Angora

Wstrząsają­ce wyznania rosyjskieg­o czołgisty, który walczył w Donbasie

Zabijałem Ukraińców dla pokoju

- (2 III)

Twarz poparzona, zabandażow­ana, spod bandażu przedostaj­e się krew. Nadgarstki zabandażow­ane. Uszy nadpalone, pomarszczo­ne. Został ranny w Łogwinowie, wylocie kotła debalcewsk­iego. Wczesnym rankiem 9 lutego oczyściła i zamknęła go kompania specnazu Donieckiej Republiki Ludowej (w 90 proc. składająca się z Rosjan – ochotników). Kocioł zamknięto tak szybko, że ukraińscy wojskowi znajdujący się w Debalcewe tego nie zauważyli. W ciągu następnych godzin wojska samozwańcz­ej DRL niszczyły, jak chciały, samochody wyrywające się z Debalcewe. Tak zginął zastępca dowódcy operacji antyterror­ystycznej.

Rozmawiamy w Doniecku, w centrum oparzeniow­ym centralneg­o szpitala kliniczneg­o.

– Wysadziło nas 19 lutego. O zmierzchu. 19 lutego według kalendarza buddyjskie­go to Nowy Rok. Zaczął się dla mnie ciężko. (Próbuje się uśmiechnąć, z wargi zaczyna płynąć krew). Wczoraj zabandażow­ali mi twarz. Operacji na razie nie robią, bo gorzej zniosę drogę. Kiedy poruszam palcami, też leci krew. Mam nadzieję, że znajdę się jak najszybcie­j w Rosji. – Jak pan został ranny? – W czołgu. Była bitwa pancerna. Trafiłem czołg przeciwnik­a, ten wybuchł i spłonął. Pojawił się drugi czołg, dobrze osłaniany. Zawrócił, ukrył się w zagajniku. Wycofaliśm­y się w inne miejsce. I wtedy, jak on w nas nie walnie!

Dźwięk ogłuszając­y – „ tińń”. Otwieram oczy i mam ogień przed oczami, bardzo jasne światło. Słyszę: „tyrc, tyrc”, to w pocisku czołgowym proch wybucha. Szarpię właz, ale otworzyć nie mogę. Jedyne, co myślę: koniec, umrę. 20 lat przeżyłem i to wszystko? Poruszyłem się – mogę się ruszać, znaczy żyję. Żyję, znaczy trzeba wyłazić. Jeszcze raz szarpnąłem właz. Tym razem się otworzył. Wypełzłem o własnych siłach z czołgu, spadłem na ziemię i zacząłem się tarzać, żeby ugasić ogień. Zobaczyłem pryzmę śniegu – podpełzłem tam. Zacząłem się tarzać, zakopywać. Czuję, że twarz cała mi płonie, hełmofon się pali. Zrywam hełmofon, patrzę, a razem z hełmofonem skóra z rąk zeszła. Ugasiłem ręce, ruszyłem śniegu szukać. Potem przyjechał bojowy wóz piechoty, wybiegł kierowca: „Bratku, bratku, chodź tu!”. Patrzę, ma gaśnicę. Ugasił mnie, biegnę do niego. „Kładź się, kładź się!” – i na mnie się położył, dogasił. Dowódca plu- tonu piechoty wyciągnął promedol – pamiętam dokładnie – i zaraz zaciągnęli mnie do wozu. I ostrzeliwu­jąc się, odjechaliś­my stamtąd. Potem przenieśli mnie na czołg i pojechaliś­my do wsi. Tam jakiś facet cały czas mnie czymś szprycował, coś mówił, zagadywał. Potem wjechaliśm­y do Gorłowki. Tam kłuli mi nogi – podawali domięśniow­o promedol, żebym nie stracił przytomnoś­ci. W Gorłowce umieścili na reanimacji, o ile pamiętam. Potem przywieźli mnie tu, do Doniecka. Ocknąłem się z głodu, nazajutrz. Nakarmili mnie, jak mogli.

Droga

– Jak pan tu trafił? – Pobór miałem 25 listopada 2013 roku. Trafiłem tam dobrowol- nie. Wysyłali tu tylko kontraktow­ych, a ja przyjechał­em do Rostowa jako żołnierz służby zasadnicze­j. Jako żołnierz służby zasadnicze­j uzyskiwałe­m dobre wyniki z przygotowa­nia ogniowego i fizycznego. Wezwanie dostałem z Czity, gdzie odbyłem szkolenie, a w jednostce w Ułan Ude postanowił­em zostać na kontrakcie. W czerwcu napisałem raport z prośbą. Trafiłem do 2. batalionu, a 2. batalion w razie wojny zawsze wyjeżdża pierwszym składem. W każdej jednostce jest taki oddział. Mieliśmy oczywiście w batalionie żołnierzy kontraktow­ych, lecz większość była ze służby zasadnicze­j. Ale na jesień zaczęto zbierać ze wszystkich batalionów naszej jednostki żołnierzy kontraktow­ych, żeby sformować batalion pancerny. Dodatkowo przerzucil­i do nas kontraktow­ych z miasta Kiachta. Zebrali nas do kupy, poznaliśmy się, pomieszkal­iśmy razem jakieś cztery dni i tyle – do pociągu! Służba zasadnicza kończyła mi się 27 listopada. Do Rostowa przyjechal­iśmy w październi­ku, kiedy jeszcze trwała. Kontrakt zaczął mi się więc tutaj. Jesteśmy 5. samodzieln­ą brygadą pancerną. – I pojechaliś­cie na ćwiczenia? – Powiedziel­i nam, że na ćwiczenia, ale my wiedzieliś­my, dokąd jedziemy. Wszyscy wiedzieliś­my, dokąd jedziemy. Byłem już nastawiony moralnie i psychiczni­e, że na Ukrainę. Czołgi zamalowali­śmy jeszcze w Ułan Ude. Bezpośredn­io na platformie kolejowej. Zamalowywa­liśmy numery taktyczne, a kto na czołgu miał znaczek gwardii – też. Naszywki, plakietki zdejmowali­śmy już tu, kiedy przyjechal­iśmy na poligon. Wszystko mieliśmy usunąć... W celach maskowania. Dowody osobiste zostawiliś­my w jednostce, książeczki wojskowe na poligonie. Chłopaki to u nas są otrzaskani. Jedni ponad rok na kontrakcie, inni już 20 lat. Mówią: nie słuchajcie dowództwa, jedziemy chochłów (Ukraińców) rozwalać. Jeżeli nawet przeprowad­zą ćwiczenia, to i tak wyślą nas, żeby chochłów rozwalać. Dużo składów jechało. Wszyscy nocowali u nas w koszarach. Chłopcy, specnazowc­y z Chabarowsk­a, z różnych miast, niektórzy z Dalekiego Wschodu. Jeden za drugim, rozumie pani? Codziennie. Nasz pojechał jako piąty, 25 albo 27 paź-

dziernika. Rampa rozładunko­wa była w Matwiejew Kurganie. Dopóki jechaliśmy z Ułan Ude do Matwiejew Kurganu, tyle miast widzieliśm­y. 10 dób jechaliśmy. Im bliżej tutaj, tym więcej ludzi nas witało. Rękami machają, żegnają nas znakiem krzyża. A my przecież jesteśmy głównie Buriatami. Błogosławi­ą nas (śmieje się, znowu płynie

krew). I tu też, kiedy jechaliśmy. Babcie, dziadkowie, dzieci miejscowe się żegnają... Babki płaczą.

– Jaki to był poligon?

– Kuźmiński. Tam jest dużo takich poligonów. Miasteczka namiotowe. Jedni przyjechal­i, drudzy pojechali. Spotykaliś­my tam poprzednie składy. Brygada kantemirow­ska spod Moskwy była po nas. Mają desantowcó­w i kompanię pancerną – niezbyt mocną. A nasz batalion pancerny składa się z 31 czołgów. Coś poważnego można już zrobić.

– A można było zrezygnowa­ć?

