„Zombie Army Trilogy”
Zasłużone, angielskie studio Rebelion od kilku lat kojarzone jest z serią „Sniper Elite”. Dwa lata temu postanowiło wydać poboczne gry, nawiązujące do snajperskiego cyklu. Okazało się, że poza eliminacją wrogów z odległości przyjemne jest również korzystanie z innych broni palnych z okresu drugiej wojny światowej. Tak narodziły się dwie części „Sniper Elite: Nazi Zombie Army”, w których naszym zadaniem była eliminacja nazistów, ale tym razem w wersji nieumarłej. Gry ukazały się jedynie na platformie PC. Studio Rebellion postanowiło je zebrać, dorzucić dodatkową kampanię oraz wydać również na konsolach. No i powstało „ Zombie Army Trilogy”. Powiem wprost, mam serdecznie dosyć tematu zombie. Zastanawiam się, czy każdy deweloper musi zrobić grę o żywych trupach, tak jak każdy niemiecki aktor na pewnym etapie swojej kariery musi zagrać nazistę? Ale wracając do gry, jest ona dokładnie tym, czego można się było spodziewać. Biegamy i strzelamy do hord pojawiających się zewsząd trupów. Na myślenie nie ma czasu. Gra jednak spełnia oczekiwania, nie udaje, że czymś innym niż właśnie taką młócką miała być. Mimo to chciałbym oficjalnie zaapelować do deweloperów. Błagam, dajcie wreszcie umrzeć zombie!
Rebelion
„Grey Goo”
Studio Petroglyph tworzą weterani specjalizujący się w strategiach czasu rzeczywistego, którzy maczali palce m.in. przy produkcji klasycznej serii „ Command & Conquer”. Ich najnowsza produkcja również reprezentuje ten gatunek. W „ Grey Goo” przeniesiemy się w przyszłość, w której trzy rasy walczą o dominację nad jedną z odległych planet. Styl rozgrywki przypomina produkcje z lat 90., jednak nie jest to wada. Gra jest szybka i intensywna. Należy również wspomnieć o robiącej miłe wrażenie grafice, przy której opracowywaniu brało udział studio WETA, znane m.in. ze współpracy z Peterem Jacksonem. „Gray Goo” to dobra strategia w starym stylu oraz nowoczesnej oprawie. Nie ma tu żadnych rewolucyjnych rozwiązań, ale mimo to polecam miłośnikom gatunku.
Petroglyph
Ech, poleżeć na leżaku, posłuchać szumu morza i nie robić nic, choć przez weekend. Im więcej słońca na niebie, tym głupsze myśli przychodzą człowiekowi do głowy. Na szczęście z pomocą przychodzą nam zdolni Szwedzi, więc przynajmniej część tych marzeń można zrealizować – szybko i bez większych kosztów.
Szwedzki producent przedstawił swoją kolekcję mebli na balkon i do ogrodu. Nawet ci poszkodowani przez los, którzy – jak to zwykle bywa w polskich wieżowcach – mają jedynie wiszące za oknem pół metra podestu, też znajdą coś dla siebie w sklepach Ikei. Projektanci ze Skandynawii jak mało kto potrafią bowiem z pomysłem zagospodarować najmniejsze powierzchnie. Składane stoliki i krzesła, a nawet parasol, którego jest tylko pół, więc nie ma problemu z ustawieniem go przy samej ścianie, zmieszczą się na przeciętnym polskim balkonie. Nowe meble można było podziwiać w towarzystwie Katarzyny Grocholi (57 l.) i Mai Popielarskiej (42 l.). Jedna zdradzała pomysły, jak napisać książkę o miłości, leżąc jednocześnie w wygodnym leżaku; druga opowiadała o sposobach na pielęgnację przydomowego ogródka. Wystarczy przecież kilka kwiatów albo ziół w doniczkach, a na podłodze choćby sztuczna trawa, żeby poczuć się jak w samym środku tajemniczego ogrodu. Gościem Ikei był też Karol Wójcicki (27 l.), młody zdolny człowiek zakochany w gwiazdach. Nie chodzi tu o popularne aktorki, wokalistki czy celebrytki znane z tego, że są znane. On wpatruje się z miłością w niebo gwiaździste nad nami i do tego zachęca też innych. Na co dzień pracuje w Centrum Nauki Kopernik, bywa też gościem różnych stacji telewizyjnych, a w jednej z nich prowadzi własny program. Gościom Ikei radził, jak oglądać zaćmienie Słońca, żeby jak najwięcej zobaczyć. Astronomowie i pilni uczniowie wiedzą, że to wokół Słońca krążą wszystkie planety naszego układu, to nasza centralna gwiazda, coś jak najważniejsza celebrytka na warszawskiej imprezie – to jej paparazzi robią zdjęcia, za nią krążą dziennikarze i z nią chcą porozmawiać wszyscy goście. Zaćmienie gwiazdy w świecie celebryckim też się zdarza, i to dużo częściej niż w przyrodzie.
Na nową gwiazdę warszawskich salonów wyrasta coraz szybciej Vintage Vegas. Nie słyszeliście? To usłyszycie. To trzech przystojnych chłopaków – wybuchowa mieszanka genów polskich, włoskich i brazylijskich. Śpiewają piosenki w starym dobrym stylu Franka Sinatry i już pokochały ich całe