Rozwód z teściową
W czasach, kiedy rozpada się co trzecie małżeństwo, temat rozwodu nie jest już zbyt atrakcyjny. Banalne stało się nawet biadanie nad losem dzieci z rozbitych rodzin, bo jakoś fałszywie brzmi mowa o korzyściach z wychowania dzieci w stadle, gdzie picie, bicie i awantury. Albo gdzie rodzice traktują się jak wrogowie. Toteż problem rozwiedzionych małżeństw przestał być tematem nawet dla moralistów, którzy doszli do słusznego wniosku, że walenie głową w mur jest równie skuteczne jak kalendarzyk małżeński.
Sprawą tą zainteresowałem się po lekturze uzasadnienia pewnego wyroku rozwodowego, który prawdziwie mnie zaskoczył. Nie spotkałem się bowiem z sytuacją, aby sąd wyrażał żal, że prawo nie daje możliwości rozwodu z... teściową.
I miłe złego początki
Ludmiła i Marcin pobrali się w kwietniu 1996 r. Ona – absolwentka technikum farmaceutycznego, on – młody absolwent wydziału inżynierii konstrukcji budowlanych politechniki w Krakowie. Ona – zatrudniona w jednej z tarnobrzeskich aptek, on – świeży pracownik dobrze prosperującej mieleckiej firmy. Ślub niejako był formalnością, bo od ponad roku mieszkali razem.
Po ślubie młodzi zamierzali wynająć mieszkanie, ale matka Ludmiły przekonała ich, aby zamieszkali razem z nią. W końcu od czasu rozwodu z byłym mężem we wczesnych latach osiemdziesiątych mieszka sama w trzypokojowym mieszkaniu i miejsca jest dosyć.
Na początku było sympatycznie, bo teściowa rencistka maksymal- nie ułatwiała młodym życie. Po powrocie z pracy czekał obiadek, mama robiła zakupy, prała i sprzątała mieszkanie. Co prawda w wielu sprawach narzucała młodym wolę, ale przez jakiś czas Marcin starał się ją rozumieć. W końcu przez kilkanaście lat samotnego wychowywania córek nabyła manier domowego dyktatora.
Dziś Marcin pluje sobie w brodę, żałując, że nie posłuchał rad starszej siostry Ludmiły, Marii, która przez pewien okres wraz z mężem mieszkała z matką. Jej natarczywe wtrącanie się w sprawy młodych skłoniło ich do szybkiej wyprowadzki. Ale chociaż przenieśli się do Rzeszowa, sytuacja niewiele się zmieniła, bo częste wizyty matki z czasem przekształciły się w długie pobyty, co źle wpływało na małżeństwo. W końcu doszło do scysji, podczas której Maria zwyczajnie wyrzuciła matkę z domu i zerwała z nią stosunki, czym – jej zdaniem – ocaliła swoje małżeństwo. Po przyjściu na świat wnuka babka próbowała odnowić kontakty, ale spotkała się ze stanowczą odmową. Uprzedzając Marcina przed kłopotami, szwagierka radziła szybką wyprowadzkę, bo znając charakter Ludmiły przewidywała, że z czasem nie będzie umiała przeciwstawić się matce.
Dyktatura
Proroctwo szwagierki rychło zaczęło się sprawdzać, bo z czasem troskliwość teściowej zaczęła przybierać coraz bardziej kłopotliwe formy, a w końcu przejęła ona inicjatywę na tyle skutecznie, że młodzi przestali mieć cokolwiek do powiedzenia. Decydowała m.in. o porze rannego wstawania, wieczornego gaszenia światła, nie mówiąc o wyborze oglądanych programów telewizyjnych i codziennym menu. Z czasem przejęła funkcję domowego ministra finansów, decydując o większości wydatków. Dla Marcina, którego sytuacja zaczęła uwierać, najbardziej niepokojący był fakt, że żona nie tylko pogodziła się z matczynym dyktatem, ale nawet wydawała się z niego zadowolona, a jego obiekcje kwitowała wzruszeniem ramion.
Kiedy Ludmiła zaszła w ciążę, teściowa zaczęła zięcia wręcz ignorować, a kiedy usiłował przypomnieć o swoim istnieniu, teściowa osadzała go „delikatnym” stwierdzeniem, że ojciec dla matki i dziecka nie jest konieczny, czego najlepszym dowodem jest jej przypadek. Skoro ona sama potrafiła wychować dwie córki, to i Ludmiła da sobie radę. Tym bardziej z jej pomocą. Dla Marcina najgorsze było to, że Ludmiła nie oponowała, a jeśli nawet po cichu mu współczuła, umiała jedynie zdobyć się na radę, aby uzbroił się w cierpliwość.
Narodziny córki Magdaleny jeszcze bardziej go zmarginalizowały, bo teściowa całkowicie zdominowała opiekę nad dzieckiem, a kiedy ojciec usiłował zająć się córką, słyszał, że z takimi niezgrabnymi łapami może iść do kamieniołomów, a nie hołubić dziecko. Doszło więc do tego, że z domownika stał się współlokatorem, który po powrocie do domu zamyka się w pokoju i, siedząc cicho, stara się w nic nie wtrącać. W końcu nie wytrzymał i po głośnym wyrzuceniu z siebie pretensji zabrał manatki i wyprowadził się do kolegi. Po kilku dniach wrócił, ale po krótkiej poprawie sytuacji wszystko wróciło do normy. Potem było jeszcze kilka wyprowadzek i jałowych powrotów, aż wreszcie, kiedy po jednej z kłótni teściowa wezwała policję, zdecydował się na separację. Poprzedziła ją rozmowa z Ludmiłą, podczas której kazał jej wybierać – albo on, albo matka.
Wybrała matkę, która w ramach retorsji zdecydowała o pozbawieniu ojca kontaktu z córką oraz wymeldowaniu go z mieszkania. Kiedy kolejny raz odprawiony z kwitkiem Marcin poskarżył się policji, tam powiedziano mu, aby założył sprawę sądową.
Wygnanie
Decyzja żony skłoniła Marcina do zmiany życiowych planów. Po analizie sytuacji doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem będzie wyjazd z kraju. Skontaktował się z kolegą prowadzącym w Anglii firmę budowlaną i w maju 2000 r. wylądował w Londynie.
Przebywając za granicą, starał się nie tracić kontaktu z rodziną, chociaż nie było to łatwe. Kiedy dzwonił, teściowa bez słowa odkładała słuchawkę, a Ludmiła zbywała go półsłówkami. Prawdopodobnie z obawy przed matką, bo kiedy dzwonił do pracy, rozmowy bywały wręcz serdeczne. Regularnie otrzymywał też zdjęcia córki oraz krótkie nagrania z jej szczebiotaniem. Nie chcąc uchybić ro-