Nie odpuścimy
Dziennikarka: – Czy Mania wie, że miała młodszego brata Stasia?
Damian: – Wie, że mama była w ciąży. Dziecko umarło i poszło do nieba.
Cała ciąża przebiegała książkowo, według lekarzy, którzy zajmowali się moją żoną. Między innymi pan Andrzej L., który prowadził ciążę i odbierał poród. Na każdej wizycie podkreślał, że nie ma powodu do obaw, mimo iż pierwszy poród był trudny. Marysia utknęła w kanale rodnym i musiano użyć kleszczy położniczych.
Byliśmy zapewniani, że wszystko jest w porządku. W dniu przyjścia na świat Staś miał ważyć nie więcej, jak 3,5 – 4 kilogramów, mimo iż Kamila przybrała dużo w czasie ciąży i miała duży brzuch. Lekarz po wykonaniu USG podał taką właśnie wagę dziewięć dni przed porodem. Wspominaliśmy mu, że obawiamy się porodu, że chcemy, by było cięcie. Pan doktor stwierdził, że na cesarkę zawsze się zdąży i jeśli będzie taka potrzeba, to ją zrobi.
Przyjechaliśmy do szpitala około drugiej w nocy. Tam dyżurujący zastępca ordynatora nie przebadał pacjentki, która trafiła na poród. Wszystkie czynności wykonywała położna. Byliśmy umówieni z doktorem Andrzejem L., że kiedy dojdzie do akcji porodowej, to mamy do niego zadzwonić. Tak też uczyniliśmy. Przyjechał. Żadnych badań nie wykonał. Jedyne, co jej zrobiono, to KTG i stwierdzenie wielkości rozwarcia. Nie zmierzono miednicy, nie zrobiono USG.
Kamila: – Słyszałam co chwilę… – zaraz urodzisz, zaraz… a to trwało ponad trzy godziny.
Damian: – Kamila informowała lekarza i położną, że ma bardzo słabe skurcze i że nie ma siły. Stasia główka została wypchnięta na świat i zaczęła się tragedia. Wszyscy się zbierają i ciągną go. Krew się leje! Panika totalna! Lekarz, który pełnił wówczas dyżur, zastępca ordynatora, mimo wezwań, nie stawił się od razu. Dołączył dopiero po wielu telefonach. Na zmianę wszyscy ciągną Stasia. Panika totalna. Krew na ścianach, na podłodze, wszędzie. Każdy, kto wychodził z tego pomieszczenia, był nią zalany. Wyszedłem, jednak drzwi były uchylone i słyszałem okropne, nie do opisania krzyki Kamili. Potem… zupełna cisza… nie ma nic. Wychodzi zastępca ordynatora, pytam go, co się dzieje. On mi na to, że pompują mi syna.
Kamila: – (z płaczem, cierpieniem): – Zaczęli reanimować, lecz powiedział mi anestezjolog, że niestety, nie udało się uratować syna.
Damian: – Nikt nie chciał nic powiedzieć, dopiero Kamila wykrzyknęła: Damian, on nie żyje! Potem personel zaczął kręcić. Powstało niemalże 30 wersji zdarzeń. Co gorsza piłeczka odbijana była w naszą stronę. A to że żona nie współpracowała. Jednak jak można współpracować, kiedy na świat przychodzi dziecko, które waży prawie 5,5 kilograma!!!
To niemożliwe, żeby dziecko przez 9 dni przybrało 2 kilogramy. Doszło tu do błędu w szacowaniu wagi dziecka. Nie zdiagnozowano u żony cukrzycy ciążowej, która objawia się tym, że dziecko przybiera bardzo dużo na wadze. Co dziwne, bo żona była hospitalizowana niespełna trzy miesiące przed porodem.
Małgorzata Kabalska-Stasiak (zastępca do spraw medycznych zduńskowolskiego szpitala wojewódzkiego spółka zoo w Zduńskiej Woli): – Taka tragedia wydarzyła się raz, na początku 2013 roku, z powodu zaistnienia powikłania porodu, a dokładnie z powodu dystocji barkowej. Nie chcę tłumaczyć na antenie, co to takiego. No, niestety, nie udało nam się uratować noworodka, który zmarł, natomiast chciałabym uświadomić, że pewne sytuacje zdrowotne i powikłania zdarzają się w każdej dziedzinie medycyny.