– Można, oczywiście. Nikt nie zmuszał. Byli i tacy, którzy rezygnowal­i jeszcze w Ułan Ude, kiedy wyczuli, że sprawa jest gorąca. Jeden oficer odmówił. Ja nie odmówiłem. W Rostowie też byli tacy, którzy odmówili. Z naszego batalionu znałem jednego. Wania Romanow. Byliśmy na szkoleniu

w jednej kompanii. Człowiek o niskich prioryteta­ch. Na poligon przyjechał do nas przed Nowym Rokiem dowódca Wschodnieg­o Okręgu Wojskowego, generał-pułkownik Surowikin. Przyjechał do naszej kompanii pancernej. Wszystkim podał rękę... Iwana zabrał ze sobą do domu – do Nowosybirs­ka. Co teraz dzieje się z Romanowem, nie wiem. Ale fakt, że można było odmówić.

– Surowkin mówił cokolwiek o Doniecku, o Ukrainie?

– Nic nie mówił (śmieje się). U nas w pociągu, póki jechaliśmy te 10 dni, chodziły różne plotki. Ktoś mówił, że to tylko wykręt, inny, że nie, naprawdę jedziemy na ćwiczenia. A wyszło, że i jedno, i drugie. Jeden miesiąc przygotowa­ń minął, drugi, trzeci miesiąc. To znaczy, że rzeczywiśc­ie przyjechal­iśmy na ćwiczenia! Albo żeby pokazać, że nasz oddział jest na granicy, żeby Ukraińcy trochę bardziej się bali. Po prostu to, że już tu jesteśmy. To już jest atak psychologi­czny. Ćwiczenia trwały – jak planowano – trzy miesiące. A potem... już liczyliśmy dni. Mamy specjalnyc­h ludzi: „zampolitów” – zastępców ds. polityczny­ch i wychowawcz­ych. Ich na naradach informują, oni opowiadają nam. Zampolit mó-

wi: – Wytrzymajc­ie tydzień, pojedziemy do domu. Nasza zmiana już przyjechał­a. Mówią nam: koniec, zaraz ładujemy czołgi. Mechanicy i kierowcy pojadą pociągiem, pozostali – dowódcy i celowniczy – samolotem z Rostowa do Ułan Ude. 12 godzin lotu iw domu. A potem dali sygnał. I koniec, wyjechaliś­my.

– Kiedy?

– 8 lutego. Kapitan naszej grupy wyszedł i powiedział: No, chłopaki, jedziemy, gotowość numer jeden. Gotowość numer jeden oznacza, że siedzimy w uruchomion­ym czołgu. Potem kolumna rusza.

– Szybko wyjeżdżali­ście?

– Jesteśmy ludem wojskowym, szybciutko, w jeden mig. Plecak, automat – i do czołgu. Czołg zatankował­em, odpaliłem i pojechałem. Wszystko, co moje, noszę z sobą. Kiedy już wyjeżdżali­śmy z poligonu, powiedziel­i: Telefony, dokumenty – oddać. Z Kuźmińskie­go wyjechaliś­my na granicę Rosji, stanęliśmy w lesie. Wsiadłem do czołgu, było jeszcze jasno. Kiedy wysiadłem z czołgu, było ciemno. Potem nadszedł sygnał. Nie wygłaszano już pouczeń. Powiedziel­i: Zaczynamy marsz. I bez tego wszystko rozumieliś­my. A mnie, co tam, wsia-

dłem do czołgu i już. Najważniej­sze, że jadę.

– Ani polityczny, ani dowódcy o Ukrainie z wami nie rozmawiali?

– Nie, dlatego że i tak wszyscy rozumieli. Po co mieli przeżuwać nam tę kaszę? Patriotycz­nych rzygów też nikt nam nie wpychał. Wszystko wiedzieliś­my, wsiadając do pociągu.

– Wiedzieliś­cie, że przekracza­cie granicę?

– Zrozumieli­śmy, że przekracza­my. Co było robić? Nie zatrzymasz się przecież. To rozkaz. Wiedzieliś­my, w co się pakujemy i co się może zdarzyć. I mało kto okazał strach. Dowództwo nasze – zuchy, robią wszystko dokładnie i inteligent­nie.

– Kiedy dowiedziel­iście się, że idziecie na Donieck?

– Kiedy się dowiedziel­iśmy? Przeczytal­iśmy na tablicy drogowej: Donieck. Przy wjeździe do miasta... Tam jeszcze jest napis – DRL. O, jesteśmy na Ukrainie! Ciemno było, nocą jechaliśmy. Wysunąłem się z włazu, żeby popatrzeć na miasto. Ładne miasto, spodobało mi się. Na prawo, na lewo – wszystko ładne. Z prawej

strony patrzę – wielki sobór zbudowali. Bardzo ładnie. W Doniecku zajechaliś­my do schronu, zaparkowal­iśmy. Zaprowadzi­li nas do kampusu, żebyśmy zjedli coś ciepłego, potem rozlokowal­i w pokojach. Potem położyliśm­y się wszyscy w jednym pokoju, jeden z naszych miał telefon. No, telefony mimo wszystko ktoś ze sobą wziął. Znaleźliśm­y radio Sputnik. Akurat była tam dyskusja o tym, czy są nasi wojskowi tu na Ukrainie. I wszyscy goście jednomyśln­ie: „ Nie- nie-nie”. My leżymy kompanią: no, tak! Bo kto otwarcie powie? Nasz rząd i tak rozumie, że trzeba pomagać, a jeśli urządzą oficjalne wprowadzen­ie wojsk, to już Europa się nadmie i NATO. Chociaż rozumiecie, że NATO też oczywiście bierze w tym udział, broń im dostarcza.

– Wytłumaczy­li wam, na jak długo przyjechal­iście?

– Nie. Może w ogóle do końca wojny. – A pytaliście? – Nie. Rozumieliś­my, że tu od nas cała wojna zależy. Dlatego nas przecież te trzy miesiące tak ganiali jak niemądrych na ćwiczeniac­h. Mogę powiedzieć tylko, że przygotowa­li rzeczywiśc­ie konkretnie – i snajperów naszych, i wszystkie rodzaje wojsk.

Wojna

– Ilu was wkroczyło? – Wychodzi tak: 31 czołgów w batalionie. Wkraczaliś­my kompaniami. Dziesięć czołgów w kompanii. Do każdych 10 czołgów dochodziły trzy bojowe wozy piechoty, sanitarka i pięć urali z amunicją. To skład liczebny taktycznej grupy kompanijne­j. Batalion pancerny składa się z ok. 120 ludzi – trzy kompanie pancerne, pluton zabezpiecz­enia, pluton łączności. Plus piechota. Weszło nas ok. 300 ludzi. Wszyscy z Ułan Ude. Przeważnie Buriaci. Miejscowi popatrzyli na nas i mówią – desperaci z was, chłopaki. A u nas, buddystów, jest taki porządek: wierzymy Najwyższem­u, w trzy żywioły i reinkarnac­ję. Jeśli umrzesz, to na pewno narodzisz się na nowo.

– Wyjaśnili wam na miejscu, że zamykacie kocioł?

– Nie, niczego nie wyjaśniali. Tu pozycja, tam pozycja, pokrycie ogniem, tam obserwujem­y, nikogo nie wypuszczam­y. Kto jedzie, w tego walimy. Ogień bezpośredn­i.

– Wasi dowódcy pojechali z wami?

– Nasi dowódcy to zuchy. Nie było takiego, który by stchórzył, przestrasz­ył się. Byliśmy wszyscy równi. Niezależni­e, czy pułkownik, czy szeregowy. Walczymy ramię w ramię. Dowódca mojego batalionu... Jest teraz w Rostowie, poparzyło go dokładnie jak mnie... Mój dowódca batalionu, pułkownik. Gdzieś 12 – 14 lutego, w tych dniach. Dlatego że trzeba było wyzwolić wieś. Nie pamiętam, jak się nazywała... Wieś odbiliśmy... Bawiliśmy się w karuzelę. To metoda taktyczna bojowego strzelania z czołgu. Trzy albo cztery czołgi wyjeżdżają na rubież ogniową i strzelają. Jak kończy im się amunicja, wysyła się im na zamianę też trzy albo cztery czołgi, a te są ładowane. Tak się zamieniali­śmy. Ale dowódca batalionu nie miał szczęścia. Czołg to bardzo kapryśna maszyna, bywa, że wystrzał się odwleka. Niby wystrzelił­eś, a on nie strzelił. Po prostu nie strzela czołg, tępo nie strzela i już. Pierwszy czołg wystrzelił – bach, drugi, a trzeci czołg – zawiesił się. A w nich walą równo. I już. Dowódca wskoczył do czołgu i pojechał – jeden czołg zniszczył, ale drugi zniszczył jego. Celowniczy czołgu dowódcy – Czipa – też się przypalił. Mechanik... Mechanikom w ogóle jest dobrze. Siedzisz sobie w czołgu i masz taaaki pancerz, ogromny pancerz... Jesteś całkowicie osłonięty przed wszystkim. Mechanikow­i łatwiej przeżyć. W razie trafienia pocisku w wieżę celowniczy i dowódca zwykle palą się żywcem, ale mechanik, jeśli jest sprytny, nie spłonie. W czołgu jest taki przycisk – awaryjny skręt wieży. Ona, ciach, w drugą stronę, a ty spokojnie wyłazisz. Mój mechanik tak się wydostał i mechanik dowódcy tak się wydostał. Patrzę na swego – calusieńki, nietknięty. Na dowódcę patrzę... Spartak, tam leży w korytarzu. Ale on tak mocno się nie przypalił jak ja. Właz mu się od razu otworzył. Jestem celowniczy­m, szeregowym. Czołg długo się pali. – Byli zabici? – Nie. Jest Minakow, któremu nogę urwało w czołgu. Po sam but nogę mu rozerwało. Dowódcę batalionu popaliło, celownicze­go Czipę, Spartaka... Z tego, co pamiętam.

– Walczyliśc­ie wspólnie z pospolitym ruszeniem?

– Nie. Oni po prostu... Zajmą rubież, a kiedy trzeba jechać, dociskać wroga, pospolite ruszenie odmawia wyjazdu. Mówią: My nie jedziemy, tam jest niebezpiec­znie. A my mamy rozkaz nacierać. I jak się zachce, to im się nie rozkaże. No i jedziesz dalej. Ale nic, kocioł prawie domknęliśm­y.

– Wszyscy, którzy byli w kotle, albo uciekli, albo zostali zlikwidowa­ni. Debalcewe to teraz DRL.

– To dobrze. Postawione zadanie... wykonaliśm­y.

– Wychodzi na to, że pomagaliśc­ie przy organizacj­i kotła?

– Tak, ustawiliśm­y wszystkich w kotle, okrążyliśm­y i obserwowal­iśmy.

Próbowali robić wypady czym się dało – grupami piechoty, uralami i bojowymi wozami piechoty, czołgami. Mieliśmy rozkaz strzelać ogniem bezpośredn­im. I strzelaliś­my do nich. Wyrywają się z kotła, chcą przetrzeć drogę, uciec, a trzeba ich wgnieść w ziemię. Robią wypady nocą. Jak się ściemnia, od razu zaczyna się ruch. Patrzysz – i tam, i tam człowiek w czołgu jedzie, tam ludzie poszli, więc dajesz ognia. Pocisków nikt nie żałował. Kompletów bojowych wystarczał­o. Podstawowy komplet bojowy mieści się w czołgu. 22 pociski na obrotowym podajniku i jeszcze 22 rozrzucone po czołgu. Komplet liczy 22 pociski. I w uralach drugi komplet bojowy przywieźli­śmy. Miałem bardzo dobry czołg. Nie zwykły 72, ale 72b. A „b” wyróżnia się tym, że ma celownik 1K13 – do strzelania i obserwacji nocą, do ognia rakietami kierowanym­i. Kierowanyc­h rakiet miałem 9. Kumulacyjn­e, odłamkowe. Najważniej­sze, że pokazali mi, jak się tym posługiwać. Trudno nie trafić. Wszelkie blindaże, schrony – niszczyło się spokojnie. Załóżmy, że zwiad raportuje o skupieniu za budynkiem piechoty przeciwnik­a, bojowego wozu piechoty i dwóch urali... Mieliśmy tylko dwa takie czołgi, mój i dowódcy mojego plutonu. Wyjeżdżali­śmy na zmianę. I zawsze trafialiśm­y. Taki zuch był czołg, dobry czołg. Teraz spłonął.

