Wygraliśmy głosem
To był strzał w dziesiątkę. Polski boysband. Powstali na fali popularności amerykańskiego zespołu Backstreet Boys. W krótkim czasie stali się objawieniem polskiej sceny muzycznej. Kochały się w nich tysiące nastolatek. Pięciu młodzieńców – najmłodszy miał 14 lat, najstarszy 28. Zagrali ponad 500 koncertów. Odlotowe ciuchy, fryzury, choreografia i efekty specjalne. Nagrali trzy płyty i… przestali istnieć. Każdy z nich poszedł swoją drogą.
Mieszkają w różnych miejscach. Rzadko się kontaktują, z niektórymi prawie w ogóle. Trzech z nich mieszka w Poznaniu. Grzegorz Kopala, Daniel Moszczyński i Bartek Wrona. I tylko ten ostatni znajduje czas na spotkanie. Grzegorz Kopala na wakacjach, a Daniel Moszczyński jest osobą bardzo zajętą.
– Żyję ciągle w świecie muzy – opowiada Bartek Wrona. – Cały czas nagrywam. Przyznaje, że po 2005 roku, po nagraniu piosenki „Jedna na milion”, wyciszył się. – Byłem trochę zmęczony. Poza tym urodziły mi się córeczki. Wziąłem się zatem za rodzinę, wybudowałem dom.
Zaraz po rozpadzie zespołu Just 5 zajął się solowym projektem i nagrał płytę „Zapomniałaś”. Niestety, płyta nie osiągnęła sukcesu porównywalnego do krążków nagranych z zespołem. Rok później powstała płyta dla dzieci „Hugo”, do programu „Piotruś Hugo i przyjaciele”. – Później miałem chwilę przerwy. Dwa miesiące spędziłem w USA, gdzie występowałem nie tylko dla Polonii.
Następne lata to kolejny krążek, a jednocześnie uczestnictwo w reality show „Bar VIP”. – Wytrzymałem miesiąc w tym programie. Musiałem wyjść. Dostawałem klaustrofobii.
I wtedy powstał utwór „Jedna na milion”, dobrze przyjęty przez rynek muzyczny. – Jest to stara piosenka zespołu Bolton, którą przystosowałem, jako cover, już wcześniej, na wybory Miss Polonia. Wtedy jednak nikt nie był tym utworem zainteresowany, więc trafił do szuflady. A swoją premierę miał właśnie w programie „Bar VIP” w 2005 roku. To był mój duży, indywidualny come back.
W istocie, promujący tę piosenkę singel pod tym samym tytułem zdobył sporą popularność, zajmując wysokie miejsca na listach przebojów. Następnym singlem był utwór „Maria”. Piosenka zyskała uznanie słuchaczy jako Przebój lata 2005 oraz w stacjach radiowych, m.in. w Radiu Eska. Zwyciężyła również w plebiscycie czytelników magazynu „Program TV” na przebój roku. Sukcesem okazał się występ Bartka na Festiwalu Jedynki w Sopocie w 2005 r. i wysokie drugie miejsce z piosenką „Maria”.
– No i znowu zaczęły się koncerty. W Polsce i za granicą także. Praktycznie występowałem bez przerwy przez dwa lata.
Musiał też znaleźć czas na życie prywatne. W 2005 roku zaręczył się ze swoją dziewczyną Mariolą. We wrześniu 2007 r. wzięli ślub. W tym samym roku wydał kolejny album zatytułowany „25”. Pod koniec roku 2007 nagrał piosenkę „Barwy szczęścia”, która rok później dała mu szansę na wygraną na festiwalu w Opolu.
A jak powstał Just 5? Jak do niego trafił? Zespół powstał w 1997 roku. – W Poznaniu odbył się casting. Po- mysłodawcą był producent muzyczny Sławomir Sokołowski. Spotkaliśmy się w jego agencji AS1.
I tak wybrano pięciu młodych chłopaków. Bartka Wronę, Daniela Moszczyńskiego, Shadiego Atouna, Roberta Krylę oraz Grzegorza Kopalę.
Miał wtedy 14 lat. Jak wspomina, do udziału w castingu namówił go Robert, który wcześniej prowadził zajęcia taneczne w szkole podstawowej, gdzie się uczył i chodził na te zajęcia. – On już pracował dla Sławka Sokołowskiego. I powiedział, że organizowany jest casting do zespołu taneczno-wokalnego, zapraszając mnie do udziału. Pamiętam, byłem ostatni. Czekałem na korytarzu. W sumie było ok. 300 osób.
Trwało to kilka dni. Trzeba było zaśpiewać i zatańczyć. Wybrani mieli zgłosić się do studia i zaprezentować umiejętności wokalne. – W studiu znalazło się 60 osób. Mówiło się, że ma to być boysband, jak Backstreet Boys, ale nikt nie wiedział, co będzie naprawdę, jaka muzyka. Wiadomo było jedynie, że wybrać należy pięciu kolesiów, którzy mają śpiewać i tańczyć.
No i wybrano. Dokonali tego Sławomir Sokołowski i Aldona Dąbrowska, którą określa jako duchową opiekunkę tego przedsięwzięcia. – Wygraliśmy głosem. Sławek ma głos absolutny, dobrał tak wokal, aby to pasowało do jego muzycznej myśli i całej koncepcji. I tak się poznaliśmy i powstał zespół. Ja byłem najmłodszy, a Grzesiek najstarszy. Miał prawie 29 lat. Tym samym rozpiętość wiekowa była spora. Daniel miał lat 15, Robert 23, Shadi bodaj 18. Jego ojciec jest Pakistańczykiem, matka Polką. Mieszkał w Poznaniu, tu się uczył. Zaczęli nagrywać i tańczyć. Poświęcali na to dużo czasu. Choreografem zespołu był Robert. – Ćwiczyliśmy codziennie, przez trzy miesiące po kilka godzin. Pół dnia spędzaliśmy w studiu, a drugie pół na tańcu.
Pierwszy koncert odbył się 1 czerwca 1997 roku. Mieli już przygotowany cały debiutancki album, zatytułowany „Kolorowe sny”. Krążek promował singel o takim samym tytule. Wystąpili w Czarnkowie, w amfiteatrze. I, jak opowiada, publiczność oszalała. – Ludzie usłyszeli fajną muzę i zobaczyli równo tańczących chłopaków. Nie mogliśmy wyjechać z tego koncertu. Dziewczyny oblegały nasz autobus.
To był wielki sukces. Bardzo szybko zaczęli pojawiać się w telewizji, kręcić teledyski. Były też propozycje z radia. I koncerty. Od czerwca do grudnia zagrali 360 koncertów. W weekendy występowali po dziesięć razy. – Niesamowita męczarnia, ale było fajnie. Nasz fonograficzny debiut sprzedał się w nakładzie 250 tys. egzemplarzy. Nie licząc muzycznych piratów. To była multiplatyna.
Grupa stała się popularna wśród nastolatków i zdobyła wiele nagród. Nie mieli jednak łatwego życia. Od września Bartek, Daniel i Shadi poszli do szkoły. Do IV LO w Poznaniu. – Coś im się wcześniej nie udało i poszli razem ze mną do I klasy. Mieliśmy indywidualny cykl nauczania. Przez dwa lata. Na szczęście traktowano nas normalnie.
Dodaje, że byli bardzo popularni, znani i oblegani przez równolatków. Zwłaszcza przez dziewczyny. – Zawsze spóźniałem się na lekcje. Bo jak wychodziłem do szkoły, to ktoś czekał na mnie pod blokiem, aby zrobić sobie ze mną zdjęcie, albo chciał autograf.