Mogła zapobiec tej śmierci
wsze opiekowałam się ojcem – szlochała na przesłuchaniu kobieta.
Podczas posiedzenia sądu w sprawie tymczasowego aresztowania Elżbieta J. powiedziała tylko tyle:
– Nie zdawałam sobie sprawy, że coś takiego się stanie. A sama nie wytrzymałam psychicznie. Wyjazd do Sopotu planowałam wcześniej, bo chciałam po prostu odpocząć. To prawda, że nie powiedziałam córce, która mieszka w Krakowie, że wyjeżdżam na dłużej, bo nie chciałam jej niepokoić. A zostawiłam na tak długo ojca, bo w mojej ocenie dawał sobie radę – musiał mieć tylko naszykowane jedzenie. A teraz błagam, żeby nie wsadzać mnie do aresztu... Później już konsekwentnie milczała. W pierwszej wersji prokuratura postawiła kobiecie zarzut pozostawienia ojca bez opieki, ale w rezultacie oskarżyła Elżbietę J. o zabójstwo ze skutkiem ewentualnym. Zdaniem oskarżyciela, na córce Kazimierza G. ciążył szczególny prawny obowiązek zapewnienia mu opieki i bez wielkiego trudu mogła zapobiec jego śmierci. Na przykład poprzez powiadomienie innej osoby lub instytucji o pozostawieniu go samego w mieszkaniu. W szczególności mogła o swoim wyjeździe powiadomić córkę, która miała zapasowe klucze do mieszkania i bez problemu mogła zaopiekować się dziadkiem.
Zdaniem prokuratury Elżbieta J. miała świadomość doprowadzenia do śmierci człowieka. Znała – co sama wyjaśniała w śledztwie – chorobę swojego ojca i wiedziała, że wymaga stałej opieki. Wtej sytuacji wyjazd na 16 dni świadczy o tym, że godziła się na tak drastyczne skutki swojego postępowania – musiała mieć świadomość, że szanse na przeżycie przez tak długi czas w takim stanie chorobowym, w jakim znajdował się jej ojciec, są znikome.
„Mało tego, gdy kilka dni przed jej powrotem do Bochni zadzwoniła córka, szybko ucięła rozmowę na temat swojego ojca. Nie poprosiła córki, żeby przyjechała jak najszybciej do dziadka. A takie zachowanie świadczy o całkowitej obojętności Elżbiety J. wobec uświadomienia sobie możliwości śmierci ojca. Wymowne jest też jej zachowanie po śmierci Kazimierza G. – wyjechała i nie zajęła się nawet pogrzebem” – napisał w uzasadnieniu aktu oskarżenia prokurator Tomasz Gurdak z Prokuratury Rejonowej w Bochni.
Spontaniczny wyjazd
w desperacji
Na pierwszej rozprawie oskarżona nie przyznała się do zarzucanych jej czynów. Szlocha, gdy sąd odczytuje jej wyjaśnienia ze śledztwa.
– Podtrzymuję swoje wyjaśnienia z tym zastrzeżeniem, że nie jest prawdą, bym, wyjeżdżając do Sopotu, miała już wykupiony bilet powrotny. Nie mam pojęcia, skąd się wzięło takie sformułowanie w tym protokole. Bilet powrotny kupiłam dopiero na dworcu w Sopocie. – Czy ma pani ten bilet? – pyta sąd. – Nie, bo nigdy nie trzymam starych biletów. Jak już kończę podróż, to je wyrzucam.
– Nie pokazywała pani tego biletu prokuratorowi?
– Nie, nie pokazywałam, bo go nie miałam.
Oskarżona zaprzecza też, że znacznie wcześniej planowała swój wyjazd.
– To było spontaniczne. Jeszcze raz chciałam zaakcentować, że ten wyjazd był aktem desperacji, bo byłam u kresu wytrzymałości psychicznej. Nawet myślałam, proszę wysokiego sądu, o popełnieniu samobójstwa, chciałam się rzucić pod pociąg – płacze Elżbieta J.
– Ja przecież nawet nie miałam środków finansowych, żeby tak długo utrzymywać się w tym Sopocie. Żeby zapewnić sobie jako taką egzystencję, zbierałam tam butelki po piwie. W ogóle nie myślałam, kiedy wrócę, bo byłam w złym stanie psychicznym. Ale przyznaję, że taką graniczną datą był 17 marca, bo tego dnia miałam umówioną ważną wizytę u lekarza.
Po dziewięciu miesiącach aresztu sąd zastosował wobec oskarżonej dozór policyjny. Od tego momentu będzie już odpowiadać z wolnej stopy.
Za tydzień: – Dziadek powinien być umieszczony w Zakładzie Opieki Leczniczej i wyszukałam mamie adresy takich placówek koło Bochni. Ale na miejsce należało czekać przynajmniej pół roku – zeznała w sądzie córka oskarżonej.