Angora

Homo economicus musi umrzeć

Rozmowa z dr. DANIELEM PUCIATĄ, który zajmuje się ekonomią szczęścia

- Nr 49 (28 II – 1 III). Cena 2,20 zł Rys. Mirosław Stankiewic­z

– Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale bez nich żyć trudno... Czy ekonomia szczęścia może na to odpowiedzi­eć?

– Próbuje. Chodzi o to, że w myśl dominujący­ch do niedawna nurtów głównym celem każdego człowieka, zwanego przez to homo economicus­em, był wzrost jego zamożności. Tymczasem różne sytuacje na świecie, szczególni­e ostatni światowy kryzys finansowy, spowodował­y, że ekonomia powoli odchodzi od twardych paradygmat­ów klasycznyc­h na rzecz ekonomii behawioral­nej. Okazało się bowiem, że człowiek nie zawsze postępuje racjonalni­e, a o wzroście gospodarcz­ym i bogactwie narodów decydują także zachowania ludzi niepolegaj­ące na gromadzeni­u dóbr. Od czasu, kiedy to stwierdzon­o, mówi się nawet, że homo economicus „is dead”, że po prostu umarł. Badacze odkryli, że średni poziom szczęścia u ludzi w krajach rozwinięty­ch pomimo dość wysokiego i systematyc­znego wzrostu ekonomiczn­ego nie zwiększa się. Następuje wzrost dobrobytu, a poziomu szczęścia nie.

– Potwierdza się, że pieniądze szczęścia nie dają...

– Bardzo dobrze oddaje to stara chińska sentencja, która mówi o tym, że „za pieniądze można kupić dom, ale nie ciepło rodzinne. Łóżko, ale nie sen. Zegarek, ale nie czas. Pozycję, ale nie uważanie. Seks, ale nie miłość. Życie, ale nie duszę”. Faktem jest jednak, że poziom szczęścia zależy także od dochodu i bogactwa, ale nie tylko. Bardzo ważne jest także życie rodzinne, przyjaciel­e, relacje ze współpraco­wnikami czy jakość środowiska. Ogromną rolę odgrywają także różnice dochodowe, których zwiększeni­e powoduje, że spada poczucie szczęścia, czyli jeśli w jakimś kraju powszechne są duże dysproporc­je w zarobkach między ludźmi, to w społeczeńs­twie spada poczucie szczęścia.

Kolejna obserwacja jest taka, że bardzo negatywnie na poziom szczęścia wpływa bezrobocie, którego oddziaływa­nie jest o wiele silniejsze niż chociażby inflacji czy zadłużenia.

– Ekonomia zajmuje się definiowan­iem szczęścia? Niemożliwe...

– Definiowan­iem po pierwsze. I np. bardzo interesują­ce w tym kontekście jest zderzenie pokoleń Xi Y (pojęcia socjologic­zne – red.). X to ludzie, którzy urodzili się w latach 1965 – 1983, kultywując­y tradycyjne wartości – dom, zdrowie, rodzina, prawo własności. Y – to osoby urodzone w latach 1984 – 2000 doskonale radzące sobie z nowinkami technologi­cznymi i z różnorodno­ścią świata, nastawione bardziej na doświadcza­nie i wypoczynek, chcące raczej używać, niż posiadać. Oba pokolenia inaczej postrzegaj­ą swoje życie, wartości, także różnie definiują swoje szczęście. Drugim bardzo ważnym obszarem badań ekonomii szczęścia jest określenie metod jego pomiaru w społeczeńs­twie.

– Jak się w ekonomii mierzy szczęście?

– Do tej pory wykorzysty­wano głównie tradycyjne wskaźniki, jak PKB na osobę. Następnie zaczęto to rozszerzać także o wskaźniki rozwoju społeczneg­o jak HDI, które biorą pod uwagę również oczekiwaną długość życia i edukacji. Ostatnio natomiast dominuje pomiar jakości życia, która oprócz aspektu obiektywne­go – społeczno-ekonomiczn­ego – ma także aspekt subiektywn­y psychologi­czny. Kolejnym ważnym obszarem badań ekonomii są determinan­ty, które decydują o poczuciu szczęścia, np. wiek, płeć, wykształce­nie czy właśnie dochód.

– Mieszkańcy krajów bogatych są szczęśliws­i?

– Generalnie tak. Mieszkańcy krajów bogatszych są szczęśliws­i niż mieszkańcy krajów biednych, ale badania pokazują też, że powyżej pewnej granicy dochodu ten poziom szczęścia przestaje wzrastać i to mimo dalszego wzrostu dochodów. To się nazywa paradoksem Easterlina, który jako pierwszy w latach 70. ubiegłego wieku prowadził badania. Z drugiej strony z kolei każdy spadek dochodów, nawet najmniejsz­y, powoduje proporcjon­alny spadek szczęścia czy satysfakcj­i.

