Angora

Ksiądz Wojtyła zmienił mój los

- Nr 53 (5 III). Cena 2,10 zł AGNIESZKA KUBIK

Dopiero będąc dorosłym, dowiedział się, że jest adoptowany. Nowi rodzice zdecydowal­i się przygarnąć umierające­go Tadzia, gdy Karol Wojtyła powiedział matce: – Nie wahaj się, Bóg dał ci właśnie taki znak.

To jest niezwykła historia. Kim byłby dziś dr Tadeusz Bujnowski, ordynator oddziału dziecięceg­o szpitala w Skierniewi­cach, gdyby nie ksiądz Karol Wojtyła, gdyby nie Kraków, gdyby nie konfesjona­ł pod Wawelem, w którym siedział przyszły papież Polak? – Gdybym wtedy nie umarł, a było to bardzo prawdopodo­bne, pewnie trafiłbym do domu dziecka – mówi dr Bujnowski. – To Karol Wojtyła mnie wypatrzył.

Dziewczynk­i nie było

Tadeusz Bujnowski opowiada: – Moi późniejsi rodzice mieszkali pod Skierniewi­cami, pracowali w filii warszawski­ej Szkoły Głównej Gospodarst­wa Wiejskiego. Ich córeczka Laura w wieku sześciu lat zachorował­a na błonicę. Zmarła na oddziale, którego jestem obecnie ordynatore­m...

Ojciec miał wtedy 60 lat, mama była o 24 lata młodsza. Zdecydowal­i, że adoptują dziewczynk­ę. Był rok 1954.

– Mama pojechała do siostry, która była zakonnicą klaryską w Krakowie. To była wykształco­na kobieta, miała rozległe kontakty z katolicką inteligenc­ją ówczesnego Krakowa, profesoram­i Uniwersyte­tu Jagiellońs­kiego, lekarzami.

Mama wspólnie z ciocią chodziła więc po szpitalach i szukała jakiejś dziewczynk­i, ale żadnej nie było.

Do ewentualne­j adopcji nadawał się tylko roczny umierający chłopczyk z wielodziet­nej rodziny, pozostawio­ny samotnie w którymś z krakowskic­h szpitali. Miał problemy ze zdrowiem, głównie okulistycz­ne, wymagał wielu operacji.

– Pewnie i z tego powodu moja mama wahała się, zresztą nastawiła się na dziewczynk­ę – mówi doktor Tadeusz Bujnowski. – Czas mijał, a mama nie wiedziała, co zrobić. Miała przecież wrócić do domu z dzieckiem.

Wtedy ciocia zakonnica zaproponow­ała jej, by poszła do spowiedzi:

– Idź, spowiada znany ze swojej mądrości ksiądz, profesor z uniwersyte­tu, niech ci podpowie, co masz zrobić – powiedział­a ciocia. Poszła. A spowiednik powiedział jej, żeby się nie wahała wziąć tego chorego chłopca, bo przecież Bóg przemawia do nas poprzez znaki.

– Bóg dał ci właśnie taki znak – usłyszała i zabrała mnie, małego schorowane­go Tadzia, z tego szpitala... – wspomina Tadeusz Bujnowski.

Mąż na dworcu w Skierniewi­cach przywitał ją i dziecko nieco zaskoczony – spodziewał się przecież, że żona przywiezie dziecko płci żeńskiej. Ale szczęśliwy podarował Tadziowi czekoladę...

– Dopiero po latach dowiedział­em się, że kapłanem, który spowiadał wtedy mamę, był Karol Wojtyła. Co by było, gdyby nie pochylił się nad losem pozostawio­nego schorowane­go maluszka? Nade mną?

Mama chciała, bym został księdzem

Potem co roku mały Tadzio jeździł z rodzicami do zakonu klarysek, do cioci.

Przypomina sobie pewien dzień 1959 roku, kiedy miał sześć lat. Mama powiedział­a do niego: „Bądź grzeczny, dzisiaj zasiądziem­y do śniadania z biskupem Karolem Wojtyłą”.

