Podchmieleni ochroniarze Obamy USA
Owiana legendami Tajna Służba Stanów Zjednoczonych znów ma kłopoty. Dwóch wysokiej rangi agentów podejrzanych jest o to, że mocno podchmieleni wjechali służbowym samochodem w barierkę przy Białym Domu. To kolejny z niekończącej się serii skandali wokół elitarnej Secret Service.
Zadaniem tej agencji federalnej jest m.in. ochrona prezydenta, jego rodziny, czołowych dygnitarzy kraju oraz zagranicznych gości składających wizytę w USA. Funkcjonariusze Secret Service długo uważani byli za bohaterów narodowych, mężnie narażających życie dla kraju i prezydenta. Charakterystyczne postacie dzielnych ludzi z Secret Service w garniturach, okularach przeciwsłonecznych i niemalże „resortowych” kapeluszach można oglądać w wielu hollywoodzkich filmach. Niestety, coraz więcej faktów świadczy o tym, że nie są to herosi bez skazy.
Jak napisał dziennik „ The Washington Post”, 4 marca wieczorem w jednym ze stołecznych barów funkcjonariusze Tajnej Służby urządzili pożegnalne przyjęcie dla Edwina Donovana, odchodzącego na emeryturę rzecznika tej agencji. W tym samym czasie w pobliżu Białego Domu znaleziono podejrzany pakunek. Zgodnie z procedurą pełniący służbę agenci zabezpieczyli teren taśmami i barierkami. Z baru wyszli uczestniczący w imprezie dwaj czołowi funkcjonariusze Secret Service – Mark Connolly, zastępca dowódcy bezpośredniej ochrony prezydenta, oraz George Ogilvie, szef waszyngtońskiego biura agencji. Wsiedli do służbowego samochodu, włączyli lampę ostrzegawczą, tzw. koguta, i pojechali do Białego Domu. Istnieją podejrzenia, że obaj byli wtedy na służbie. „Picie w pracy nie jest dobre dla zatrudnionych w McDonaldzie i z pewnością nie jest dobre dla agentów Secret Service”, oburzał się potem kongresmen Jason Chaffetz, który stoi na czele podkomisji kontrolującej tę agencję. W każdym razie obaj funkcjonariusze pokazali swoje identyfikatory i dzięki temu przejechali przez punkt kontroli bezpieczeństwa. Potem przerwali taśmę zabezpieczającą i około 22.30 uderzyli autem w barierkę. Pełniący służbę oficerowie zamierzali ich aresztować i przeprowadzić test trzeźwości, ale prze- łożony polecił, aby odesłali obu winowajców do domu.
Weterani Secret Service podkreślali później, że funkcjonariusze przeszkodzili w toczącym się dochodzeniu. Gdy spowodowali zamieszanie, nie było jeszcze wiadomo, czy podejrzany pakunek jest niebezpieczny. Sprawa uznawana jest za poważną. Jeśli osoba cywilna przedrze się przez bariery bezpieczeństwa wokół rezydencji prezydenta, ochrona ma prawo spuścić na nią psy lub wymierzyć w intruza naładowaną broń.
Secret Service próbowała zatuszować najnowszą wpadkę, ale kilku oburzonych świadków poinformowało o zajściu polityków i media. Nie udało się uniknąć skandalu. O kompromitującym incydencie powiadomiony został Barack Obama. Dyrektor Tajnej Służby Joseph Clancy złożył wniosek, aby śledztwo w tej sprawie przeprowadził inspektor ge- neralny Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych. Clancy uznał, że obaj agenci zajmują zbyt wysokie stanowiska, aby wewnętrzne śledztwo Secret Service mogło wszystko wyjaśnić. Prezydent wyraził zgodę na tę procedurę. Mark Conolly i George Ogilvie zostali skierowani do innych zadań, według oficjalnego komunikatu niezwiązanych z pracą operacyjną ani z dowodzeniem.
To tylko jeden z licznych skandali, jakie w ostatnich latach wstrząsnęły legendarną służbą. Coraz trudniej oprzeć się wrażeniu, iż Secret Service to dobrany zespół niefrasobliwych amatorów mocnych trunków i wdzięków niewieścich. W lutym 2013 po serii kompromitacji i afer podał się do dymisji dyrektor agencji Mark Sullivan. Musiał odejść po tym, gdy okazało się, że funkcjonariusze Secret Service przygotowujący międzynarodową konferencję z udziałem Obamy w kolumbijskim mieście Cartagena zabawiali się z miejscowymi córami Koryntu. Na domiar złego wywołali awanturę, ponieważ nie byli skłonni do płacenia. Oszukane dziewczyny dobijały się do drzwi pokoi hotelowych, hałasowały na korytarzach. Dziewięciu najbardziej zabawowych pracowników agencji musiało odejść ze służby. Wcześniej oskarżano jurnych ochroniarzy prezydenta USA o to, że byli stałymi bywalcami baru ze striptizem w Salwadorze.
Następczynią Sullivana została Julia Pierson. Oczekiwano, że kobieta poskromi rozpieranych przez męski animusz agentów i nakłoni ich do rozsądku. Ale te nadzieje rozwiały się jak dym. Doszło do wydarzeń, które mogły zagrozić życiu i zdrowiu przywódcy Stanów Zjednoczonych. 19 wrze-