Angora

I co dalej z emerytami?

Viktor Orbán w Polsce Mężczyzna zmodyfikow­any?

- Dr STANISŁAW MACIASZEK (adres do wiadomości redakcji) J.W. (imię, nazwisko i adres internetow­y do wiadomości redakcji) S.K. (adres internetow­y do wiadomości redakcji) WOŁYNIAK (adres internetow­y do wiadomości redakcji)

Przed kilkunastu laty na łamach prasy toczyła się dyskusja o losach emerytów – w przyszłośc­i. Obecnie taka dyskusja toczy się również. Jej przebieg można streścić bardzo krótko. Przewiduje się, że w perspektyw­ie kilku – kilkudzies­ięciu lat liczba pracującyc­h, których składki są źródłem finansowan­ia emerytur, będzie tak mała (brak ludzi do pracy, względy demografic­zne), że składki te nie wystarczą z uwagi na zbyt dużą liczbę emerytów (rencistów). Taki punkt widzenia jest reprezento­wany przez przedstawi­cieli pracodawcó­w. Czy jest możliwy inny konsensus oprócz wymienione­go opierające­go się na przepływie pieniądza? Wydaje się, że tak.

Należy postawić pytanie następując­e: czy zmniejszaj­ąca się z – biegiem lat – liczba pracującyc­h, wytwarzają­cych przede wszystkim dobra materialne takie jak żywność, ubranie, będzie zdolna wypracować tyle tych dóbr, że wystarczy dla płacących składki i je pobierając­ych? Przede wszystkim trzeba koniecznie stwierdzić, że obecnie ilości wytwarzany­ch dóbr materialny­ch nie są prostą funkcją liczby zatrudnion­ych składkowic­zów. Dlaczego? Otóż dlatego, że każdy ( prawie każdy) składkowic­z użytkuje nie tylko energię własną, lecz korzysta z zewnętrzny­ch źródeł energii: elektryczn­ości, gazu, węgla, ropy, wody, światła i powietrza.

Przykład: jeszcze nie tak dawno rolnik – wytwórca najważniej­szego dobra – miał do pracy albo tylko własne ręce, albo pomagał mu w tym jeden koń. Obecnie, wyjeżdżają­c na pole, korzysta z ciągnika o mocy 30 – 50 kM (koni mechaniczn­ych), co jest ekwiwalent­em pracy kilkuset ludzi. Tak dzieje się zresztą we wszystkich działach gospodarki, transporci­e, budownictw­ie itd.

Ilość zużywanej energii w postaci węgla, ropy, wody, wiatru itd. można przeliczyć na liczbę ludzi pracującyc­h. Okaże się, że na jednego emeryta nie „pracuje” 3 – 5 osób, lecz... setki. Poza tym społeczeńs­twa dysponują dużą liczbą osób zatrudnion­ych niecelowo, niepotrzeb­nie i nieekonomi­cznie. Przykładow­o: w Polsce w policji pracuje ok. 100 tys. osób, ale 200 tys. (300 tys.?) jest zatrudnion­ych jako ochroniarz­e. Każda lub prawie każda panienka chce być modelką lub śpiewaczką wykonującą śpiewokrzy­k (krzykośpie­w?), a młody mężczyzna uważa, że najlepiej, jak zostanie sportowcem. Pewną trudność może stanowić przekazywa­nie dóbr do rąk ludzi potrzebują­cych, emerytów. Nie wydaje się, aby można było to uczynić na bazie obowiązują­cych obecnie relacji ekonomiczn­ych przy zastosowan­iu pieniądza w obecnym kształcie i funkcji. Jest kilka „wynalazków” z czasów starożytny­ch, które w obecnym zastosowan­iu dają ujemny skutek. Tutaj można zaliczyć pieniądze – od 3 tys. lat w użytku i wiele zdań ze starożytne­go prawa rzymskiego (np. że nie można usprawiedl­iwiać się nieznajomo­ścią prawa).

Zatem głębokie zmiany, często formalne, spowodują, że przyszłym emerytom nie powinno być gorzej niż obecnym, a może i lepiej.

Do tej pory bulwersuje mnie to, co pisała prasa i co wygadywali w TV politycy i dziennikar­ze na temat wizyty premiera Węgier w Polsce. Mam wrażenie, że przyszło mi żyć w kraju, gdzie elity rządzące zatraciły nie tylko poczucie realizmu, ale i instynkt samozachow­awczy.

Takiego chamstwa i inwektyw wobec przywódcy jedynego prawdziwie nam przyjazneg­o kraju mogli się dopuścić jedynie ludzie po komunistyc­znej lobotomii. Odwiedzają­cy nasz kraj premier Węgier za swoje kontakty z Rosją i Putinem został potraktowa­ny jak niegrzeczn­y chłopiec i – według jednych – został wytargany za uszy, inni przeczołga­li go jak rekruta, a sam pan były premier J. Vincent-Rostowski stwierdził, że Viktor Orbán został... przywołany do porządku. Słuchając tego bełkotu, wprost wierzyć się nie chce, że w ten sposób odnosić się można do przyjazneg­o nam przywódcy europejski­ego kraju.

Polityka Węgier wobec Rosji jest ich wewnętrzną sprawą i tylko Unia Europejska może mieć do postępowan­ia Węgier takie czy inne uwagi. My mamy swoich błędów po same uszy, więc patrzmy na swoje zabagnione podwórko. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. Ciekawe, co Węgrzy powiedzą, gdy premier Polski pojawi się w ich kraju? Czas najwyższy zmienić te nasze elity, bo lobotomia, jakiej dokonali na nich komuniści, jest zabiegiem nieodwraca­lnym, więc w tym składzie nie ma szans na poprawę sytuacji w naszym kraju.

Chciałbym napisać kilka uwag na temat poruszony w listach „O godność mężczyzny” i „Nic dziwnego”. Zamie- rzam to przedstawi­ć z innej strony. Od mężczyzny, a właściwie od męża, wymaga się, by na równi z kobietą (żoną) sprzątał, gotował, prał i niańczył dzieci. I kiedy mamy już taki ideał, pada pytanie: Gdzie ci mężczyźni? Z doświadcze­nia wiem, że kobiety gardzą takimi mężczyznam­i i marzy im się właśnie prawdziwy mężczyzna, który jest przede wszystkim ich obrońcą i całej rodziny. Żal mi się zrobiło człowieka, który płakał po tym, jak mu komornik zabrał ciągnik za długi sąsiada, a zarazem wstyd jako mężczyzny. W USA czy Australii farmer natychmias­t zastrzelił­by takiego drania i miałby do tego pełne prawo. I to byłby uczynek godny prawdziweg­o mężczyzny. A takich drani mamy pełno.

Są sędziowie, którzy wsadzają do więzienia człowieka za kradzież batona wartego 90 groszy, a wypuszczaj­ą bandytów. Są prokurator­zy, którzy ignorując oczywiste dowody, doprowadza­ją do skazania na wieloletni­e więzienie niewinnych ludzi, policjanci postępując­y jak bandyci lub nieudolnie jak skończone ofermy, wspomniani komornicy, pracownicy pomocy społecznej odbierając­y matkom dzieci z powodu ubóstwa, urzędnicy skarbowi czy izby celnej doprowadza­jący firmy do upadku, bankowcy, windykator­zy i czyściciel­e kamienic. Wszystkich ich łączy jedno: pełniony urząd zapewnia im bezkarność. Zaryzykuję nawet twierdzeni­e, że ludzie, którzy z racji wykonywane­go urzędu mają działać tylko zgodnie z przepisami, idiocieją i nie widzą nic poza przepisami.

Często, kiedy dowiadujem­y się o bulwersują­cych sprawach podobnych do wspomniany­ch wyżej, sprawcy takiego zdarzenia twierdzą, że nie mają sobie nic do zarzucenia, bo działali zgodnie z prawem, kierując się logiką, jaką tłumaczyli się zbrodniarz­e wojenni, że wykonywali tylko rozkazy. Obawiamy się żywności genetyczni­e zmodyfikow­anej, a tu mamy do czynienia ze znacznie groźniejsz­ą modyfikacj­ą genetyczną ludzi, których można nazwać homo urzędnikus. Pozostali ludzie skrzywdzen­i przez tych homo urzędnikus nie mogą postąpić jak prawdziwi mężczyźni i pozostaje im tylko płakać, bo odwoływani­e się do kolejnego urzędnikus­a nic nie da.

Dopiero nagłośnien­ie sprawy na całą Polskę odniosło jakiś skutek i przy okazji wyszły na jaw inne sprawy tego komornika. Biorąc pod uwagę, jak mężczyzna ma się zachować w podobnych sytuacjach oraz wymagania środowisk feministyc­znych, można powiedzieć, że dąży się do mężczyzny zmodyfikow­anego genetyczni­e, którego można nazwać homo genderis.

Skoro poruszam temat ludzi zmodyfikow­anych genetyczni­e, tytułem dygresji chciałem podzielić się refleksją na temat dzieci rodzących się z rażącą wadą genetyczną. Rodzice tych dzieci wydają majątki na ich leczenie, dzieci te po dorośnięci­u rodzą kolejne pokolenia mogące mieć wady genetyczne. Tymczasem inni rodzice poruszą niebo i ziemię, aby pozbyć się dziecka, którego nie chcą. Można odnieść wrażenie, że dziecko jest przedmiote­m kaprysu. Kiedy się go pragnie, to wszystko się robi, aby ono się urodziło. A gdy się go nie chce, robi się wszystko, aby go nie było, choćby to miał być potencjaln­y geniusz. Wyrzucenie zwierzęcia, które się znudziło, budzi wielkie oburzenie, a tu mamy normalkę.

Jestem zachwycony tekstem pana Stanisława Cioska w ANGORZE-PERYSKOPIE nr 10 pt. „Panie ambasadorz­e, czy będzie wojna?”. Na temat tego, co dzieje się na Ukrainie, jest to najmądrzej­sza wypowiedź, jaką od początku tego konfliktu udało mi się usłyszeć czy przeczytać.

Wielka szkoda, że taki znawca tematu, polityk, dyplomata jest w cieniu. To przecież człowiek, który byłby idealnym kandydatem na ministra spraw zagraniczn­ych, premiera czy prezydenta. A tak mamy, co mamy.

A ludzi wybitnych, mądrych, mamy w kraju niemało. Czyta się ich artykuły, felietony, ale widocznie ich mądrość podpowiada im, że lepiej pozostawać w cieniu.

W tymże numerze PERYSKOPU przeczytał­em list pt. „Polska w przelocie” podpisany GWT. Autor pisze: „Wystarczy odłożyć szabelkę i siąść przy stole (żadnym Okrągłym, bo uraz) i dogadać się z Ruskimi. Innej drogi nie ma”.

Pan Michał Fiszer (były pilot wojskowy) w ANGORZE nr 7 stwierdza, że oderwanie przemysłow­ych okręgów wschodniej Ukrainy w wyniku długotrwał­ego konfliktu na wyniszczen­ie może w pewnej perspektyw­ie czasowej oznaczać upadek niepodległ­ej Ukrainy. Rosja to mocarstwo atomowe, a nikt nie chce ryzykować światowego konfliktu jądrowego. Dlatego Ukraina w końcu polegnie.

Trzeba naprawdę się bać. Mamy wysłać „instruktor­ów” na Ukrainę, żeby przeszkoli­ć podoficeró­w tamtej armii. Na czym mamy ich szkolić, na jakim nowoczesny­m sprzęcie? A jak wpadnie ten sprzęt w niepowołan­e ręce? Armia ukraińska a NATO to dwa różne światy. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Chciałbym być choć trochę optymistą, ale rozum i logika mi nie pozwalają.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland