I co dalej z emerytami?
Viktor Orbán w Polsce Mężczyzna zmodyfikowany?
Przed kilkunastu laty na łamach prasy toczyła się dyskusja o losach emerytów – w przyszłości. Obecnie taka dyskusja toczy się również. Jej przebieg można streścić bardzo krótko. Przewiduje się, że w perspektywie kilku – kilkudziesięciu lat liczba pracujących, których składki są źródłem finansowania emerytur, będzie tak mała (brak ludzi do pracy, względy demograficzne), że składki te nie wystarczą z uwagi na zbyt dużą liczbę emerytów (rencistów). Taki punkt widzenia jest reprezentowany przez przedstawicieli pracodawców. Czy jest możliwy inny konsensus oprócz wymienionego opierającego się na przepływie pieniądza? Wydaje się, że tak.
Należy postawić pytanie następujące: czy zmniejszająca się z – biegiem lat – liczba pracujących, wytwarzających przede wszystkim dobra materialne takie jak żywność, ubranie, będzie zdolna wypracować tyle tych dóbr, że wystarczy dla płacących składki i je pobierających? Przede wszystkim trzeba koniecznie stwierdzić, że obecnie ilości wytwarzanych dóbr materialnych nie są prostą funkcją liczby zatrudnionych składkowiczów. Dlaczego? Otóż dlatego, że każdy ( prawie każdy) składkowicz użytkuje nie tylko energię własną, lecz korzysta z zewnętrznych źródeł energii: elektryczności, gazu, węgla, ropy, wody, światła i powietrza.
Przykład: jeszcze nie tak dawno rolnik – wytwórca najważniejszego dobra – miał do pracy albo tylko własne ręce, albo pomagał mu w tym jeden koń. Obecnie, wyjeżdżając na pole, korzysta z ciągnika o mocy 30 – 50 kM (koni mechanicznych), co jest ekwiwalentem pracy kilkuset ludzi. Tak dzieje się zresztą we wszystkich działach gospodarki, transporcie, budownictwie itd.
Ilość zużywanej energii w postaci węgla, ropy, wody, wiatru itd. można przeliczyć na liczbę ludzi pracujących. Okaże się, że na jednego emeryta nie „pracuje” 3 – 5 osób, lecz... setki. Poza tym społeczeństwa dysponują dużą liczbą osób zatrudnionych niecelowo, niepotrzebnie i nieekonomicznie. Przykładowo: w Polsce w policji pracuje ok. 100 tys. osób, ale 200 tys. (300 tys.?) jest zatrudnionych jako ochroniarze. Każda lub prawie każda panienka chce być modelką lub śpiewaczką wykonującą śpiewokrzyk (krzykośpiew?), a młody mężczyzna uważa, że najlepiej, jak zostanie sportowcem. Pewną trudność może stanowić przekazywanie dóbr do rąk ludzi potrzebujących, emerytów. Nie wydaje się, aby można było to uczynić na bazie obowiązujących obecnie relacji ekonomicznych przy zastosowaniu pieniądza w obecnym kształcie i funkcji. Jest kilka „wynalazków” z czasów starożytnych, które w obecnym zastosowaniu dają ujemny skutek. Tutaj można zaliczyć pieniądze – od 3 tys. lat w użytku i wiele zdań ze starożytnego prawa rzymskiego (np. że nie można usprawiedliwiać się nieznajomością prawa).
Zatem głębokie zmiany, często formalne, spowodują, że przyszłym emerytom nie powinno być gorzej niż obecnym, a może i lepiej.
Do tej pory bulwersuje mnie to, co pisała prasa i co wygadywali w TV politycy i dziennikarze na temat wizyty premiera Węgier w Polsce. Mam wrażenie, że przyszło mi żyć w kraju, gdzie elity rządzące zatraciły nie tylko poczucie realizmu, ale i instynkt samozachowawczy.
Takiego chamstwa i inwektyw wobec przywódcy jedynego prawdziwie nam przyjaznego kraju mogli się dopuścić jedynie ludzie po komunistycznej lobotomii. Odwiedzający nasz kraj premier Węgier za swoje kontakty z Rosją i Putinem został potraktowany jak niegrzeczny chłopiec i – według jednych – został wytargany za uszy, inni przeczołgali go jak rekruta, a sam pan były premier J. Vincent-Rostowski stwierdził, że Viktor Orbán został... przywołany do porządku. Słuchając tego bełkotu, wprost wierzyć się nie chce, że w ten sposób odnosić się można do przyjaznego nam przywódcy europejskiego kraju.
Polityka Węgier wobec Rosji jest ich wewnętrzną sprawą i tylko Unia Europejska może mieć do postępowania Węgier takie czy inne uwagi. My mamy swoich błędów po same uszy, więc patrzmy na swoje zabagnione podwórko. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Ciekawe, co Węgrzy powiedzą, gdy premier Polski pojawi się w ich kraju? Czas najwyższy zmienić te nasze elity, bo lobotomia, jakiej dokonali na nich komuniści, jest zabiegiem nieodwracalnym, więc w tym składzie nie ma szans na poprawę sytuacji w naszym kraju.
Chciałbym napisać kilka uwag na temat poruszony w listach „O godność mężczyzny” i „Nic dziwnego”. Zamie- rzam to przedstawić z innej strony. Od mężczyzny, a właściwie od męża, wymaga się, by na równi z kobietą (żoną) sprzątał, gotował, prał i niańczył dzieci. I kiedy mamy już taki ideał, pada pytanie: Gdzie ci mężczyźni? Z doświadczenia wiem, że kobiety gardzą takimi mężczyznami i marzy im się właśnie prawdziwy mężczyzna, który jest przede wszystkim ich obrońcą i całej rodziny. Żal mi się zrobiło człowieka, który płakał po tym, jak mu komornik zabrał ciągnik za długi sąsiada, a zarazem wstyd jako mężczyzny. W USA czy Australii farmer natychmiast zastrzeliłby takiego drania i miałby do tego pełne prawo. I to byłby uczynek godny prawdziwego mężczyzny. A takich drani mamy pełno.
Są sędziowie, którzy wsadzają do więzienia człowieka za kradzież batona wartego 90 groszy, a wypuszczają bandytów. Są prokuratorzy, którzy ignorując oczywiste dowody, doprowadzają do skazania na wieloletnie więzienie niewinnych ludzi, policjanci postępujący jak bandyci lub nieudolnie jak skończone ofermy, wspomniani komornicy, pracownicy pomocy społecznej odbierający matkom dzieci z powodu ubóstwa, urzędnicy skarbowi czy izby celnej doprowadzający firmy do upadku, bankowcy, windykatorzy i czyściciele kamienic. Wszystkich ich łączy jedno: pełniony urząd zapewnia im bezkarność. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że ludzie, którzy z racji wykonywanego urzędu mają działać tylko zgodnie z przepisami, idiocieją i nie widzą nic poza przepisami.
Często, kiedy dowiadujemy się o bulwersujących sprawach podobnych do wspomnianych wyżej, sprawcy takiego zdarzenia twierdzą, że nie mają sobie nic do zarzucenia, bo działali zgodnie z prawem, kierując się logiką, jaką tłumaczyli się zbrodniarze wojenni, że wykonywali tylko rozkazy. Obawiamy się żywności genetycznie zmodyfikowanej, a tu mamy do czynienia ze znacznie groźniejszą modyfikacją genetyczną ludzi, których można nazwać homo urzędnikus. Pozostali ludzie skrzywdzeni przez tych homo urzędnikus nie mogą postąpić jak prawdziwi mężczyźni i pozostaje im tylko płakać, bo odwoływanie się do kolejnego urzędnikusa nic nie da.
Dopiero nagłośnienie sprawy na całą Polskę odniosło jakiś skutek i przy okazji wyszły na jaw inne sprawy tego komornika. Biorąc pod uwagę, jak mężczyzna ma się zachować w podobnych sytuacjach oraz wymagania środowisk feministycznych, można powiedzieć, że dąży się do mężczyzny zmodyfikowanego genetycznie, którego można nazwać homo genderis.
Skoro poruszam temat ludzi zmodyfikowanych genetycznie, tytułem dygresji chciałem podzielić się refleksją na temat dzieci rodzących się z rażącą wadą genetyczną. Rodzice tych dzieci wydają majątki na ich leczenie, dzieci te po dorośnięciu rodzą kolejne pokolenia mogące mieć wady genetyczne. Tymczasem inni rodzice poruszą niebo i ziemię, aby pozbyć się dziecka, którego nie chcą. Można odnieść wrażenie, że dziecko jest przedmiotem kaprysu. Kiedy się go pragnie, to wszystko się robi, aby ono się urodziło. A gdy się go nie chce, robi się wszystko, aby go nie było, choćby to miał być potencjalny geniusz. Wyrzucenie zwierzęcia, które się znudziło, budzi wielkie oburzenie, a tu mamy normalkę.
Jestem zachwycony tekstem pana Stanisława Cioska w ANGORZE-PERYSKOPIE nr 10 pt. „Panie ambasadorze, czy będzie wojna?”. Na temat tego, co dzieje się na Ukrainie, jest to najmądrzejsza wypowiedź, jaką od początku tego konfliktu udało mi się usłyszeć czy przeczytać.
Wielka szkoda, że taki znawca tematu, polityk, dyplomata jest w cieniu. To przecież człowiek, który byłby idealnym kandydatem na ministra spraw zagranicznych, premiera czy prezydenta. A tak mamy, co mamy.
A ludzi wybitnych, mądrych, mamy w kraju niemało. Czyta się ich artykuły, felietony, ale widocznie ich mądrość podpowiada im, że lepiej pozostawać w cieniu.
W tymże numerze PERYSKOPU przeczytałem list pt. „Polska w przelocie” podpisany GWT. Autor pisze: „Wystarczy odłożyć szabelkę i siąść przy stole (żadnym Okrągłym, bo uraz) i dogadać się z Ruskimi. Innej drogi nie ma”.
Pan Michał Fiszer (były pilot wojskowy) w ANGORZE nr 7 stwierdza, że oderwanie przemysłowych okręgów wschodniej Ukrainy w wyniku długotrwałego konfliktu na wyniszczenie może w pewnej perspektywie czasowej oznaczać upadek niepodległej Ukrainy. Rosja to mocarstwo atomowe, a nikt nie chce ryzykować światowego konfliktu jądrowego. Dlatego Ukraina w końcu polegnie.
Trzeba naprawdę się bać. Mamy wysłać „instruktorów” na Ukrainę, żeby przeszkolić podoficerów tamtej armii. Na czym mamy ich szkolić, na jakim nowoczesnym sprzęcie? A jak wpadnie ten sprzęt w niepowołane ręce? Armia ukraińska a NATO to dwa różne światy. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Chciałbym być choć trochę optymistą, ale rozum i logika mi nie pozwalają.