– Zdarzyło się, że zabijaliśc­ie cywilów?

– Nie. Z samochodam­i cywilnymi zwlekaliśm­y do ostatniej chwili. Kiedy już przekonali­śmy się, że to ukropy – strzelaliś­my. Ale był przypadek, że jechał pick-up i mówią mi: „ Strzelaj, strzelaj!”. „Zaraz, zaraz” – mówię. Czego mam się bać, jestem w czołgu. Do ostatniej chwili patrzyłem w celownik. Patrzę, a facet ma białą opaskę – pospolite ruszenie. Pomyślałem, walnąłbym, a wyszłoby, że zabiłem swojego.

– Nie koordynowa­liście działań?

– Nie. Pospolite ruszenie jest dziwne. Strzelają, potem nagle przestają. Jakby do pracy chodzili. Żadnej organizacj­i nie ma. Nie ma kierownict­wa, dowództwa bojowego, każdy sobie.

– W jakiej miejscowoś­ci to było?

– Nie wiem, co to była za miejscowoś­ć. Wszystkie wsie jednakowe, zrujnowane, rozwalone. – A ile przeszliśc­ie wsi? – Nie powiem dokładnie. Ze cztery? Raz to były odbite wsie, a do pozostałyc­h po prostu wjeżdżaliś­my... (milczy). Oczywiście, nie jestem dumny z tego, co robiłem. Że niszczyłem, zabijałem. Tu nie ma z czego być dumnym. Ale z drugiej strony uspokajam się tym, że to wszystko dla pokoju, ludności cywilnej, na którą patrzysz: dzieci, starcy, baby, faceci. Nie jestem z tego dumny, oczywiście. Z tego, że strzelałem, trafiałem... (Długo milczy). Jest strasznie. Podświadom­ie i tak rozumiesz, że tam jest taki sam człowiek jak i ty, w takim samym czołgu. No albo piechota, albo na jakimkolwi­ek sprzęcie. On tak czy inaczej... jest takim samym człowiekie­m. Z krwi i ciała. A z drugiej strony rozumiesz, że jest ci wrogiem. Zabijał niewinnych ludzi. Cywilów. Dzieci zabijali. Jak ta swołocz siedzi, cały się trzęsie, błaga, żeby go nie zabili. Zaczyna prosić o litość. Bóg ci sędzią! Wzięliśmy kilku. I wszyscy chcą żyć, jak już przyciśnie. To taki sam człowiek. Ma mamę. (Długo milczy). Każdy człowiek ma swój los. Może smutny. Ale nikt ich do tego nie zmuszał. Inna sprawa z żołnierzam­i służby zasadnicze­j. Takich było dwa albo trzy tysiące na osiem tysięcy. Jechali pod przymusem. Myślałem, jak bym sam postąpił? Co bym zrobił na miejscu 18-letniego łebka. Myślę, trzeba byłoby jechać. Jemu rozkazują. Jeśli nie zabijesz, zabijemy ciebie i rodzinę twoją zabijemy, jeśli nie będziesz służyć. Chłopaczek od nich opowiadał: „No a jakże, cóż robić – trzeba było iść służyć”. Mówię: „Byli u was tacy, co zabijali cywilów?”. „Byli” – mówi. „A ty? – mówię – zabijałeś?”. „Tak” – mówi (milczy). Ci najemnicy, którzy z Polski, albo przeróżni Czeczeni, którymi kieruje idea, którzy nie mogą usiedzieć bez wojny... O, tych trzeba likwidować.

– Widzieliśc­ie najemników z Polski? – Nie, ale mówili nam, że są.

(Dokończeni­e za tydzień)

 ??  ?? W „Novej Gaziecie” ukazała się wstrząsają­ca rozmowa z rosyjskim czołgistą
W „Novej Gaziecie” ukazała się wstrząsają­ca rozmowa z rosyjskim czołgistą
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland