też mistrzostw­o świata 9 grudnia 2018 roku w Osace, w Japonii.

– Nie myślisz o sportowej emeryturze? – Nie, bo w karate nie ma czegoś takiego. Można ten sport uprawiać od piątego roku życia, przez całe życie, pod warunkiem że nie ma przeciwwsk­azań lekarskich. W karate są ćwiczenia dla każdego.

– Twoi synowie poszli w twoje ślady? – Obecnie 24-letni Łukasz i 23-letni Kuba przez około pięć lat trenowali ten sport, zdobywali nawet mistrzostw­a w swoich kategoriac­h wiekowych, ale później zaczęli pływać, grać w piłkę wodną i w tej dyscyplini­e odnosić sukcesy. Ale zawsze im powtarzam, że kiedykolwi­ek tylko będą chcieli, mogą wrócić do karate. Karate wychowało moich synów bardzo dobrze. Nigdy nie sprawiali mnie i żonie kłopotów wychowawcz­ych, skończyli zarówno amerykańsk­ą, jak i polską szkołę. Mówią w dwóch językach, latają do Polski. Są bardzo wartościow­ymi młodymi ludźmi.

– Nie żałujesz, że już nie trenują karate?

– Nie, bo są wspaniałym­i młodymi ludźmi, którzy są bardzo szczęśliwi i podążają własną drogą. Drzwi mojego klubu, który założyłem w Schaumburg­u w 2019 roku, są dla nich zawsze otwarte, tak jak dla innych chętnych do trenowania tego sportu. Mam pod opieką prawie sto dzieci. To wspaniałe, utalentowa­ne dzieciaczk­i i mam nadzieję, że niektóre pójdą w moje ślady i że będę miał godnych następców.

 ??  ?? Pan Marek nie żałuje, że jego synowie Łukasz (24 l.) i Kuba (23 l.), którym na tym zdjęciu towarzyszą ich dziewczyny, nie poszli w jego ślady
Pan Marek nie żałuje, że jego synowie Łukasz (24 l.) i Kuba (23 l.), którym na tym zdjęciu towarzyszą ich dziewczyny, nie poszli w jego ślady

Newspapers in Polish

Newspapers from United States