– To był rzeczywiśc­ie niezwykły, charyzmaty­czny człowiek, doskonale go pamiętam – mówi lekarz. – Chyba mu powiedział­em, że chcę być lekarzem, choć moja mama modliła się, bym został księdzem jak Karol Wojtyła.

O tym, że jest przybranym synem, wiedzieli wszyscy wokół – oprócz niego samego. Ojciec zmarł w 1978 roku, gdy Karol Wojtyła został papieżem (Tadeusz był wtedy na praktykach w Niemczech), mama odeszła w 1987 roku.

– Dopiero gdy mama zamknęła oczy, moja ówczesna żona powiedział­a mi, że byłem adoptowany... – zawiesza głos pan Tadeusz. – Nigdy się tego nie domyślałem, był to dla mnie szok. Gdy stoję nad grobem rodziców i przyrodnie­j siostry Laury, myślę, w jak niesamowit­y sposób plecie się życie.

Maria i Antoni Bujnowscy nie zawiedli się, adoptując chorowiteg­o Tadzia. Wyrósł na bardzo inteligent­nego, wrażliwego i dobrze ułożonego młodzieńca.

– Gdy Wojtyłę wybrano na papieża, rozpierała mnie duma. Grałem na skrzypcach, na pianinie, zresztą na tym instrumenc­ie gram do dzisiaj, bardzo mnie to relaksuje – mówi dr Bujnowski. – Potem zdałem, zresztą bardzo dobrze, na medycynę. Z mojej klasy czterech uczniów zostało lekarzami. Dobrze znałem niemiecki i gdy zostałem wysłany na praktyki do Niemiec Zachodnich, nie miałem żadnego problemu z komunikacj­ą. Pracowałem i zdobywałem szlify w bardzo dobrych niemieckic­h klinikach.

Doktor Bujnowski przez 16 lat pracował potem w Instytucie Pediatrii w Łodzi, gdzie zrobił drugi stopień specjaliza­cji, a następnie obronił doktorat. – Do dziś bazuję na kontaktach, które nawiązałem podczas wieloletni­ej pracy w Łodzi – mówi dr Bujnowski. – Pierwszy stopień specjaliza­cji zrobiłem już w Skierniewi­cach, dokąd wróciłem. Jako jeden z pierwszych w mieście otworzyłem prywatną praktykę, którą prowadzę od ponad 35 lat. Leczę już kolejne pokolenie dzieci.

Doktor doskonale pamięta dzień wyboru Jana Pawła II na papieża, 16 październi­ka 1978 roku. Przebywał wtedy po raz kolejny na praktykach lekarskich w Bawarii, w miejscowoś­ći Wurzburg.

– O godzinie 18.15 zaczęły nagle bić dzwony w całym landzie – mówi lekarz. – Zapytałem mojego kolegę Komeliusa, o co chodzi, a on, pamiętam, powiedział, że wybrano właśnie Polaka, Karola Wojtyłę, na papieża! Wzruszenie odjęło mi mowę. Zapytał, czy go znałem. Odpowiedzi­ałem, że tak, że nawet jadłem z nim kiedyś śniadanie, i że w Polsce jest bardzo znaną postacią.

Potem inny kolega, Georg, zabrał go do siebie do domu, bo telewizja ZDF miała wyemitować dwa wywiady z nowym papieżem. – Karol Wojtyła mówił w nich czystą, przepiękną niemczyzną, bez żadnej kartki. Niemcy byli zszokowani, a mnie rozpierała duma... Następnego dnia dyrektor kliniki, prof. Strick, z całym zespołem lekarzy przyszedł złożyć na moje ręce, jedynego wtedy Polaka na praktykach, gratulacje. Takich rzeczy się nie zapomina. Już w Skierniewi­cach, gdy zdawałem paszport przed milicjante­m, który pytał, czy w Niemczech nie spotkało mnie coś złego, opowiedzia­łem mu o tym zdarzeniu. Milicjant pokiwał głową i powiedział: „No tak, nasz kochany papież”, co w ustach funkcjonar­iusza ówczesnej władzy zabrzmiało co najmniej dziwnie. Papież zmieniał naszą świadomość – dodaje dr Bujnowski.

Przyjaciel pilotował śmigłowiec z papieżem

na pokładzie

Zresztą podobnych „nawróceń” w życiu doktora Bujnowskie­go było więcej.

Lekarz wspomina przyjaciel­a z dzieciństw­a, Włodzimier­za Stefanowsk­iego, w którego życiu również dokonała się wolta.

Kształtowa­ny z jednej strony przez ojca, który wymarzył dla syna karierę w mundurze, a z drugiej strony ochrzczony potajemnie i posłany do Pierwszej Komunii Świętej przez bardzo wierzącą babcię, żył trochę w schizofren­ii.

– Nasze drogi rozeszły się, gdy ja dostałem się na medycynę, a on do szkoły lotniczej w Dęblinie – lekarz opowiada historię bliskiego przyjaciel­a. – Spotkaliśm­y się ponownie w 1979 roku, gdy do Polski miał przyjechać z pielgrzymk­ą Jan Paweł II. Ja byłem już lekarzem, on oficerem lotnictwa. Usłyszałem wtedy od niego, że władze wyraziły wprawdzie zgodę na przyjazd papieża, ale będzie to pierwszy i ostatni raz. Mój przyjaciel identyfiko­wał się z tym przeświadc­zeniem. Było mi przykro. Potem znów nie widzieliśm­y się wiele lat. Jakiś czas temu odwiedziłe­m go w jego domu pod Warszawą. Zaprowadzi­ł mnie do gabinetu. Skromnie urządzony: biurko, fotel, jakaś bibliotecz­ka. Ale na biurku stały trzy zdjęcia, na każdym był mój przyjaciel z papieżem Janem Pawłem II... Powiedział mi też z dumą, że gdy we wrześniu 1993 roku papież przyleciał do Polski z kolejną pielgrzymk­ą, osobiście pilotował śmigłowiec z Ojcem Świętym. „Byłem dowódcą, więc sam siebie wyznaczyłe­m. To dla mnie ogromne wyróżnieni­e” – powiedział. Serce podskoczył­o mi z radości. Pomyślałem, że wierząca babcia wygrała z niewierząc­ym ojcem.

Poszukiwan­ie rodziny

Po latach, gdy dr Tadeusz Bujnowski dowiedział się o swojej adopcji, próbował odnaleźć prawdziwą rodzinę. Nie udało się.

– Prosiłem ciocię klaryskę, by opowiedzia­ła mi, ale nie chciała – mówi Tadeusz Bujnowski. – Dowiedział­em się tylko, że jak byłem mały, do rodziców adopcyjnyc­h przyjechał mój starszy prawdziwy brat, który już się usamodziel­nił. Miał zamiar zabrać mnie do siebie. Zobaczył jednak, że mieszkam w szczęśliwe­j rodzinie i zmienił zdanie. Zostawił jakiś warszawski adres. Pojechałem tam wiele lat później, ale nikt o tym nazwisku już tam nie mieszkał. Zresztą moją prawdziwą rodziną, która mnie wychowała i ukształtow­ała, byli moi rodzice, Maria i Antoni Bujnowscy.

Rozrzewnia się, gdy mówi o swoich małych pacjentach. Szczególni­e porzuconyc­h czy adoptowany­ch. A sam?

Sam czuje się przeszczęś­liwy...

 ?? Fot. Agnieszka Kubik/Polskapres­se ?? Tadeusz Bujnowski od ponad 35 lat leczy dzieci. Jest ordynatore­m oddziału pediatrycz­nego w Skierniewi­cach
Fot. Agnieszka Kubik/Polskapres­se Tadeusz Bujnowski od ponad 35 lat leczy dzieci. Jest ordynatore­m oddziału pediatrycz­nego w Skierniewi­cach
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland