Życie z igłą w sercu?
Niedawno ktoś w kolejce do lekarza zagadnął Marię: „A ja słyszałam, że ma pani igłę w sercu”. Kobieta odpowiedziała na to spokojnie: „A ja nie wiem, gdzie ona jest, bo ciągle się przemieszcza”.
Od prawie dwóch lat żyje z igłą koło serca. Usłyszała od lekarza, że każdy gwałtowny ruch może skończyć się tragedią, więc boi się nawet schylać. Maria* przyzwyczaiła się już nawet do tej igły. Czasami z niej żartuje. Chciałaby pracować, ale lekarz medycyny pracy nie wyraża na to zgody. Innego zdania jest ZUS. Nie chce dać renty rehabilitacyjnej, bo uważa, że Maria jest jak najbardziej zdolna do pracy. Teraz sprawą igły koło serca zajął się sąd w Łodzi.
Maria ma spokojną, zmęczoną twarz. Bardzo rzadko się uśmiecha. Kiedy mówi, patrzy w podłogę. Czasami wsuwa twarz w szal, który ma na szyi. Tak jakby chciała się schować. Decyduje się na rozmowę tylko w towarzystwie adwokata, który prowadzi jej sprawę. Maria zaczyna opowiadać, ale często zdania kończy jej mąż. Wygląda to tak, jakby bronił ją przed światem. Maria wiele razy podkreśla, że bez niego nie dałaby sobie rady. On jest dla niej jak tarcza.
Igła grubości włosa zamieniła życie w koszmar
O pracy w zakładzie produkującym igły dla cukrzyków Maria dowiedziała się od koleżanek. Na wsi prawie wszyscy tam pracowali, raczej byli zadowoleni, mogli zarobić.
Paradoks. Te igły ratują życie ludziom, a życie Marii w jednej chwili zamieniły w koszmar.
Maria trafiła do działu, gdzie pracuje się już przy czystych, oszlifowanych igłach. Opowiada, że to bardzo sterylne pomieszczenie. Jest tam maszyna, która silikonuje igły. To przedostatni dział w całej produkcji przed pakowaniem. Maria opowiada, że pracownicy stoją tutaj albo siedzą przy maszynie, uzupełniają dokumenty, rozmagne- sowują igły i nakładają ręcznie na maszynę. Mają ubrania ochronne.
– Zdarza się, że igła, która nie mieści się w odpowiednie miejsce na maszynie, wypada, tak jakby wystrzeliwuje – opowiada kobieta. – Tak się dzieje z krzywymi albo dłuższymi igłami, albo nieforemnymi. Czasami lepiej zamknąć oczy i nie patrzeć, gdzie to leci. Te igły są bardzo cienkie. Przeznaczone są do nakłuwacza insulinowego. Mają grubość włosa.
To był lipiec 2013 r. i dopiero czwarty dzień pracy Marii. Zmiana trwała 12 godzin. Kobieta pracowała na noc z soboty na niedzielę, do pracy przyszła na godz. 18. Po sześciu godzinach poszła na przerwę. Zjadła coś w stołówce. Po przerwie wróciła na swoje stanowisko. Nagle poczuła ukłucie w pierś.
– Tak jakby coś mnie uszczypnęło – wspomina. – Podeszłam do pani obok mnie, innej pracownicy. Powiedziałam, że nie wiem, czy przypadkiem igła mi się nie wbiła w ciało. Rozpięłam fartuch. On był z czegoś takiego jak guma. Nie rozwiązywałam go, odpięłam tylko guziki. Zauważyłyśmy końcówkę igły na mojej piersi. Przyszła brygadzistka. Próbowano mi tę igłę wyciągnąć pęsetą. Jednak igła wbiła się głęboko w pierś. Usłyszałam, że mam się przebrać. Pojechałyśmy na pogotowie prywatnym samochodem brygadzistki.
Był wypadek, są wnioski na przyszłość
Mecenas Maria Wentlandt-Walkiewicz, pełnomocnik Marii, zwraca uwagę na to, że tutaj mogły zawieść wewnętrzne procedury BHP. –W takim przypadku pracownika trzeba położyć na wznak i wezwać pogotowie. Nie powinno się go ruszać ani przewozić prywatnym transportem – mówi Wentlandt-Walkiewicz.
Zakład Marii.
– Potwierdzam fakt zdarzenia, które zostało uznane za wypadek przy pracy – mówi Jolanta Nejman, radca prawny, pełnomocnik firmy, w której pracowała kobieta.
– Nie mam wiedzy o wypadkach przy pracy o podobnym charakterze, które zdarzyłyby się w zakładach firmy. Z każdego wypadku przy pracy jest sporządzany protokół powypadkowy, którego częścią są wnioski i planowane działania mające na celu wyeliminowa-
nie
ukrywa
wypadku nie podobnych szłości.
W protokole przygotowanym po wypadku Marii czytamy zalecenia, żeby omówić zdarzenie z pracownikami zatrudnionymi na stanowisku operatora maszyn szlifierni, ze szczególnym zwróceniem uwagi na okoliczności wypadku, jakiemu uległa Maria. W dokumencie uwagę zwraca kwestia dotycząca ubioru. Czytamy, że należy „usunąć górne kieszenie z bluz roboczych, przeanalizować zmianę fasonu fartucha ochronnego na bardziej zabudowany – chroniący górne partie ciała oraz zmienić kolorystykę – na białe – gdzie igła będzie bardziej widoczna”.
zdarzeń w
przy-
Lekarze nie wiedzą, gdzie może być igła
Maria trafiła w nocy do lekarza. Zrobiono jej prześwietlenie. – Jednak ono nic nie wykazało – mówi kobieta. – Doktor powiedział, że nie może zobaczyć igły, ale dodał, że igła może być w ciele. Radził, bym po weekendzie zgłosiła się na jeszcze jedno, bardziej dokładne prześwietlenie. Wróciłam z brygadzistką do zakładu.
Maria zastanawiała się, czy po wypadku pojechać do domu. – Jednak do pracy przyjechałam samochodem z koleżanką. I tak musiałabym czekać, aż skończy. Mąż był na nocnej zmianie w swojej pracy. Nie mógł po mnie przyjechać. Wróciłam więc na stanowisko i pracowałam do szóstej rano – mówi.
W poniedziałek Maria zgłosiła się na drugie prześwietlenie. Tym razem igłę można było zobaczyć na USG. Lekarz flamastrem zaznaczył, gdzie jest. Maria miała trafić na stół operacyjny. Mąż zawiózł ją do szpitala i zaczęły się problemy.
– Pielęgniarka zrozumiała, że jestem krawcową i chodzi o taką dużą igłę krawiecką – mówi kobieta. – Wreszcie jednak trafiłam na salę operacyjną. Zabieg trwał trzy godziny, prowadzili go trzej lekarze. Słyszałam wszystkie rozmowy, miałam miejscowe znieczulenie. Lekarze mówili między sobą o igle: „A jest, jest, a, nie, nie, tu jej nie ma”. W końcu się poddali. Powiedzieli, że nie dadzą rady, że wykorzystali na mnie limit naświetleń na 20 lat. Chirurdzy twierdzili, że igła się przesuwa, a oni nie są w stanie do niej dotrzeć. Mówili, że igła jest w tkance miękkiej. Uznali, że nie będą mnie dalej kroić, bo to bez sensu. Doktor mnie zaszył i zapytał, chcę zostać w szpitalu.
Maria zdecydowała, że mimo wszystko wróci do domu. – Zapytałam lekarza, po co mam zostać w szpitalu, co to da. Odpowiedział, że nic to nie da, że lekarze wykorzystali wszystkie możliwości. Do tego miałam świeżą ranę po operacji. Na drugi dzień więc nie było szans, by ktoś się mną zajął. Lekarze tłumaczyli, że w takiej sytuacji nikt nie podejdzie do drugiego zabiegu – opowiada. – Wszystko działo się na wariackich papierach. Mąż był ze mną, miałam ubrania, postanowiłam więc, że nie zostanę w szpitalu. Bez sensu byłoby, gdyby mąż wrócił do domu, a na drugi dzień po mnie przyjeżdżał. Poza tym w domu człowiek czuje się lepiej niż w szpitalu.
Wróciłaby do pracy, gdyby ją chcieli ZUS swoje, lekarz medycyny pracy swoje
czy
I w ten sposób igła została w piersi Marii. I jest tam już prawie dwa lata.
– Czasami myślę sobie, że najlepiej by się stało, gdyby zrobiła się infekcja. Wtedy lekarze zauważyliby igłę i może udałoby się ją usunąć – mówi Maria.
Kobieta zatrudniona była w zakładzie na okres próbny. Na trzy miesiące. Po wypadku była na zwolnieniu lekarskim. Mogła też chodzić do zakładowego lekarza. Po trzech miesiącach umowa się skończyła. Marii został tylko lekarz rodzinny.
– Nie przedłużono ze mną umowy. Wtedy nawet było mi szkoda. Pomyślałam, że jakby mi przedłużono, to nadal tam bym pracowała. Jeździłabym do pracy z sąsiadką samochodem, nie byłoby źle. 1600 zł miesięcznie drogą nie chodzi – mówi Maria. – Teraz jednak wiem, że dobrze się stało, że tam mnie nie ma. Wiem, ile ta historia kosztuje mnie nerwów i zdrowia. Bałabym się już kolejnej igły. Koleżanka opowiadała, że jej igła weszła w palec, ale udało się ją wydłubać. Ktoś inny mówił o igle w pośladku. Ale lepiej w pośladku niż koło serca.
Kamil Kałużny, starszy inspektor pracy Okręgowego Inspektoratu Pracy Państwowej Inspekcji Pracy w Łodzi, wylicza, że w ciągu pięciu lat inspektorzy pracy trzy razy kontrolowali zakład, w którym pracowała Maria. W protokole sporządzonym w październiku 2013 czytamy, że w firmie w 2011 roku doszło do trzech wypadków przy pracy, w 2012 – już do pięciu, zaś w 2013 – do ośmiu. Znajdziemy tutaj również przypadek Marii.
Drogę Marii od lekarza do lekarza można było mierzyć w kilometrach.