Ryzyko raz się opłaci, raz nie
Rozmowa z SEBASTIANEM KAWĄ, najbardziej utytułowanym pilotem szybowcowym w historii, wielokrotnym mistrzem świata
– Jest pan dziesięciokrotnym mistrzem świata w konkurencjach szybowcowych, zdobywał pan też wielokrotnie złote, srebrne i brązowe medale mistrzostw Europy i Polski. Ale zanim zaczął pan latać, pływał pan.
– To prawda. Jako małego chłopaka tata zapisał mnie do klubu Neptun w Bielsku-Białej, który później przeniósł się nad Jezioro Żywieckie. Żeglowałem z kolegami na łódkach Cadet, Optymist, 420. Byliśmy wówczas jedną z najbardziej liczących się załóg w Polsce. Mieliśmy dobry sprzęt i wielokrotnie zdobywaliśmy mistrzostwo kraju. Wprawdzie odstawaliśmy trochę od światowej czołówki, przede wszystkim ze względu na trudności w podjęciu treningów na akwenach innych państw, ale mogę się pochwalić ósmym miejscem na mistrzostwach Starego Kontynentu w Szwecji na 420 i siedemnastą lokatą w bardzo mocno obsadzonych zawodach MŚ w Anglii, choć byłem dwa lata młodszy od konkurentów. – A potem? – Wrócę jeszcze do wcześniejszych czasów. Urodziłem się w Zabrzu. Mieszkaliśmy w bloku. Tata pracował w pogotowiu i pewnego dnia nadarzyła się okazja opuszczenia zadymionego Śląska, gdyż znalazło się miejsce dla lekarza przy elektrowni Porąbka-Żar w Międzybrodziu Żywieckim. Oprócz żagli ojciec kochał od zawsze też szybowce, a żar- ski ośrodek szybowcowy był już wtedy znany w całej Polsce. Podpisał więc kontrakt medyczny i w ten oto sposób znaleźliśmy się w Beskidach, gdzie zresztą żyjemy do dzisiaj.
– Pamięta pan, kiedy pierwszy raz oderwał się od ziemi?
– To zdarzyło się tutaj, na Żarze. Leciałem szybowcem Bocian, takim dużym, drewnianym, dwuosobowym. – Ile miał pan wtedy lat? – Sądząc po wzroście, myślę, że około siedmiu. Lataliśmy z tatą bardzo wysoko, a ponieważ było lato, nie ubrałem się odpowiednio ciepło i pamiętam do dzisiaj, że było mi zimno. Siedziałem w kabinie na kilku poduszkach, żebym coś widział. Mogłem sterować tylko drążkiem, bo stopami nie sięgałem w szybowcu do pedałów.
– Proszę obejrzeć się za siebie. Spędził pan między chmurami i ponad nimi 36 lat życia. Co jest takiego fascynującego w lataniu szybowcem?
– Na początku sama fascynacja, że ja, mały, mogę oderwać się od ziemi i przemieszczać się w trójwymiarowej przestrzeni. Do tego dochodzi możliwość sterowania jakąś dużą maszyną, bo szybowiec ma potężne skrzydła, dwudziestometrowej rozpiętości. W tak młodym wieku, kiedy nie można mieć jeszcze prawa jazdy, można już latać.
A później przychodzi szansa pokonywania dużych odległości dzięki prądom powietrznym, odwiedzania miejsc, których w inny sposób byśmy w życiu nie zobaczyli. Bo loty czy zawody szybowcowe odbywają się nad wysokimi górami. Na przykład skały, śnieg tworzą scenerię, którą zapamiętuje się do końca życia.
A jeszcze później, i to jest moja osobista refleksja, zaczęła mnie fascynować rywalizacja w tym sporcie. I wreszcie udowadniamy sobie, że jesteśmy w czymś dobrzy. Robimy to, by wygrać z konkurentami, żeby poczuć się lepiej. W moim przypadku trudno by było przerwać latanie szybowcami, jeżeli jestem w tym najlepszy na świecie.
– Bał się pan kiedyś, będąc nad dachem świata?
– To się zdarza, ale to są sekundy, kiedy może nas coś zaskoczyć. Lecz z drugiej strony, jeśli jesteśmy w stanie przewidzieć jakąś sytuację, przygotować się na nią, to możemy tak pokierować szybowcem, żeby sobie nie zrobić krzywdy.
Mogę się pochwalić, że w zasadzie oprócz drobiazgów typu trafienia skrzydłem w jakiś kołek na polu nigdy nie rozbiłem żadnego szybowca. Jestem z tego dumny.
W czasie wyprawy w Himalaje, gdzie ludzie dowiadujący się o naszych zamierzeniach lotniczych mówili: następna ekipa, która chce sobie zafundować pogrzeb na koszt państwa, nie zadrasnąłem nawet maszyny.
W szybownictwie tak to już jest, że jeśli zaryzykujemy i polecimy tam, gdzie inni jeszcze nie byli, podejmiemy się odrobiny ryzyka, zawodniczego hazardu podbudowanego doświadczeniem, mamy szansę na największe sukcesy. Oczywiście ryzyko raz się opłaci, raz nie. Ja utrzymuję się pod tym względem gdzieś pośrodku i dzięki temu w zawodach, które trwają dziesięć dni, jestem w stanie osiągnąć lepszy rezultat od innych. Zdarza się oczywiście, że latamy w takiej scenerii, że człowiek kuli się w kabinie na widok choćby czarnych jęzorów zastygłej lawy wulkanicznej, ale na szczęście zawsze udawało mi się mieć wyjście awaryjne. Tu nie ma manetki gazu, by odlecieć, paliwem są prądy powietrzne i wysokość, więc trzeba wierzyć w swoje umiejętności, aw takim terenie człowiek zaczyna mieć wątpliwości. – Najwspanialsze loty? – W ciągu jednego dnia odwiedziłem wszystkie zakamarki Aconcagui, Mount Cook czy Mont Blanc, gdzie mogłem zatrzymać się tak długo, na ile miałem ochotę, a to dzięki swoim umiejętnościom i wykorzystaniu czystej energii, która jest w powietrzu. I jeszcze rzecz bardzo, bardzo ważna – lecąc szybowcem, nie trujemy, nie zmieniamy miejsca po cichutku. Dlatego stoją przed nami otworem na przykład parki narodowe, gdzie innym sprzętem nie wolno się przemieszczać. – Rekordy? – Szybowcem już leciano czternaście i pół kilometra nad ziemią. A są plany, żeby się wznieść na wysokość 24 kilometrów. Przeleciano 3 tysiące kilometrów w jednym locie, mnie się udało dwa tysiące, więc są to ogromne możliwości.
– Ma pan z panem?
– Tak. Bardzo im się podobało. 6-letnia Martusia, która na co dzień walczy z chłopcami w karate, miała możliwość przelecenia się dwuosobowym, wyczynowym szybowcem właśnie nad Żarem. Ola, która lubi jeździć na koniach, leciała jeszcze większym szybowcem – o rozpiętości skrzydeł prawie trzydziestu metrów. Wsiadałyby do kabiny przy każdej okazji...
– Zanim córki pójdą, być może, w pana ślady, proszę nam zdradzić swoje plany sportowe.
– Aktualnie powstaje nowa, polska konstrukcja szybowcowa, co jest ogromnym dokonaniem firmy Peszke z Krosna. Jestem pełen podziwu dla tych ludzi, że w momencie kryzysu w lotnictwie, szczególnie w naszym kraju, weszli na bardzo trudny rynek i podjęli się produkcji szybowca. Innym fabrykom zajmuje to nawet dziesięć lat, im się udało w ciągu dwóch. I chcą budować kolejny!
I właśnie na szybowcu z Krosna wystartuję na mistrzostwach świata, które zostaną rozegrane w sierpniu tego roku na Litwie. Poza tym w mistrzostwach Grand Prix i mistrzostwach Europy.
dwie
córki.
Latały
już