Z głębi teatralnego klanu
reprezentantki tego niezwykłego odrzańskiego teatralnego klanu.
W międzyczasie Maria Pipkowa – Wawrzynkowa – Daniewska (bo również pod tym nazwiskiem występowała na scenie), czyli matka Krystyny i babka Kingi, związała się w latach 60. z młodym tancerzem Januszem Łaznowskim. Po pierwszych latach występów na scenie osiągnął upragniony poziom solisty i prawie przez 30 lat swym talentem, pasją i pracowitością wiernie służył sztuce baletowej Wrocławia.
Poprzez wieloletni, trwały i szanowany związek z Pipkową i jej klanem Janusz stał się postacią cenioną, lubianą, dostrzeganą jako artysta nie tylko utalentowany, ale inteligentny, oczytany, mądry i przyjacielski. Początkowo tańczył zadania zespołowe i małe rólki. Między innymi był Kotem w Pinokiu, werblistą w Coppelii, Assenem w Pieśni o tęsknocie, Mysim Królem w Dziadku do orzechów, Koniem w Oczarowaniu, Grajkiem w Harnasiach, drużbą w Weselu w Ojcowie, przyjacielem Feba w Dzwonniku z Notre-Dame, gladiatorem w Spartakusie, Hiszpanem w Kopciuszku. Z czasem zatańczył większe role, takie
nad- jak: Nuralli w Fontannie Bachczysaraju, Mercutio w Romeo i Julii, Hilarion w Gizelle, Eros w Miłości Orfeusza, Arlekin w Mandragorze i tytułowy Peer Gynt.
Jako tancerz charakterystyczny, o drobnej posturze, wyróżniał się sprawnością ruchową, temperamentem, dobrym opanowaniem różnych technik tańca i kreatywnością odtwarzanych postaci. Stworzył wspaniałą rolę Ucznia w prapremierze Rzeźb Mistrza Piotra w choreografii Teresy Kujawy. Podczas Jeziora łabędziego lubiłem patrzyć, jak tańczył rolę Błazna. Zwłaszcza w finale III aktu, gdzie choreograf Stanisław Miszczyk ułożył trefnisiowi wielką scenę rozpaczy po nieszczęściu, jakie spotkało Księcia. Łaznowski w tej roli przechodził samego siebie.
Kiedy wróciłem do Wrocławia, w roku 1980 byłem świadkiem, jak Janusz, działając w podziemiu, zorganizował koncert dla strajkujących robotników w zajezdni tramwajowej przy ul. Grabiszyńskiej. Na jego konspiracyjne wezwanie stawili się najlepsi śpiewacy, tancerze i muzycy Opery z Robertem Satanowskim jako dyrygentem i Wojciechem Dzieduszyńskim w roli prowadzącego.
Podczas mojej trzeciej kadencji we Wrocławiu (1989 – 1991) Janusz Łaznowski już nie tańczył. Był działaczem „Solidarności” Regionu Dolny Śląsk. Ówczesny szef kultury Wrocławia Paweł Skrzywanek opowiadał mi, jak ważną rolę odegrała mediacja Łaznowskiego w sporze Ewy Michnik ze strajkującym zespołem Opery.
Nie znam drugiego przykładu artysty (zwłaszcza baletu), który tkwiąc tak głęboko w swej sztuce, klanie teatralnym (później ożenił się również z tancerką) i we własnym środowisku, dokonał tak dalekiej i dogłębnej metamorfozy. Swą osobowością, charyzmą, wiedzą i kulturą osobistą po latach służby sztuce zdobył zaufanie, szacunek i akceptację środowiska robotniczego w niełatwych czasach przełomu. Został wybitnym związkowcem, przewodniczącym Regionu aż przez trzy kadencje w latach 1998 – 2010, a następnie członkiem Komisji Krajowej i jej prezydium.
Niechaj tym wszystkim się zajmą historycy. Mnie pozostaje rzewne wspomnienie o niezwykłym artyście, który 11 marca 2015 r. opuścił nas po długiej chorobie. Ludzie teatru, a szczególnie publiczność, powinni być z niego dumni. Zwłaszcza we Wrocławiu.