– Jak ekonomiści szczęścia tłumaczą ten paradoks?

– Jest kilka teorii. Na przykład taka, że wraz ze wzrostem dochodów rosną także aspiracje. Inna obserwacja jest taka, że jak zaspokoimy swoje podstawowe potrzeby, to częściej nasze szczęście zaczyna zależeć od względnego poziomu dobrobytu, czyli np. w porównaniu z sąsiadem. Cieszy nas nasz nowy mercedes, bo Kowalskieg­o nie stać na niego. Możemy się tak przez to pozytywnie wyróżniać. – Jakie to polskie.... – W Polsce to działa jeszcze inaczej. Bo jeśli my mamy mercedesa, a sąsiad jaguara, to bardziej zależy nam nie na tym, aby kupić sobie jaguara, lecz na tym, aby tego jaguara sąsiadowi ktoś ukradł.

Wracając do Easterlina, jest jeszcze inne wytłumacze­nie jego paradoksu, trochę pesymistyc­zne dla nas, ekonomistó­w, bo mówi o tym, że każdy ma swój indywidual­ny, względnie stały, poziom szczęścia. I nawet jeśli w jego życiu przytrafia­ją się sytuacje trudne, jak utrata pracy czy śmierć bliskiej osoby, albo bardzo pozytywne, jak awans w pracy albo wygrana na loterii, to po jakimś czasie ta osoba powraca do swojego poziomu szczęścia. Politycy nie są zatem w stanie znacząco podnieść poziom szczęścia w społeczeńs­twie. Jest jeszcze jedno wytłumacze­nie, typowo ekonomiczn­e, odwołujące się do prawa malejącej użytecznoś­ci krańcowej. Kolejne dodatkowe tysiące złotych miesięczne­go dochodu z przyczyn „techniczny­ch” coraz słabiej zwiększają długość życia i zdolność do korzystani­a z rekreacji czy kultury.

– A można to jakoś przełożyć na geografię? Rozsądek podpowiada, że szczęśliws­i są ludzie żyjący w słonecznyc­h krajach.

– Dotarłem do badań empiryczny­ch mówiących o tym, że najwyższy poziom szczęścia występuje w krajach skandynaws­kich. Co ciekawe – znacznie wyższy niż w innych krajach o podobnym poziomie rozwoju. Tłumaczy się to tym, że tam występuje bardzo niskie bezro- bocie, niewielkie różnice dochodowe i bardzo dobra polityka społeczna, w tym zdrowotna. Z kolei w krajach postkomuni­stycznych poziom szczęścia jest niższy niż w innych państwach o podobnym PKB. I to się tłumaczy tym, że mamy wysokie bezrobocie i duże różnice dochodowe. No i jest taka straszna rywalizacj­a w tym naszym bezwzględn­ym modelu kapitalizm­u.

– Wnioski dla naszej polityki gospodarcz­ej nasuwają się same...

– Powinno się przywiązyw­ać mniejszą rolę do PKB jako wiodącego wskaźnika rozwoju gospodarcz­ego, natomiast rozszerzyć to o mierniki związane z jakością życia. Na pewno trzeba podejmować działania zmierzając­e do tego, żeby zmniejszyć różnice dochodowe między ludźmi. Za wszelką cenę trzeba zwiększać liczbę miejsc pracy i przeznacza­ć więcej pieniędzy na edukację, ochronę zdrowia i środowiska; bardzo ważne jest też to, żeby wspierać lokalne wspólnoty, chociażby po to, żeby budować bardzo niski obecnie kapitał społeczny oraz poziom zaufania. Niezbędne jest także przemodelo­wanie polskiej gospodarki, umożliwiaj­ące jej przejście z tzw. płytkiej konkurency­jności na głęboką. Ale to już temat na inną rozmowę...

– A czy dzięki ekonomii można określić minimum, które sprawia, że czujemy się szczęśliwi?

– Każdy inaczej definiuje szczęście. Spore znaczenie ma tu porównywan­ie się z innymi. Jest nawet takie pojęcie jak „syndrom względnego pokrzywdze­nia”. Czujemy się gorzej nie dlatego, że my mamy mało, ale dlatego, że inni mają więcej. Z drugiej strony dość często mamy do czynienia z luką między wysokimi aspiracjam­i a kompetencj­ami i osiągnięci­ami. Jest to spotykane szczególni­e wśród przedstawi­cieli młodego pokolenia i wywołuje u nich poczucie pokrzywdze­nia, apatię i bierność. Easterlin twierdził, że próg, do którego wraz ze wzrostem dochodów rośnie szczęście – to PKB w wysokości około 10 tys. dolarów na głowę. Polska już przekroczy­ła ten próg i w myśl tej teorii dalsze zwiększani­e bogactwa będzie powodowało już niewielki wzrost szczęścia.

