Danse macabre
Niektóre media używają innego niż tytułowy średniowieczny terminu – mianowicie nekrolans. To zbitka słów nekro – martwy i lans – oznaczający promowanie się, zwracanie na siebie uwagi. Nekrolanserzy to głównie polscy politycy, których wyobraźnia niezmiennie zwraca się ku nieżyjącym i pobojowiskom. To także dyżurni komentatorzy, którzy bez ustanku wypełniają ekrany telewizorów i radiowy eter, paplając cokolwiek, co zwróci na nich uwagę. Zresztą wyłącznie po to są do tych stacji zapraszani.
Pożywką nekrolansu jest strach oraz świadomość nieuchronności polskiego losu. Przecież sroce spod ogona nie wypadliśmy! My jesteśmy skazani, by cierpieć! A nie cierpimy za byle co! Cierpimy za resztę narodów, choć z całą pewnością nikt tego od nas nie oczekuje, a tylko niewielu się co do naszej misji orientuje. W narodowej mentalności cierpienie nobilituje najbardziej i tylko ono nadaje sens naszym wielkim klęskom, drobnym porażkom i przyrodzonemu nieudacznictwu. Kilkadziesiąt lat pokoju, jaki po 1945 roku zafundowała nam historia, w wielu naszych rodakach wywołało poczucie absurdalnego rozczarowania. Nic żeśmy nie utracili, nasi żołnierze ginęli wyłącznie na nie naszych wojnach, nikt nas nie wziął pod but. Nic się nie działo! To stąd się wzięło gloryfikowanie przegranych i obracanie bezdyskusyjnych militarnych klęsk w dyskusyjne moralne zwycięstwa.
Ostatnie miesiące, w których jak barszcz zgęstniała atmosfera wskutek konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, a także nieustannej ekspansji terroru islamskiego, dowodzą, że stary, rdzennie polski etos martyrologiczny zostaje zmodernizowany nowymi formami wyrazu. Przypadkowy i nonsensowny zamach w Tunisie, w którym zginęło dwudziestu paru turystów, w tym troje naszych, stał się kulminacją, w której eksplodowała ukryta satysfakcja samosprawdzającej się przepowiedni o celowym męczeństwie polskiego narodu. O czym za chwilę...
Od początku wojny
w Donbasie słyszymy prognozy o eskalacji konfliktu na jakieś sąsiednie państwo – członka NATO. Może to będzie Łotwa, Litwa, a może Polska. Odgryzający się z Kremla Rosjanie drażnią nas opiniami, że – na przykład – w ciągu ledwie dwóch dni rosyjskie dywizje są w stanie osiągnąć Warszawę. Niemniej to żaden z naszych, ale bodaj Norweg czy Holender z NATO, potrak- tował te dowcipasy tak, jak na to zasługują. Odpowiedział Rosjanom: – Może i w ciągu dwóch dni w Warszawie będziecie, ale stamtąd już nie wrócicie. Nasi komentarzy taktownie milczeli, bo czyż polec z honorem nie jest naszym wyborem i celem?! Najgorliwszym wyznawcą narodowego samobójstwa stał się Zbigniew Bujak, niegdyś bohater związku zawodowego, dziś apostoł wojny, natarczywie apelujący, aby nie pękać i posłać na front do Donbasu polskie oddziały. Może znów na Wschodzie wykuje się braterstwo broni!
Dominującym timbrem polskiej antyfony męczeńskiej jest jednak strach, a raczej okazywanie jego lekceważenia. – Atak atomowy na Warszawę jest możliwy! – powtarzał w mediach dr Romuald Szeremietiew, były polityk, dziś uczony wojskowy. – Prezydent Federacji Rosyjskiej podpisał tajną instrukcję użycia sił nuklearnych także przeciwko państwom, które nie mają broni nuklearnej. Skoro Rosjanie przewidują takie użycie broni atomowej, to informuję, że u nas broni atomowej nie ma, więc dlaczego mamy wykluczać atomowy atak na stolicę Polski. Dr Szeremietiew zwykł potem dodawać, że Rosjanie mogą nas zaatakować jądrowo, przede wszystkim po to, żeby nas złamać. W domyśle, próżny trud, bo Polski złamać się nie da. Męczymy się za narody! A żeby pomóc chrześcijańskiemu ludowi utrzymać się w ryzach, dr Szeremietiew uzupełnia swą strategiczną prognozę: szwedzki Instytut Badań nad Pokojem twierdzi, że w pierwszych dniach wojny zginęłoby 10 mln Polaków. Dr. Szeremietiewowi wtóruje inny uczony doktor, Grzegorz Kostrzewa Zorbas: – Rosja może sięgnąć po broń nuklearną, jeżeli NATO będzie dalej próbowało zwiększać wojskową obecność w krajach bałtyckich.
Ale minorowe barwy widać też w komentarzach ludzi władzy. Generał Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, nie owija niczego w onuce: – Nie można wykluczyć konfliktu zbrojnego na terytorium Polski. Koziej zaznaczył wprawdzie, że to teoretyczna prognoza, ale jeśli miałaby się spełnić, to dopiero w ciągu dwóch lat. Z prostego, generalskiego komunikatu nie wynika jednak, czy to dobrze, czy źle. Konflikt zbrojny na terytorium Polski (z założenia przegrany!) to jednak coś, co wypełnia mit założycielski narodu wybranego, by cierpiał za innych… Tym bardziej że niby kto miałby walczyć w tym konflikcie, skoro – jak mówi Jarosław Kaczyński, guru opozycji – „armia polska jest w rozsypce”. Opozycja jak zwykle nie uzgadnia z nikim niczego, więc katolicki portal Fronda mocnym tytułem woła w nielogicznej ekstazie: „Wreszcie! Polscy żołnierze jadą na Ukrainę!”. I aby uzyskać niezbędne wsparcie duchowe, Fronda przywołuje zawczasu Litanię Narodu Polskiego: Nad Polską, Ojczyzną naszą, zmiłuj się, Panie/ Nad narodem męczenników, zmiłuj się, Panie. I dalej: Głos krwi męczenników naszych, usłysz, o Panie/ Głos krwi żołnierzy naszych, usłysz, o Panie. Co jednoznacznie nam uzmysławia, że męczennik i żołnierz to jeden i ten sam polski fach.
W atmosferze wyczekiwania
na nieuchronny akt martyrologii, który znów wyniesie Polskę ponad narody, nadeszła wiadomość z Tunisu. Kilku zdeterminowanych islamskich fanatyków, nie mogąc wejść do strzeżonego budynku tunezyjskiego parlamentu, ostrzelało co popadnie. Otworzyli ogień do autobusów z turystami, potem weszli do gmachu muzeum i zaczęli się chaotycznie ostrzeliwać. Poległo wielu ludzi, wielu zostało rannych. Obrazek, jaki codziennie towarzyszy arabskiej ulicy. Od Algierii do Jemenu. Nic nowego.
Nowością było jednak to, jak Polacy zareagowali na ten akt barbarzyństwa. Nikt nie pamięta już tonujących atmosferę wypowiedzi urzędników MSZ czy Kancelarii Prezydenta. Wszyscy pamiętają marszałka sejmu Radka Sikorskiego, który zachował się tak, jakby znów spadł samolot z urzędującym prezydentem i dodatkowo z ministrem spraw za- granicznych na pokładzie. Przejął rolę głównego informatora Polaków. Wszak wie, że informacja to władza. Z twarzą zawodowego nekrolansera, powstrzymując szloch, oznajmił coś, co było równie prawdziwe, jak jego wcześniejsze gadki o Putinie, który chciał z Tuskiem podzielić Ukrainę! Marszałek, z miną monarchy, zapowiedział żałobę narodową, choć nie zależy to od niego. Cieszyć może tylko jego wstrzemięźliwość, że powstrzymał się od wypowiedzenia wojny Tunezji.
Pal diabli banialuki
Sikorskiego, który znów nierozważnie plótł, co mu do głowy przyszło. Świadomie czy nie, Sikorski wypełnił jednak jakieś społeczne oczekiwanie, że wreszcie to, na co wszyscy czekaliśmy, się wydarzyło. Polegli polscy obywatele, flagi do połowy opuszczone. Consummatum est! Dokonało się! Możemy już otwarcie cierpieć, już dzieje się historia, w której nareszcie mamy godny siebie udział. Widowiskowa lotnicza ewakuacja Polaków z Tunezji, kraju, jak reszta świata równie zszokowanego bandycką napaścią, stała się karykaturalnym ersatzem akcji bojowej, namiastką realnej wojny, którą być może podświadomie już przeżywamy.
O zamachu w Tunezji czytaj