Damian: – Staś po prostu wyszedł główką na świat i zaklinował się dwoma barkami w spojeniu łonowym, bo był duży i nie mógł przyjść na świat. Tam się udusił. Zerwano mu pępowinę podczas porodu. Najprawdopodobniej oprócz tego, że dziecko się wykrwawiło, to się udusiło. Chcieli jeszcze na nas wymusić, żebyśmy podpisali zgodę na sekcję zwłok. Padły nawet takie stwierdzenia, że muszą zrobić to, bo takie dzieci się nie rodzą, to musi być jakiś mutant. Pobiegłem zatem do prokuratury, która zadziałała bardzo szybko. Ciało Stasia zostało zarekwirowane i przywiezione do Instytutu Medycyny Sądowej w Łodzi. Tam została przeprowadzona rzetelna i szybka sekcja zwłok.
Kamila: – Są sytuacje nie do przewidzenia, a tu okazało się, że zaniedbanie goniło zaniedbanie.
Szkoda, że wszystkiego musieliśmy nauczyć się na naszym traumatycznym doświadczeniu.
Agnieszka Mikołajczyk tor): – Śledztwo zostało (prokurawszczęte 12 marca 2013 roku. Dzień po porodzie. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu było niedotlenienie okołoporodowe związane z niemożnością opuszczenia kanału rodnego. Bezpośrednio przed porodem nie wykonano między innymi badania USG, pomiarów miednicy ciężarnej. Chodziło o ustalenie, czy poród mógł odbyć się w sposób naturalny. Było to o tyle ważne, że wykonane kilka dni wcześniej badanie USG wskazywało, że obwód brzucha płodu był większy od obwodu głowy. Zebrane dowody w postaci dokumentacji medycznej, opinii biegłych, wskazywały, że w tym przypadku poród powinien być rozwiązany poprzez cesarskie cięcie.
Damian: – Były ordynator powiedział: Było, co było. Proszę się patrzeć dalej, a nie robić problemy mojemu zespołowi.
Baliśmy się, że sprawa zostanie zamieciona pod dywan. Zaczęliśmy to nagłaśniać i to nasze środowisko lokalne zaczęło się temu przyglądać i okazało się, że takich przypadków jest więcej w naszym szpitalu.
Marta: – Rok temu, w styczniu, byłam z mężem u mamy i obejrzałam reportaż o sprawie państwa Kunertów. Moja mama zareagowała natychmiast: Może byście coś zrobili w waszej sprawie?! Postanowiliśmy spotkać się z Damianem i zastanowić się, czy w naszej sytuacji możemy coś zrobić. Cztery lata temu, po tym, jak się dowiedziałam, że jestem w ciąży, lekarz twierdził, że nie widzi zarodka w macicy. W ciągu półtora tygodnia miałam trzecią wizytę. Lekarz dał mi skierowanie do szpitala, ponieważ uważał, że to jest poronienie. Miałam zabieg wyłyżeczkowania. Po półtora dnia wróciłam do domu. Po niecałych dwóch tygodniach zasłabłam w domu. Odwieziono mnie do szpitala. Przyjęto mnie na oddział ginekologiczny, gdyż stwierdzono, że skoro nie minęły dwa tygodnie od zabiegu, to znaczy, że jestem jeszcze pacjentką z tego oddziału. Położono mnie na łóżku. Było mi niedobrze. Lekarz stwierdził, że mam w brzuchu pełno krwi. Powiedział, by mąż poszedł po wynik badania histopatologicznego. Lekarz, kiedy przeczytał wynik, stwierdził, że żadnej ciąży w macicy nie było. Byłam w ciąży pozamacicznej i właśnie jajowód pękł i mam krwotok wewnętrzny. Trzeba jak najszybciej mnie ratować. Miałam w brzuchu ponad dwa i pół litra krwi – tak wynikało z dokumentacji medycznej. A ciśnienie – umierającej osoby – 60/20. Kiedy byłam w szpitalu po tym krwotoku wewnętrznym, podeszła do mnie jedna z pielęgniarek i powiedziała: wystarczyło, by zrobił jedno badanie i do pomyłki by nie