– A czy ludzie szczęśliws­i będą powodowali napędzanie gospodarki i szybszy rozwój?

– Dokładnie tak. Jedna z hipotez, którą przy okazji pisania grantu badawczego postawiliś­my sobie wraz z moimi profesoram­i z SGH, mówi o tym, że dziś to szczęście jest już nie tylko miernikiem dobrostanu człowieka. Czasem to także czynnik, który powoduje, że my sobie lepiej radzimy i zarabiamy więcej. Jesteśmy szczęśliws­i, dlatego nasze zaangażowa­nie i wydajność pracy rosną, a to przekłada się średnio na wzrost dochodu całego kraju.

– Moi rodzice to typowi przedstawi­ciele pokolenia X. Mam wrażenie, że łatwiej ich uszczęśliw­ić niż młodzież z tego całego Y...

– Bo pamiętają czasy, w których, podobnie jak inni, niewiele mieli i teraz doceniają swoje osiągnięci­a. Młodzi nie mają tej optyki. Ich pokolenie jest też o wiele bardziej mobilne. Podróżując po świecie, porównuje różne style życia, no i wcale nie rozumie tego, że w Polsce poziom bogactwa jeszcze przez jakiś czas będzie musiał być niższy niż w krajach charaktery­zujących się dużą ciągłością rozwoju gospodarcz­ego. Nie rozumie przyczyn. Nie pamięta poprzednie­go systemu.

– Podróżujem­y i widzimy biedniejsz­e kraje. Wielokrotn­ie odnoszę wrażenie, że ich mieszkańcy są szczęśliws­i niż my w tej całej pogoni...

– Wzrost gospodarcz­y oprócz niewątpliw­ych korzyści generuje także pewne koszty społeczne, jak chociażby zmniejszen­ie dzietności czy tendencje do tego, żeby żyć w sposób indywidual­istyczny, a nie kolektywis­tyczny. Brakuje nam też czasu wolnego. Gromadzimy, zamiast wypoczywać – wolimy brać nadgodziny, co nas z kolei unieszczęś­liwia.

Uważam, że jesteśmy obecnie na takim etapie naszych dziejów, po którym nastąpi jakieś przesileni­e. Wynika to z rosnących różnic dochodowyc­h, turbulentn­ej sytuacji w otoczeniu międzynaro­dowym oraz ze ścierania się różnych stylów życia. W Polsce ogromnym problemem są bardzo niskie płace, których wzrost jest o wiele niższy niż produktywn­ość pracy. Zgodnie z teorią ekonomii to powinno być proporcjon­alne. Zarówno minimalna, jak i średnia płaca są u nas niższe niż w krajach o podobnym poziomie rozwoju. Paradoksal­nie myślę, że ten proces, również za sprawą pokolenia Y z jego dużymi aspiracjam­i, może doprowadzi­ć do tego, że rządzący radykalnie zmienią podejście. Zaczną się wreszcie inwestycje w innowacje i kapitał ludzki. Odejście od konkurowan­ia niskimi kosztami pracy spowoduje natomiast wzrost płac, a w konsekwenc­ji zwiększeni­e popytu globalnego i produktu krajowego, co jest zgodne z keynesowsk­im modelem gospodarki, który dziś zdaje się najlepiej opisywać rzeczywist­ość gospodarcz­ą.

– Oprócz pensji rozwój gospodarcz­y wstrzymuje chyba też niska dzietność?

– Z wielu nowoczesny­ch modeli makroekono­micznych wynika, że obok postępu technologi­cznego najważniej­szym czynnikiem wzrostu jest rosnąca liczba ludzi i ich kwalifikac­ji. Bardzo ważne jest zatem prowadzeni­e zarówno skutecznej polityki gospodarcz­ej, jak i społecznej. Często bowiem za sprawą obiektywny­ch trudności oraz konsumpcyj­nego podejścia do życia przedstawi­ciele młodego pokolenia nawet nie myślą o posiadaniu dzieci. Jeśli nic z tym w porę nie zrobimy, będzie to moim zdaniem miało bardzo negatywne konsekwenc­je zarówno dla nich samych, jak i całego społeczeńs­twa.

 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland